Mam ostatnią część

Wiem, że trochę się naczekaliście, ale już jest

Pisałam ją w zawrotnym tempie, tylko później Aev zrobiła remont generalny w tekście i się okazało, że wszystko było źle

Oczywiście żartuję i dziękuję Aev za betę i

. Namęczyła się trochę u.u Co jak co ale tak sobie myślę, że lata naszej młodości już dawno za nami, skoro teraz, żeby napisać fetę trzeba się chować w pracy za dokumentami i udawać, że się robi ważne rzeczy
Wszystkim współautorkom tej fety dziękuję i gratuluję, bo po raz pierwszy wyszedł nam taki dobry twór, że właściwie mogłybyśmy go publikować jako normalnego fika. Naprawdę każdy odcinek był mistrzowski, dobrze napisany, zabawny i spójny. Dałyśmy radę

Ostatnie podziękowania dla mojego partnera, który przez cały grudzień pytał, kiedy będzie moja kolej na pisanie tekstu, a kiedy przyszła już moja kolej, to chociaż byłam naprawdę, naprawdę padnięta, nakazał mi pisać, bo jak się powie, że coś się zrobi, to trzeba to zrobić. Więc dziękuję Kochanie. Za motywacje i za to, że ściszałeś telewizor jak pisałam <3
Nie przedłużając
ODCINEK VII
Pansy patrzyła z niemym zachwytem i źle ukrywanym łakomstwem, jak Ron Weasley zręcznie rozpuszczał belgijską czekoladę w kociołku i rozlewał ją do mniejszych czarek. Siedzieli w hogwarckiej kuchni, gdzie Ron zaprosił Pansy, żeby pod czujnym okiem Skrzatów Domowych przyrządzić dziewczynie czekoladę do picia.
— Sekret tkwi — tłumaczył Gryfon — w ociupince Pirackiego Rumu na koniec. Moja mama zawsze powtarza, że nie ma to jak gorąca czekolada z prądem.
Pansy zaśmiała się, oczami wyobraźni widząc wszystkie dzieci Weasleyów ululane pod stołem przez czekoladę pani Weasley. Może w tym szaleństwie była metoda, w końcu jak inaczej sobie poradzić z całą zgrają małych, krzykliwych rudzielców, jeśli nie sposobem… Swoją drogą coś podpowiadało Pansy, że jeszcze nie jest gotowa, żeby być matką…
— Wiesz, mówi się, że każda kobieta ma słabość do czekolady, ale to nieprawda. Ja mam słabość tylko do tej dobrej.
Ron zaśmiał się i pokiwał głową.
— Coś w tym jest. U nas w domu nigdy się nie przelewało — dodał nieco ciszej, jakby zawstydzony. — No ale jak już raz na jakiś czas były u nas słodycze, to te dobre.
— Rozpływała się w ustach — wtrąciła Pansy, nie mogąc się powstrzymać.
— Smakowała jak magia — dodał Ron.
— Jakbym odkryła przejście do nowego, tajemniczego świata — podsumowała jeszcze Pansy i para spojrzała sobie w oczy z rozmarzeniem.
— Tak, czekolada to jest… coś. To jest coś — powiedział Ron po chwili ciszy, ale Pansy od razu zorientowała się, że to już nie o słodyczach jest mowa.
— No właśnie — podsunęła. — Więc może skoro oboje tak bardzo kochamy słodycze, to jakiś znak?
— Znak? — zapytał Weasley, a jego policzki od razu pokryły się purpurą. Pansy osobiście sądziła, że żaden mężczyzna nie wygląda w rumieńcach tak pięknie jak rudzielec.
— No wiesz… że powinniśmy się lepiej poznać. Wyjść gdzieś czasem razem — odrzekła Pansy z werwą, ale pod koniec zdania straciła trochę na animuszu. — No wyjść gdzieś, żeby coś zjeść… czy coś — dodała ciszej.
Bo w końcu kto to widział, żeby dziewczyna tak bardzo ugania się za facetem?
Tymczasem rumieniec Rona jeszcze się pogłębił.
— Tak, tak. Skoro oboje tak bardzo kochamy słodycze może powinniśmy czasem gdzieś wyjść… albo zostać.
— Zostać? — zapytała zaskoczona Pansy.
— Tak — odpowiedział rudzielec i błysnął uśmiechem. — Wiesz zostać i coś razem zjeść. Albo nie jeść. Po prostu zostać. Razem.
Po czym Ron pokonał ostatni krok, który dzielił go od Pansy i pocałował ją prosto w słodkie usta.
***
Zmierzchało już, kiedy Pansy w eskorcie Rona wróciła do Wieży Gryffindoru, żeby zaznać popołudniowej drzemki. W nocy prawie wcale nie spała, bo knuły z Hermioną niecny plan jak za sprawą udawanego trolla z mgły i kilku dobrze zorganizowanych okrzyków położyć całą bandę Ślizgonów do gryfońskich łóżek.
Co jak co, ale plan wyszedł im fantastycznie. Kto wie, ile czekolady by upłynęło zanim uwiodłaby Weasleya w tradycyjny sposób.
Tymczasem wspomniany wyżej Weasley bujał w obłokach na endorfinowej fazie. Nie dość, że opił się najlepszą belgijską czekoladą (z prądem!) to jeszcze całował najpiękniejszą, najsilniejszą i najzabawniejszą dziewczynę w szkole! I to więcej niż raz ją całował, bo prawie całe popołudnie zeszło parze na przemiennych całusach i objadaniu się smakołykami.
Czy mogłoby być lepiej?
Jedyne co w tym całym amoku burzyło jego dobry humor to przelotna myśl o Hermionie Granger i o tym, czy dziewczyna aby nie będzie o Pansy zazdrosna?
***
Ron nie mógł się jednak bardziej mylić. Hermiona Granger była naprawdę daleka od uczucia zazdrości. Między Merlinem a prawdą była nawet daleka od zauważania, co się dzieje dookoła niej.
Od kilku godzin była pogrążona w bardzo absorbującej dyskusji na temat historii Hogwartu z Blaise’em Zabinim. Ile ten chłopak miał do powiedzenia! Zupełnie jakby przeczytał na ten temat dużo więcej książek niż ona sama!
Zbyła jednak tę myśl tak szybko jak się pojawiła — to już bardziej prawdopodobne by było nawet, gdyby Zabini używał zmieniacza czasu, żeby samemu oglądać te wszystkie dawne dzieje… Co oczywiście było niedorzeczne. Kto jak kto, ale Hermiona wiedziała takie rzeczy.
— To niemożliwe — wykrzyknęła po raz kolejny i sama nie wiedząc czemu, klepnęła otwartą dłonią ramię Zabiniego. I na brodę Merlina… twarde było.
Hermiona już od bardzo dawna nie czuła takiego miłego ścisku w dole brzucha.
Gdyby tylko jego powodem nie był Zabini, to wszystko by było idealnie… Chociaż z drugiej strony… Jej związek z Ronem był dobry, ale nudny. I bez namiętności. A do tego całkowicie pozbawiony wyzwań intelektualnych. Może właśnie tym czego jej do tej pory brakowało był inteligentny Ślizgon spod ciemnej gwiazdy?
***
Harry robił już trzecie kółko wokół jeziora na magicznie improwizowanych łyżwach — chłopcy transmutowali je z kilu starych gałęzi, więc para Harry’ego miała wystające liście tu i ówdzie, a para Draco kilka nieprzyjemnych drzazg wbijających się w stopy.
Podczas gdy Gryfon popisywał się swoim kunsztem jazdy na panczenach, Draco stał nieporadnie w miejscu i wkładał w to równie dużo energii, co Potter w jazdę. Kiedy rzucił nonszalancko propozycję z łyżwami, sądził raczej, że będą z Potterem romantycznie trzymać się za ręce i majestatycznie posuwać małymi ślizgami po lodzie. Po drodze spadnie śnieg, a w końcu Harry pocałuje go przy zachodzie słońca… ale kurna nie. Potter musiał poszusować gdzieś w siną dal, zostawiając Draco samego, zmarzniętego i nie pytając go nawet, czy umie jeździć na łyżach.
A otóż moi państwo odpowiedź brzmiała nie — Draco nie umiał jeździć na łyżwach! Dlatego teraz właśnie stał jak ostatnia dupa wołowa przy brzegu zamarzniętej tafli, trzęsąc się z zimna i starając się nie wywrócić.
I kiedy już prawie podjął decyzję, że zawróci do brzegu (metodą dowolną, w tej chwili najbardziej kuszącym rozwiązaniem wydawało się czołgani) Potter pojawił się koło jego boku, zgrzytając pokruszonym pod jego łyżwami lodem.
— No dalej, Malfoy, co tak stoisz jak spetryfikowany? Ścigamy się do tamtego drzewa! Kto ostatni ten Puchon!
I zanim biedy Draco miał choćby szansę zaprotestować, już tego cholernego Gryfona nie było!
No i co on biedny niby miał zrobić, przecież nie był Puchonem!
Dlatego też Draco odbił się niezdarnie od lodu i stylem mocno mieszanym pokonał kilka metrów. Już już zaczynał łapać cały ten mechanizm. Trzeba było tylko w miarę rytmicznie odpychać się od tafli to jedną to drugą nogą, a ręką zakrywać zęby, na wszelki wypadek. Już już udawało mu się nawet trzymać prosto, aż tu nagle… BUM.
Kiedy Harry był już tuż przy wypatrzonym wcześniej drzewie obejrzał się przez ramie, żeby sprawdzić jak daleko zostawił przeciwnika w tyle i okazało się, że daleko. Bardzo daleko. Draco leżał rozpłoszony na lodzie zaraz koło brzegu i chyba nawet nie zrobił jednego kroku od miejsca startu.
Na domiar złego wyglądało na to, że leżąca postać się nawet nie próbuje wstać…
Harry czym prędzej zawrócił i pognał jak szalony w kierunku Ślizgona. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie jechał na łyżwach tak szybko, a miał za sobą już kilka pamiętnych wyścigów z bliźniakami Weasley.
W głowie wyrzucał sobie, że to jego wina. Od początku widział, że Malfoyowi nie szło na łyżach, a jeszcze zachęcał go do wyścigów. To chyba dlatego, że czuł się urażony całą tą wcześniejszą sytuacją z Malfoyem krzywiącym się po tym, jak Harry wyznał mu swoje uczucia.
To było głupie i Harry o tym wiedział. Draco miał prawo go nie chcieć, a nawet powiedzieć mu, co o tym sądzi. Tymczasem Malfoy przecież przyjął wyznania Harry’ego całkiem dobrze. Nie powiedział mu nic przykrego, chociaż mógłby. Nie wyśmiał go i nawet zaproponował, że z własnej woli spędzi z nim czas, zupełnie jakby chciał, żeby Harry’emu nie było przykro.
Kiedy dojechał do miejsca, w którym leżał nieprzytomny Draco, zobaczył, że noga chłopaka wygięła się pod dziwnym kątem, a jego czoło jest rozbite i sączy się z niego krew.
Klnąc cicho pod nosem rzucił na Draco zaklęcie lewitujące i najdelikatniej jak umiał przesuwał go w powietrzu, skrupulatnie posuwając się w stronę zamku. Kiedy dotarł do Skrzydła Szpitalnego, Pani Pomfery zakrzyknęła oburzona:
— Znowu te wasze nieznośne kłótnie, panie Potter?! Ile to jeszcze będzie trwać?! Myślałby kto, że dwóch dorosłych mężczyzn, którzy przeżyli wojnę, będzie potrafiło zostawić za sobą dziecięce animozje. Ale nie wy, wy musicie wciąż i wciąż od nowa przeżywać te same konflikty — mówiła z wyrzutem, a Harry odbierał każde słowo jak policzek.
Bo tak — miała rację. Gdyby nie jego głupia złość i urażona duma nigdy nie wyzwałby Draco na ten durny pojedynek. A przecież Ślizgon tak się zmienił! Ich relacja się poprawiła. Po balu wydawało się nawet… nieważne.
Cokolwiek mu się wydawało, ewidentnie nie miało miejsca. Kiedy Draco się obudzi, Harry go przeprosi i już nigdy, Merlin mu świadkiem, nigdy nie da się ponieść dumie i urazie w stosunku do żadnego Ślizgona. A szczególnie w stosunku do
tego Ślizgona.
Tyle że Malfoy się nie budził. Pani Pomfery dała mu coś przeciwbólowego i ostrzegła, że teraz będzie spał przez jakąś godzinę, bo musi zregenerować siły. Niestety minęły już ponad dwie godziny, a on ciągle spał.
Harry cierpliwie siedział przy łóżku Draco i trzymał go za rękę. W głowie na przemian powtarzał litanię swoich win i wymyślał coraz to nowsze słowa przeprosin. W końcu jego potok myśli przerwało znaczące chrząknięcie.
Nie wiedząc kiedy Harry zamknął oczy i pochylił głowę w niemej pozie pokutnika. Teraz pokornie podniósł oczy na smukłą, bladą postać w łóżku. Pielęgniarka wyleczyła obrażenia Draco tak, że teraz po jego ranach nie było już śladu, ale nie zmniejszyło to poczucia winy Harry’ego.
— Więc uznałeś Potter, że nie wystarczy, że pół dnia katowałeś mnie sportami zimowymi, teraz jeszcze przyszedłeś się napawać swoją majestatyczną wygraną na łożu mojej śmierci? — zakpił Malfoy z krzywym uśmieszkiem n a twarzy. Jakby nigdy nic trzymał też dalej Harry’ego za rękę
— Nie umierasz, Malfoy.
Draco — powiedział miękko Harry. Spojrzał na ich złączone dłonie i puścił rękę Ślizgona jak oparzony.
Draco rzucił mu dziwne spojrzenie, gdy Harry zerwał się na równe nogi i oznajmił, że musi już iść. Harry był już prawie przy drzwiach, gdy zatrzymał go spokojny głos Draco.
— Poczekaj… Harry. Wróć. Usiądź. Porozmawiajmy.
Harry wrócił niepewnie na swoje poprzednie miejsce i nieśmiało podniósł wzrok. Nie do końca wiedział o czym jeszcze mają rozmawiać? Draco chce mu obiecać, że zostaną przyjaciółmi? Tak się przecież robi na mugolskich filmach, gdy ktoś komuś daje kosza, prawda?
— Słuchaj Potter.
Harry. Wiem, że to wszystko głupio wyszło, z tym całym balem i później… Ale prawda jest taka, że ja wtedy naprawdę nie byłem sobą. Pansy odurzyła mnie jakimś eliksirem i to wszystko jakoś głupio wyszło — powiedział, a po chwili jego oczy powiększyły się komicznie, kiedy dotarło do niego jak mogły zostać odebrane jego słowa.
Harry za to poczuł w żołądku najpierw sopel lodu, a po chwili wybuch żaru. Zalało go uczucie oburzenia i upokorzenia, i jeszcze wszechogarniającego żalu.
Jego pierwsza miłość, nie licząc niezdrowej fascynacji młodszą siostrą swojego najlepszego przyjaciela, którego traktował jak przyszywanego brata... Pierwsza prawdziwa iskra pożądania do drugiej osoby, ta wielka chęć żeby pochwycić drugą osobę, być z nią blisko, ukryć w ramionach przed światem i już nigdy nie puścić… podczas gdy jedyne, co ta druga osoba czuła w zamian to ogłupiające działanie eliksiru miłosnego?
To było więcej niż upokarzające! Czyli Harry’ego nie da się chcieć na trzeźwo? Chcieć naprawdę?
Musiał stąd wyjść najszybciej jak to możliwe. W oburzeniu wstał i nie zauważył nawet, że z hukiem przewrócił krzesło, na którym do tej pory siedział. Odwrócił się i ruszył przez salę, pomimo że Malfoy krzyknął za nim kilka razy.
Nie zdążył jednak przemierzyć całej długości pokoju, bo Draco wybiegł za nim, lekko kuśtykając na jeszcze niedawno poskładanej przez panią Pomfrey nodze.
— Poczekaj…poczekaj — powiedział, dysząc ze zmęczenia. Widać po nim było, że ten wyskok dużo go kosztował. Harry z jednej strony miał ochotę go odepchnąć i biec dalej, ale z drugiej strony nie mógł go tak zostawić. Podtrzymał więc Draco za łokieć, żeby ten mógł się na nim spokojnie oprzeć, kiedy mówił. — To wszystko wyszło źle. To nie to miałem na myśli. Nikt mi nie podał żadnego eliksiru. Znaczy, ktoś mi podał — zaczął tłumaczyć, ale widząc minę Harry’ego zmienił natychmiast tok wyjaśnień — To Pansy podała mi eliksir, po którym nie mogłem ukryć swoich emocji. Dlatego do ciebie podszedłem i dlatego mówiłem te wszystkie rzeczy o tym, jak bardzo cię podziwiam i jak bardzo urzekło mnie to, jaki byłeś odważny podczas wojny. I to o twoich oczach. I to drugie.. o… o… uczuciach. Po prostu nie mogłem tego dłużej ukrywać. A później zorientowałem się, że jestem pod wpływem jakiegoś eliksiru i spanikowałem, bo dotarło do mnie, że na trzeźwo nigdy bym czegoś takiego nie powiedział i że pewnie za chwilę dostanę po gębie. Więc uciekłem. Ale naprawdę, naprawdę nie chciałem uciec. I szczerze mówiąc, to istotnie myślę wszystko to, co wtedy powiedziałem.
— Tak? — zapytał nieśmiało Harry.
— Tak — odparł Draco, patrząc mu w oczy, po czym przysunął się o te ostanie centymetry, które ich dzieliły i powolutku, jakby nie chciał wystraszyć Harry’ego, zbliżył swoje usta do jego i nieśmiało pocałował go w sam ich środek. Harry mruknął w odpowiedzi, widocznie zaskoczony, ale po dwóch długich, niepewnych sekundach, ruszył się i zapałem zaczął oddawać pocałunek.
Gdy ręka Pottera ruszyła i stanowczo wplątała się w jego jasne włosy, przytrzymując tak głowę Draco i doprowadzając go tym samym do euforii, z trzaskiem otworzyły się nagle drzwi od Skrzydła Szpitalnego, a w progu stanęła Pansy, z rozwianymi włosami i pobladłą twarzą.
— Znowu miałam ten sen, Draco — oznajmiła grobowo, a do Draco powoli zaczęło docierać, co się dzieje przez mgiełkę endorfin. W końcu miał Harry’ego w swoich ramionach, kiedy znowu im przeszkodzono. Czy to jakieś cholerne fatum?
— Jaki sen? — warknął więc rozeźlony na przyjaciółkę, odsuwając się od Pottera.
— Co? — zapytał oszołomiony Harry.
— Ten sen — powiedziała twardo Ślizgonka. — Znowu byliśmy na peronie, z dziećmi i sama nie wiem…
— Czego nie wiesz? — zapytał Draco już bardziej zaniepokojony niż zły.
— Tym razem nie widziałam co się działo już tak wyraźnie jak wcześniej, ale to na pewno był ten sen na peronie… sama już nie wiem, Draco. Czy to możliwe, że pomimo tego wszystkiego, co zrobiliśmy, a zrobiliśmy, skoro właśnie wspina się na ciebie Potter, nic się nie zmieniło? Może przeznaczenia faktycznie nie można zmienić?
***
EPILOG
Poranek pierwszego dnia września był rześki i złoty jak jabłko, a opary z rur wydechowych i oddechy przechodniów skrzyły się w powietrzu jak pajęczyny. Pansy szła powoli peronem 9 i ¾, nie prowadząc jednak za rękę żadnego dziecka, chociaż wokół roiło się od maluchów i nastolatków. Szukała kogoś. Przystanęła w końcu nieopodal sporej gromadki i udając, że szuka czegoś w torebce, zaczęła się przysłuchiwać toczącej się obok rozmowie. Dwójka maluchów rozprawiała właśnie o tym, do którego domu trafią, gdy w końcu i oni pójdą do szkoły.
— Jak nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy — zwrócił się do jednego z chłopców rudy, wysoki mężczyzna, który był nikim innym a Ronaldem Weasleyem. — Ale nie nalegam.
— Ron! — zawołał z oburzeniem Harry Potter.
Zabawne, pomyślała Pansy. Nic się nie zmienili. Są nieco starsi, Potter ma parę siwych włosów, ale wyglądają prawie tak samo, jak w szkole. Może wydają się tylko nieco bardziej stateczni przez tę gromadkę dzieci wokół nich.
— On tylko tak żartuje, przecież go znasz. — Dwie kobiety wspólnym głosem pocieszyły dzieciaka.
Hermiona Granger i Ginewra Weasley. Zabawne jak wszystko się zmieniło od ich czasów szkolnych. Koleżanki powychodziły za mąż, pozmieniały nazwiska…. Ona też nie nazywała się już Parkinson… Pansy zamyśliła się nad losem wszystkich osób, które przeżyły wojnę i poczuła małe ukłucie gdzieś głęboko w sercu.
— Zobaczcie kto tam stoi. — Jej rozmyślania przerwał Weasley.
Podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła Draco Malfoya.
Pansy nie mogła oderwać oczu od sceny na peronie. A więc to był ten moment. Moment z jej proroczego snu sprzed lat.
Jak to się wszystko dziwnie potoczyło… Niby wszystko wyglądało tak samo, ale jednak wszystko było inaczej.
Wtem mały chłopiec, który do tej pory trzymał za rękę Harry’ego Pottera wyrwał się z jego uścisku a spod za dużej czapki wypadły mu jasne włosy.
— Tata! — krzyknął radośnie, rzucając się w ramiona Malfoya.
Ten zaśmiał się radośnie i podrzucił synka, a po chwili poniósł też drugiego, ciemnowłosego chłopca, który przykleił się do jego biodra.
— Albusie Sewerusie, Scorpiusie, nie powinniście tak uciekać ojcu — zganił ich, ale w jego oczach widać było śmiech.
Po chwili dołączył do nich Harry Potter i pocałował mężczyznę w policzek.
— Jednak wróciłeś na czas — powiedział Harry z radością, a Draco uśmiechnął się w odpowiedzi.
— Nie przegapiłbym pierwszego dnia szkoły naszych synów, Bellisimo . — Pocałował Harry’ego w czoło.
W Pansy coś drgnęło i postanowiła, że dosyć ma już przyglądania się wydarzeniom z boku, jak jakiś podglądacz.
Zanim jednak zdążyła się ruszyć, ktoś ujął ją delikatnie pod ramię, zupełnie tak samo jak przed laty w jej śnie.
Obróciła się i spojrzała prosto w oczy Blaise’a.
— Chodźmy Pans, nasze rodziny czekają — powiedział i pociągnął ją prosto do Granger i Weasleya. A raczej do Granger-Zabini oraz do Rona — męża Pansy.
KONIEC