
Ekhm, ekhm.
Zacznę może od przedmowy autorki - czyli mojej.
Przedmowa autorki
"All I want..." to fanfic, który zaczęłam pisać dawno temu przed Świętami Bożego Narodzenia, a skończyłam gdzieś w okolicach Wielkanocy. Od tamtej pory leżał sobie nietknięty na dysku. Znalazłam go w tym roku i stwierdziłam - hej, nie jest aż taki tragiczny! Trochę poprawiłam, trochę wykasowałam, trochę dodałam i cóż... Doszłam do wniosku, że bez sensu, żeby się kurzył w odmętach mojego laptopa

Jestem świadoma mankamentów i braków tego tekstu. Fabuła odkrywcza nie jest, a i język może nie najwyższych lotów. Klisza kliszę kliszą pogania (powinnam pracować w marketingu, nie?) - ale w sumie, co mi szkodzi. Na pewno niczego się nie nauczę, ani nie dowiem, jeśli tego nie opublikuję; a kto wie - może komuś przypadnie do gustu?

Tekst jest skończony, poprawiam ostatnie błędy, literówki itd - będę sukcesywnie dodawać rozdziały, do świąt na pewno się wyrobię

Acha i ostrożnie - tekst jest niezbetowany

Ps. Jakby ktoś chciał go wziąć pod swoje betowe skrzydła to proszę o PW (plis plis);
okey, to teraz do meritum:
***
Tytuł: All I want for Christmas is You
Autor: Anonimowa (czyli ja)
Beta: Brak! Nie bijcie!
Paring: HP/DM
Rozdziały: 11 + zakończenie
Gatunek: Obyczajówka z elementami komedii
Ostrzeżenia: trochę pluszu, mało alkoholu, dużo imiesłowów
Klasyfikacja: PG-13
Zakończone: Tak
Opis: To Święta czy Walentynki? Hogwart opanowuje plaga eliksirów miłosnych. Jednak nie wszystko idzie tak, jak niektórzy by chcieli. Co z tym wspólnego mają dropsy cytrynowe i hodowla niuchaczy?
AU do szóstego i siódmego tomu
All I want for Christmas is You
Rozdział Pierwszy
W którym Harry pije piwo.
*** *** ***
Całe szczęście, że w lochach nie było świątecznych dekoracji. Widok Snape’a wśród roziskrzonych choinek i latających skarpet z prezentami nie ułatwiłby koncentrowania się na lekcjach. Gryffindor i tak stracił już w sumie siedemdziesiąt punktów za niekontrolowane wybuchy śmiechu. Wszystko przez zaczarowane cyprysiki, które śpiewały świąteczne piosenki, gdy ktoś przy nich stanął. Seamus zarzekał się, że Snape specjalnie odwrócił się do niego w momencie, gdy cyprys zanucił „Frosty the Snowman was a jolly happy soul”. Seamus po prostu nie mógł powstrzymać się przed parsknięciem. A dalej potoczyło się jak zawsze.
Sala eliksirów wygląda jednak zwyczajnie, żaden element nie zdradzał skradających się Świąt Bożego Narodzenia. Może tylko uczniowie wydawali się nieco nieobecni. Ich myśli krążyły wokół prezentów i domowych potraw. Och, z chęcią wyrwaliby się choć na chwilę ze szkolnych murów.
Harry rozkładał podręczniki i przyrządy, gdy czarna szata Mistrza Eliksirów zafalowała tuż przy jego ramieniu. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest jeszcze ciemniejsza niż zwykle. Naładowana mrokiem, gotowa porazić każdego, kto choć wspomni o zbliżających się świętach. Najwyraźniej była to reakcja obronna Snape’a – w obliczu radosnej atmosfery epatował zgorzkniałością jeszcze bardziej niż zwykle. O ile to w ogóle możliwe.
– Dziś zajmiemy się Eliksirem Nieumiłowanym. – Niski, wibrujący głos poniósł się po sali. Snape zajął miejsce na szczycie katedry. – Czy ktoś wie, co to za eliksir? – Spojrzał z niechęcią na wystrzeloną w górę dłoń Hermiony – Ktoś oprócz Granger?
Zapadła cisza. Uczniowie wstrzymali na chwilę oddech i starali się nie patrzeć w stronę nauczyciela. Harry zerknął na Rona i obaj wzruszyli ramionami. Snape machnął dłonią w kierunku tylnych ławek.
– Tak, panie Malfoy?
– Eliksir Nieumiłowany jest podstawowym antidotum na większość krótko działających eliksirów miłosnych, sir.
– Dokładnie, pięć punktów dla Slytherinu.
Harry odwrócił się przez ramię. Malfoy stał i opierał się dłońmi o blat ławki. Wyglądał, jakby wybierał się na spotkanie biznesowe. Mankiety jego koszuli były śnieżnobiałe, spięte fantazyjnymi spinkami z jakimś zielonym kamieniem. Krawat, nieco poluzowany pod kołnierzykiem, zwisał nad kałamarzem. Harry miał nadzieję, że za chwilę ciemnozielony trójkąt wpadnie wprost do atramentu.
– Buc – mruknął Ron pod nosem i Harry uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od siadającego Malfoya.
Nagle ich spojrzenia się skrzyżowały. Twarz Malfoya wykrzywiła się w grymasie – zamiast zwyczajowego zblazowania pojawiła się na niej zaciętość. Patrzył na Harry’ego, jakby próbował telepatycznie wtłoczyć mu do głowy swoje myśli.
Harry odwrócił się, ale dziwne wrażenie bycia obserwowanym pozostało.
Snape machnął różdżką i na tablicy pojawiły się wykresy i schematy.
– Wyjaśnijmy sobie podstawową kwestię. Klasyczne, dobrze uwarzone eliksiry miłosne mają działanie długotrwałe i nieodwracalne. Na prawdziwy eliksir miłosny, jak na przykład Eliksir Piżmowy, nie ma odtrutki ani antidotum. Przygotowanie go trwa wiele tygodni, a podanie komukolwiek jest surowo karane, ponieważ działanie jest niemal identyczne z Imperiusem. Osoba pod jego wpływem nie jest w stanie kontrolować swojego zachowania. Ostatnio jednak pojawiły się mikstury o krótkim, zaledwie kilkugodzinnym działaniu. Panowie Fred i George Weasley uznali za fantastyczny żart i świetne źródło dochodów żerowanie na ludzkich uczuciach. – Snape rzucił pogardliwe spojrzenie Ronowi, który spłonął rumieńcem wściekłości.
– Snape, który mówi o uczuciach. Nie sądziłem, że dożyję takiej chwili – warknął Ron.
Harry uśmiechnął się. Kątem oka pochwycił spojrzenie Malfoya. Natychmiast odwrócił się do tablicy.
– Hogwart zalała ostatnio plaga rozrzedzonych i złagodzonych mikstur, które niemal nie mają smaku i zapachu, przez co są trudne do wykrycia, jeśli dodać je do potraw czy napojów – kontynuował Snape pogardliwym tonem. – Pani Pomfrey poinformowała mnie o kurczących się zapasach antidotum. Te Eliksiry Nieumiłowane, które uznam za godne zaufania i spożycia, zasilą magazyny Skrzydła Szpitalnego. Przepis znajduje się na tablicy, macie dwie godziny.
Pracowali w ciszy, na którą składały się odgłosy krojenia, miażdżenia i bulgotania. Harry spojrzał na listę ingrediencji. Eliksir Nieumiłowany wydał mu się dość prosty. Pewnie gdyby nie braki w Skrzydle Szpitalnym, Snape nie dałby im do zrobienia tak banalnej mikstury. Za duże ryzyko, że naprawdę się uda.
Zerknął na Mistrza Eliksirów – siedział odchylony na krześle, opierając brodę na lewej dłoni. Jego oczy były zmrużone, jakby intensywnie nad czymś myślał. Harry podążył za jego wzrokiem.
Malfoy najwyraźniej skończył już siekać i mieszać składniki, bo stał przy kociołku z rękami w kieszeniach szaty. Patrzył wprost na Harry’ego.
Ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały i Malfoy natychmiast odwrócił wzrok. Harry otworzył usta ze zdziwienia i zerknął na Snape’a. Mistrz Eliksirów przechylił głowę i wpatrywał się teraz w niego, a kąciki jego ust drgnęły, jakby coś go rozbawiło.
Nic, co śmieszy Snape’a nie może być zabawne.
Harry zgrzytnął zębami ze złości i wrócił do pracy. Co to w ogóle za jakiś głupi festiwal spojrzeń? Z irytacją złapał korzeń imbiru i zaczął ścierać go na tarce.
O co chodziło Malfoyowi? Głupi Ślizgon obserwował go od tygodni. Harry widział te pojedyncze, ukradkowe spojrzenia. Sam przecież przyglądał mu się nie mniej czujnie. Czyżby Malfoy coś planował? Ostatnio był wyjątkowo spokojny. Podejrzanie wycofany. Gdyby nie szare oczy, śledzące go za każdym razem, gdy wchodził do Wielkiej Sali, Harry pomyślałby nawet, że Malfoy zaczął go ignorować.
O nie, to było dalekie od ignorancji, to było jej zupełne przeciwieństwo. Malfoy ukryty w cieniu korytarzy, obserwujący ich – obserwujący jego – cichy i skupiony. To było podejrzane. Niewłaściwe. Irytujące.
– O, Harry, mogę trochę imbiru? – Głos Hermiony wyrwał go z rozmyślań.
Harry zerknął na blat. Tak bardzo oderwał się od rzeczywistości, że starł cały korzeń, zamiast wymaganych dwóch cali.
Hermiona zebrała grudkę ścinek i dorzuciła do kociołka. Harry zrobił to samo. Jego eliksir zabulgotał i zmienił barwę na opalizujący błękit. Pozostało tylko czekać, aż się zagotuje. Miał odpowiednią konsystencję i barwę, zapach też był podobny do opisywanego w podręczniku. Harry po raz pierwszy był zadowolony z efektu swojej pracy na Eliksirach.
Zerknął jeszcze w stronę Malfoya, ale ten odwrócił się do niego plecami i kartkował podręcznik. W Harrym coś zawrzało i warknął cicho.
Snape przechadzał się po klasie i zaglądał do kociołków. Na widok efektu pracy Gryfonów nie powiedział nic. Za to każdy poprawny eliksir przygotowany przez Ślizgona obdarzył punktami. W wyniku tej jawnej dyskryminacji uczniowie domu Gryffindora opuścili klasę wściekli jak osy. Harry był wyjątkowo rozjuszony.
Gdy wychodził, znów poczuł się obserwowany. Zwolnił kroku i odwrócił się gwałtownie. Wpadł na Malfoya i obaj upuścili swoje podręczniki i kociołki.
– Posprzątać i wyjść. Szybciej Potter, bo odejmę ci punkty za opóźnianie mojej przerwy – warknął Snape, mijając ich.
Harry schylił się, żeby pozbierać rzeczy. Malfoy zrobił to samo. Ich dłonie zetknęły się na podręczniku.
– To mój – powiedział Harry, odtrącając rękę Malfoya.
– Nie wydaje mi się, Potter, ma moje nazwisko na okładce. – Ślizgon zbierał pióra z podłogi i wydawał się bez reszty oddany temu zajęciu.
Harry wyprostował się i popatrzył na niego z góry.
– Nie wiem, co kombinujesz – powiedział cicho – ale dowiem się i pokrzyżuję ci plany.
– O czym ty mówisz, Potter? Masz jakąś manię prześladowczą? Może napisz do Świętego Munga, na pewno będą zaszczyceni goszczeniem tak znakomitej persony, jak Chłopiec Który Przeżył. – Malfoy wstał i popatrzył w sufit. Ręce schował do kieszeni, lewą stopą stukał ze zniecierpliwieniem. – No, Potter, co jest? Co takiego kombinuję? Planuję zabić cię framugą?
Harry przysunął się o cal i zmusił Malfoya do spojrzenia mu w oczy.
– Wiesz o czym mówię i obiecuję, że nie pozwolę... – zaczął stanowczo, ale jego wywód został przerwany przez Snape’a.
Mistrz Eliksirów podszedł do nich szybkim krokiem, złapał za kołnierze szat i wypchnął obu za drzwi klasy. Następnie rzucił im zagadkowe spojrzenie i zatrzasnął drzwi z głośnym hukiem.
Malfoy odwrócił się na pięcie i podążył w dół korytarza, nie zaszczycając Harry’ego nawet słowem. Harry spojrzał na trzymany w dłoniach podręcznik eliksirów. Na wyblakłej i przetartej okładce widniało napisane zielonym atramentem nazwisko Malfoya.
Nie wiedział czemu, ale dziwny głosik w jego głowie wciąż powtarzał, że coś wisi w powietrzu.
Bardzo mu się to nie podobało.
*** *** ***
Było już po kolacji, więc biblioteka opustoszała. Tylko ich trójka zajmowała dębowy stół w kąciku przy książkach o hodowli Magicznych Roślin Niebieskolistnych. Znaleźli to miejsce na początku roku i odtąd właśnie tam spędzali wieczory. Hermionie odpowiadał duży żyrandol zawieszony nad stołem, który dawał dobre światło do nauki, mimo zapadającego coraz wcześniej zmierzchu. Ron był zadowolony, że może spokojnie chrapać podczas drzemek – z tej odległości pani Pince nie mogła ich usłyszeć. Harry za to czuł się tu bardzo komfortowo. Nikt nie zaglądał do tej części biblioteki – oprócz Nevilla i pani Sprout – mógł więc uciec przed ciekawskimi spojrzeniami.
W zasadzie to uciekał przed jednym konkretnym spojrzeniem.
Tego wieczoru pracowali bardzo intensywnie. Nauczyciele, jakby na przekór uczniom, zamiast zwalniać z materiałem przed świętami, zarzucali ich esejami i testami. Harry zastanawiał się, czy Snape maczał palce w tym niehumanitarnym planie. Namówić innych, by dowalili uczniom przed świętami, tak dla równowagi – to by było w jego stylu.
– Ciekawe, co Frost wymyśli na kolejne zajęcia – szepnął Ron, odrywając się z ziewnięciem od drobnego druku podręcznika do Transmutacji. – Ta cała Kultura Mugolska to jakieś żarty.
Kultura Mugolska była nowym przedmiotem, wprowadzonym przez Dumbledore’a. Miał on w tych „czasach terroru i nienawiści” uczyć szacunku wobec mugoli i pokazać sposoby na życie bez magii. W przeciwieństwie do Mugoloznawstawa, Kultura Mugolska miała praktyczny charakter. Uczniowie sprzątali bez użycia zaklęć, gotowali na palnikach gazowych, a notatki robili zwykłymi długopisami.
I choć część uczniów – Ron na przykład – uważała te zajęcia za stratę czasu, to zdecydowana większość bardzo je polubiła. Szczególnie, że nie trzeba się było do nich przygotowywać. Niektórzy traktowali je nawet jak rozrywkę. Jak Harry, który teraz zareagował na marudzenie Rona wzruszeniem ramion.
– Czy ja wiem, mi nie przeszkadzają te zajęcia – powiedział, nie odrywając wzroku od eseju. – Lubię czasem popracować fizycznie albo coś ugotować. To odpręża.
– Chyba ciebie – prychnął Ron.
Nagle klepnął Harry’ego w plecy i wskazał jeden z regałów. Harry spojrzał w tamtym kierunku. Zauważył skraj czarnej szaty obszytej zieloną lamówką. Zdawało mu się, że pomiędzy książkami widział blond włosy i bladą twarz.
A więc Ślizgon znalazł go nawet tutaj!
Harry przez chwilę zastanawiał się, czy to mógł być przypadek. Czy Malfoy interesował się hodowlą niebieskolistnych roślin magicznych? Bardzo wątpliwe. Na pewno ich podglądał i podsłuchiwał. Ale w jakim celu? Przez ostatnie kilkadziesiąt minut nikt nie wydał z siebie żadnego dźwięku – oprócz westchnień zmęczenia. Jak długo Malfoy mógł siedzieć za regałami?
Harry odchylił się na krześle, obserwując półki. Ale Malfoy nie pojawił się już więcej.
– On coś kombinuje – powiedział po chwili Ron.
Harry aż się wzdrygnął, słysząc swoje myśli wypowiedziane na głos. Hermiona nawet na minutę nie podniosła wzroku znad pergaminu. Bezlitośnie przekreśliła cały akapit w wypracowaniu Rona i powiedziała:
– Daj spokój, zajmij się czymś pożytecznym. Na przykład nauką. Naprawdę ci się przyda.
– Ale on się ciągle na nas gapi!
– Dopóki nie transmutuje się w wielkiego Bazyliszka, to nic nam nie grozi.
– Ron ma rację – powiedział Harry. Odsunął od siebie wypracowanie. I tak nie mógł się na nim skupić. – Coś jest z nim ostatnio nie tak. Nie zadziera już nosa, nie gada głupot… Zachowuje się prawie jak człowiek.
– I to jest złe? – Hermiona zmarszczyła nos.
– Na pewno niecodzienne. I podejrzane. Nic dobrego nam nie przyjdzie z kręcącego się obok Malfoya. Pamiętacie, jak łaził za nami w pierwszej klasie? Doniósł na Hagrida…
– No dobrze, ale aktualnie nie mamy w planach transportowania żadnego smoka do Rumuni, prawda?
– Nie o to chodzi. Mam złe przeczucia co do Malfoya.
– Miałeś ostatnio jakieś wizje? – Hermiona spoważniała.
Harry machnął ręką. Naprawdę, jej nadopiekuńczość bywała wkurzająca.
– Nie, to nie to. Po prostu... Wiem, że on coś kombinuje, okey?
– Wytłumacz mi coś, Harry. – Hermiona nachyliła się w jego stronę. – Nie podoba ci się jego zwykłe zachowanie, a kiedy w końcu poszedł po rozum do głowy i dał nam święty spokój, też nie jesteś zadowolony. To czego ty właściwie od niego chcesz?
– Żeby zniknął – odparł Harry bez zastanowienia.
Nagle rozległ się jakiś hałas. Odwrócili się w tym kierunku – kilka książek spadło z regału za ich stołem i narobiło niezłego rabanu. Harry mógłby przysiąc, że znów widział łopoczącą szatę z zieloną lamówką Otwierał już usta, by powiadomić o tym przyjaciół, ale w tym momencie pojawiła się przy nich pani Pince. Oburzona brakiem szacunku do starych, wysłużonych woluminów wygoniła ich z biblioteki. Tłumaczenia, że nie mają z tym nic wspólnego, nie pomogły.
Nie mając innego wyjścia, postanowili przenieść swoje kółko naukowe do Pokoju Wspólnego. Hermiona całą drogę narzekała, że nie skończyła poprawiać ich esejów. Za to Harry i Ron byli zachwyceni, że w końcu udało im się wyrwać z biblioteki.
Przekroczyli próg za obrazem Grubej Damy i usłyszeli przeraźliwy hałas. Pokój Wspólny pełen był Gryfonów w błyszczących czapeczkach urodzinowych na głowach. Ściany salonu obwieszono girlandami i balonami. Z zaczarowanego gramofonu leciała skoczna, irlandzka muzyka.
Harry dojrzał Neville’a, trzymającego w rękach ciemną butelkę.
– Co się dzieje?
– Seamus ma dzisiaj urodziny! Przeszmuglował trochę kremowego piwa z Hogsmeade – poinformował go radośnie Neville. Jego rozczochrane włosy i rumieniec wyraźnie wskazywały, że kremowego piwa było aż nadto dla wszystkich.
Hermiona, nie mogąc znieść hałasu, skierowała się do dziewczęcego dormitorium. Ron odprowadził ją wzrokiem i odetchnął z ulgą. Natychmiast przysiadł się do partyjki Eksplodującego Durnia.
Harry usiadł w fotelu. Przez chwilę przysłuchiwał się zawodzącemu Deanowi, który próbował zaśpiewać „Sto lat”. W końcu Ginny nie wytrzymała i rzuciła na niego Silencio. Harry zachichotał i sięgnął po jedną z butelek ze stołu.
– Och, poczekaj, to moje – powiedziała dziewczyna obok.
O ile dobrze pamiętał, miała na imię Lisa i była z rocznika Ginny. Podała mu inną, już otwartą butelkę. Harry uśmiechnął się z wdzięcznością i pociągnął łyk korzennego napoju. Zapadł się głębiej w fotelu i obserwował przyjaciół.
Jak dobrze było oderwać się choć na chwilę od nauki. Harry uwielbiał klimat Wieży Gryffindoru. Pamiętał, jak w drugiej klasie przekradli się z Ronem do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Wilgotne i zimne ściany lochów nie kojarzyły mu się najlepiej. O ile przyjemniej było spędzać wolny czas w czerwono-złotym salonie Gryfonów.
Zerknął na ogromne okna, otoczone miękkimi, czerwonymi zasłonami. Na dworze padał śnieg – grube, ciężkie płatki wirowały w powietrzu. Harry przechylił butelkę. Korzenny zapach piwa uderzył mu do głowy. Jak przyjemnie...
Odwrócił się do Lisy, chcąc jej podziękować za przyniesienie piwa. Dziewczyna wpatrywała się w niego uporczywie, jakby na coś czekała. Nie była zbyt ładna. Ciemne, krótkie włosy otaczały kanciastą twarz o grubych rysach i ziemistej cerze. Kremowa sukienka była poplamiona w kilku miejscach atramentem.
Harry nagle przypomniał sobie nieskazitelnie białe mankiety pewnej koszuli.
Zamrugał. Obraz zniknął tak szybko, jak się pojawił.
– Dobrze się czujesz, Harry? – zapytała Lisa przymilnie, przysuwając swoje krzesło do fotela.
Harry zamrugał ponownie.
Czuł się wspaniale. Po raz pierwszy od dawna zapomniał na moment o swoich problemach. Rozkoszował się chwilą wśród znajomych i ciepłem kominka.
Lisa nachyliła się i zamknęła oczy.
– Idę pooglądać dekoracje w zamku. – Harry wstał gwałtownie. Nie zwrócił uwagi na zduszony okrzyk Lisy, gdy wychodził z Pokoju Wspólnego.
Sunął pustymi korytarzami. Nie była to jednak nieprzyjemna pustka, o nie. Pachniało żywicą, od okien powiewało mrozem. Harry przyglądał się świerkowym wieńcom, na których wisiały brokatowe bombki i anielskie włosy. W powietrzu unosiły się zaczarowane kolorowe świece. W ich poblasku mury zamku nabrały ciepłych, przytulnych barw. Płomienie odbijały się w witrażowych oknach, przez co podłoga przypominała falującą tęczę.
Zamek wyglądał przepięknie.
Harry przystanął przy cyprysie na parapecie. Za oknem prószył śnieg. Błonia i dziedziniec pokryły się lekkim jak chmurka białym puchem. W korytarzu rozległa się jedna z mugolskich piosenek, śpiewana czystym, wysokim głosem piosenkarki:
I don't want a lot for Christmas, there is just one thing I need.
I don't care about the presents underneath the Christmas tree.
I just want you for my own, more than you could ever know.
Make my wish come true, oh, all I want for Christmas is you.
Harry zamknął oczy. Och, czuł się tak...
Cudem zdążył dobiec do łazienki, zanim zgiął się wpół i zwymiotował. Miał wrażenie, że jego żołądek wywrócił się na lewą stronę. Ciałem wstrząsały fale torsji, nogi drżały w kolanach. Po czole spływał zimny pot, przełyk palił żywym ogniem. Harry czuł w ustach kwaśny smak niestrawionego alkoholu.
Po kilku minutach był tak wyczerpany, że osunął się na ziemię. Uderzył czołem o porcelanową misę. Ból przeszył mu czaszkę, a oczy zasnuły się mgłą.
Działo się z nim coś dziwnego. Był słaby, zaczynał tracić przytomność. Resztami sił wyszarpał z kieszeni spodni różdżkę. Machnął nią, po czym wypuścił z dłoni.
Czuł, że zapada w sen. Lepka ciemność wspinała się po jego skórze. Nie chciał tego. Nie chciał umrzeć. Och, no może nie umrze, ale było mu tak źle, był taki zmęczony... Leżał skulony, błagając w myślach, żeby ktoś zobaczył jego Patronusa.
W końcu usłyszał stukot kroków. Nie był w stanie otworzyć oczu. Ktoś zawołał: „Poo-o-t-ee-r”; przeciągając samogłoski w bardzo zmanierowany sposób.
Gdzieś już to słyszał. Gdzie? Och, nieważne.
Chciał poprosić o pomoc, ale nie mógł otworzyć ust. Podłoga zniknęła. Ciemność ogarnęła jego umysł. Harry zapadał się w nią, jakby tonął. Nie było to niemiłe uczucie, przypominało pachnącą kąpiel z bąbelkami. A jednak Harry resztkami świadomości wiedział, że nie powinien się w niej zanurzać.
Poczuł zapach imbiru i coś ciepłego na wargach.
– Pij. – Głos docierał do niego zza grubej zasłony. Kilka ruchów na jego szyi sprawiło, że przełknął słodki płyn.
Ciemność zaczęła się wycofywać. Czucie w kończynach wracało. Harry odetchnął głęboko. Po jego ciele rozlała się fala ulgi. Najwyraźniej został uratowany.
– Dzięki – powiedział słabo i uniósł kciuk w górę.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Otworzył oczy.
Najpierw poraziły go biel kafelek i światło świec. Dopiero po chwili zobaczył jakąś sylwetkę. Wszystko było rozmyte i Harry miał wrażenie, że nachyla się nad nim duch. Wymacał na podłodze okulary i założył je na nos.
Dopiero wtedy rozpoznał swojego wybawcę.
Malfoy wpatrywał się w niego badawczo. Na jego twarzy brakowało zwykłego, szyderczego grymasu. Wyglądał zupełnie jak wtedy na eliksirach – w szarych oczach czaiła się jakaś zaciętość, a ciało było spięte. W dłoni trzymał fiolkę z eliksirem.
Harry wstał gwałtownie. Instynktownie odsunął się od Malfoya. Otępiały umysł zaczął podsuwać mu dziwne myśli.
Malfoy go otruł. Nie, czekaj, Malfoy go uratował. Ale dlaczego? Co on knuje?
Zakręciło mu się w głowie i zachwiał się. Malfoy złapał go za ramiona i posadził na podłodze.
– Poczekaj chociaż, aż eliksir zacznie działać – warknął głucho.
Ale Harry nie miał zamiaru słuchać. Złapał leżącą na ziemi różdżkę. Wstał i – walcząc z powracającymi mdłościami – wyciągnął ją przed siebie.
– Co tu robisz?
– Zobaczyłem Patronusa i przyszedłem sprawdzić, co się stało.
Harry czekał na jakąś drwinę. Przecież Malfoy nie odpuści sobie takiej okazji. Na pewno za chwilę powie coś, co rozjuszy Harry’ego. Zaczną do siebie pyskować. Skończy się na rękoczynach.
Jednak Malfoy zacisnął usta w cienką linię i wpatrywał się w niego tym irytującym spojrzeniem. Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Ślizgon na coś czeka.
Zapadła napięta cisza, przerywana tylko odgłosami wody kapiącej z kranów. W końcu Harry opuścił różdżkę i – sam nie wierząc, że to robi – powiedział krótkie „dzięki”. Przeczesał dłonią spocone włosy i otrzepał szatę.
Zmierzał w kierunku wyjścia, gdy usłyszał głos Malfoya:
– Ten Patronus… To jeleń, prawda?
Harry przystanął i odwrócił się, marszcząc brwi.
Malfoy stał oparty się o ścianę łazienki. W dłoni trzymał butelkę z eliksirem. Jego głos, pozbawiony zwykłej kpiny, brzmiał niemal przyjacielsko.
Harry chciał mu powiedzieć, żeby się odpieprzył.
– Tak – odparł zamiast tego.
– Ładny. Podobają mi się duże Patronusy. Są bardziej widowiskowe.
– To chyba nie jest kwestia wyboru?
– Nie, oczywiście, że nie – powiedział Malfoy z uśmiechem.
Harry skrzyżował dłonie na piersi Cała ta sytuacja zaczynała być interesująca. Stoi sobie w łazience i rozmawia z Malfoyem. I nie jest to rozmowa z rodzaju tych, po których jeden z nich dostanie szlaban albo trafi do Skrzydła Szpitalnego. Malfoy… Czy on próbuje być miły? Albo przynajmniej neutralny. Przechodzi jakiś kryzys tożsamości?
Malfoy wciąż opierał się o ścianę. Nie miał na sobie szkolnej szaty, tylko białą koszulę i ciemne, materiałowe spodnie. Harry zaczął się zastanawiać, czy Ślizgon ma w szafie jakieś ubrania, których nie trzeba krochmalić. Wyobraził go sobie w zwykłym swetrze. Albo dresie. Czy Malfoy kiedykolwiek miał na sobie krótkie spodenki?
Na Merlina, o czym on myślał?!
– Mam wrażenie, że już go widziałem – powiedział Malfoy. – Twojego Patronusa – dodał, gdy Harry zamrugał zmieszany.
Harry zastanawiał się, w jakich okolicznościach mogło się to wydarzyć. Gdy już sobie przypomniał, poczuł gniew.
– Tak. Mecz Quidditcha na trzecim roku.
Malfoy zagryzł wargę, a jego twarz pokryła się rumieńcem.
– No tak, pamiętam – powiedział bezbarwnie, a potem dodał bardzo cicho: – To był słaby pomysł.
Jeżeli Harry miał wcześniej jakieś wątpliwości – teraz wyzbył się ich ostatecznie.
To była dalsza część halucynacji. Śniło mu się, że stoi w łazience z Malfoyem i ucinają sobie pogawędkę o starych czasach. Co więcej – Ślizgon właśnie przyznał się do błędu. Irracjonalność snu nasunęła Harry’emu podejrzenie, że będzie to jeden z najgorszych koszmarów.
I na dodatek w tym śnie Malfoy go uratował… Zaraz, zaraz. Czy on nie podał mu jakiegoś eliksiru?
Harry poczuł, jak krew odpłynęła mu z twarzy. Zaschło mu w ustach. Przypomniał sobie wszystkie wątpliwości, dotyczące zachowania Malfoya. Od początku wiedział, że Ślizgon coś knuje. Za dużo było w tym wszystkim przypadku. Dlaczego właśnie on go znalazł? To było ukartowane? Szlag, czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Może Malfoy podał mu Veritaserum? Jakiś środek odurzający?
Ale Harry nie czuł się senny ani otumaniony. Wszystko było z nim w porządku.
Poza tym, że stał i gawędził z Malfoyem.
– Co ty mi w zasadzie podałeś? Chciałeś mnie otruć?
Malfoy parsknął i podał mu fiolkę. Harry odkorkował buteleczkę i rozpoznał intensywny, nieco gryzący zapach Eliksiru Nieumiłowanego.
– Brawo, Potter – powiedział Malfoy, przeciągając głoski w nazwisku Harry’ego. – Właśnie uratowałem ci tyłek, a ty dalej ciągniesz tę bezsensowną grę: „cokolwiek kombinujesz, pokrzyżuję ci plany”. Masz szczęście, że to ja cię znalazłem. Zabini cyknąłby pewnie kilka fotek, które jutro obejrzałbyś na pierwszej stronie Proroka. O ile nie wydaliby specjalnego dodatku wieczornego: „Harry Potter - Chłopiec Który Przeżył, By Zarzygać Łazienkę”.
– Mam uwierzyć, że ktoś spoił mnie eliksirem miłosnym, a ty zupełnie przypadkiem przechodziłeś obok z antidotum w kieszeni?
– Byłoby miło. Nie musisz dziękować.
– Nie zamierzałem. A nie, czekaj, przecież już to zrobiłem.
– Zaraz przed tym, jak oskarżyłeś mnie o skrytobójstwo.
– Wybacz, jeśli cię uraziłem, Malfoy. Przecież wszyscy wiemy, że jesteś niewinny jak baranek. Coś kombinujesz…
– Tak, masz rację. Zdradzę ci swoje szatańskie zamiary. Szedłem właśnie na kolację. Mam nadzieję, że nie zawiodłem twoich oczekiwań i uznasz plan zapchania się kilkoma kiełbaskami za wystarczająco mroczny i niebezpieczny. Jesteś nudny Potter, wiedziałeś o tym?
Stali naprzeciwko siebie i mierzyli niechętnymi spojrzeniami. Malfoy schował butelkę z eliksirem do kieszeni. Harry zacisnął dłoń na różdżce.
– Skąd wiedziałeś, że jestem pod wpływem eliksiru miłosnego?
– Objawy zatrucia źle przyrządzonym eliksirem są w podręczniku. – Malfoy wzruszył ramionami. Gdy zorientował się, że Harry nie wierzy w ani jedno jego słowo, westchnął z rezygnacją. – Okey, Goyle próbował kiedyś uwieść Pansy i sam uwarzył eliksir. Nie pytaj o szczegóły, wyparłem to. W każdym razie, Pansy miała identyczne objawy jak ty teraz. I ten wyraz twarzy…
– Jaki wyraz twarzy?
– Błogość i nudności jednocześnie. To okropny widok. Zapada w pamięć, uwierz.
– I od tamtej pory nosisz ze sobą Eliksir Nieumiłowany? Zamiast popijać piwo kremowe, ćpasz… – Harry urwał.
Piwo kremowe. To po nim poczuł się dziwnie… Snape mówił, że w Hogwarcie panuje plaga dolewania eliksirów miłosnych. Czyżby padł ofiarą jednego z nich? Ale…
– No, kto ci to podał, Potter? – Malfoy zdawał się czytać w jego myślach. – Czarodziejski świat nie może dłużej żyć w niepewności. Kim jest niewiasta, gotowa posunąć się do tak desperackich działań? Nudna-Jak-Wata-Weasley?
Najwyraźniej kryzys tożsamości Malfoya był tylko chwilowy. Powrócił szyderczy uśmiech i opryskliwy ton. Harry nawet go nie słuchał. Myślał intensywnie nad tym, kto mógłby podać mu eliksir. Ktoś w Pokoju Wspólnym…
Lisa.
No tak, dziewczyna wyraźnie się do niego kleiła. Najwyraźniej nie dotarła do niej wiadomość, że Harry gra do innej bramki.
Malfoy nadal wyrzucał z siebie potok słów:
– ... no i ta Chang, Potter, naprawdę. Wiem, że gra w quidditcha i to kręci facetów. W końcu niewiele dziewczyn jest w stanie docenić mocny chwyt miotły. Ale spodziewałem się po tobie...
– Zamkniesz się wreszcie? – przerwał mu Harry. Nie miał ochoty dłużej przebywać w jego towarzystwie. Stracił zdecydowanie zbyt dużo czasu z tym obślizgłym Ślizgonem.
Obrócił się i bez słowa wyszedł z łazienki.
– Idziesz do McGonagall? – Malfoy, ku jego zdumieniu, szedł o krok za nim.
Harry pokręcił głową.
– Nie, za dużo problemów, w końcu... – przerwał i przeklął się w myślach. Prawie wygadał, że w Pokoju Wspólnym Gryffindoru trwa zakrapiana feta. Cholera, co się z nim działo?! Może powinien iść do Skrzydła Szpitalnego? Może eliksir jednak mu zaszkodził?
Harry zatrzymał się nagle. Malfoy nie zdążył wyhamować i wpadł na niego. Obaj odsunęli się od siebie pośpiesznie.
– Powiedziałeś, że to był źle uwarzony eliksir? – zapytał Harry, a Malfoy kiwnął głową.
– Tak. Zaufaj mi – powiedział.
W jego głosie zabrzmiała jakaś odległa nuta. Harry spojrzał na niego zaskoczony. Wydawało mu się, że Malfoy nie mówi tylko o sprawie z eliksirem.
Teraz miał jednak ważniejsze zmartwienia niż dziwnie zachowujący się Ślizgon.
Gdyby eliksir był wynalazkiem Freda i Georga, napisałby do nich sowę. Ale jeśli istniał choć cień szansy, że Lisa uwarzyła go sama... Harry nie chciał obudzić się przemieniony w sklątkę tylnowybuchową.
Mrucząc pod nosem przekleństwa, skierował się do Skrzydła Szpitalnego. Malfoy szedł za nim aż do rozwidlenia, gdzie skręcił w kierunku lochów.
Dopiero przed drzwiami Skrzydła Szpitalnego Harry uświadomił sobie, że Ślizgon nie wyjaśnił, dlaczego nosi przy sobie Eliksir Nieumiłowany.
Oczywiście nie, żeby kogoś to obchodziło.