OK, SKOŃCZYŁAM PISAĆ DRUGĄ CZĘŚĆ (i zabieram się za trzecią). Jak zawsze z chęcią przyjmuję wszelkie uwagi.
Poprawiłam trochę przecinki (i przeraża mnie, że ich wcześniej nie robiłam!), ale mam wrażenie, że jeszcze jakieś mi umykają...
Miałam mieć betę, ale po (bardzo z resztą trafnym) skomentowaniu moich notatek, no, zamilkł mi kolega - nie wiem dlaczego
soł, dalej betowane tylko przeze mnie...
Zapraszam do czytania. O ile nic mi nie wypadnie - rozdział co tydzień w piątekAfirmacja Krwi
Evander w końcu otwiera pamiętnik matki i dowiaduje się, kto jest jego ojcem. Tym samym rozwiewa niektóre wątpliwości, po to, by zastąpić je nowymi. Voldemort przymierza się do otwartej wojny i mobilizuje swoją armię, powoli uświadamiając czarodziejską społeczność o swoim nieuchronnym powrocie. Tymczasem w Hogwarcie, gdzie trafia Evander na swój ostatni rok, okazuje się, że Ślizgoni stają się drugą kategorią studentów, a Dumbledore planuje stworzyć Armię Światła.
01.sierpień 1997Evander siedział przy stole w jadalni, w jednej ręce trzymając kanapkę, a w drugiej gazetę. Czytał w ciszy nagłówki artykułów, a gdy coś go zainteresowało, przebiegał wzrokiem po tekście, wyławiając kluczowe informacje. Abby Steed, dojrzał nazwisko dziennikarki. Kobieta ostatnio zdawała się być zawsze we właściwym miejscu, o właściwym czasie.
NOWA INKWIZYCJA?
MUGOL ATAKUJE CZARODZIEJA
JOHN ROBERT WILLIAMSON, MUGOL Z LISBURN, ZAATAKOWAŁ DZIŚ W NOCY OBYWATELA SPOŁECZNOŚCI CZARODZIEJSKIEJ. OFIARĄ JEST TRZYDZIESTODWULETNI LAMBERT FLETCHER, PRZEBYWAJĄCY NA BEZROBOCIU MAGIZOOLOG. NAPAŚCI DOKONANO NA JEDNEJ Z ULIC W KENSINGTON W LONDYNIE, W POBLIŻU MIEJSCA ZAMIESZKANIA OFIARY. UDAŁO SIĘ NAM DOTRZEĆ NA MIEJSCE ZDARZENIA I POROZMAWIAĆ Z POSZKODOWANYM.
TO BYŁ CELOWY ATAK – POWIEDZIAŁ NAM PAN FLETCHER. – MĘŻCZYZNA NAPADŁ NA MNIE Z NOŻEM W RĘCE. STWIERDZIŁ, ŻE PO MNIE PRZYSZEDŁ. NAZWAŁ MNIE PARAJĄCYM SIĘ MAGIĄ DIABELSKIM PODMIOTEM – OPISYWAŁ ZDARZENIE WCIĄŻ ROZTRZĘSIONY MAGIZOOLOG. POKAZAŁ NAM DRAŚNIĘCIE NA RAMIENIU, PAMIĄTKĘ PO ATAKU. NA SZCZĘŚCIE TO JEDYNY URAZ, JAKIEGO DOZNAŁ MĘŻCZYZNA.
ALARMUJĄCY JEST FAKT, ŻE TO JUŻ DRUGI TAKI PRZYPADEK W TYM MIESIĄCU. BRYGADA UDERZENIOWA WSZCZĘŁA ŚLEDZTWO W SPRAWIE. SPRAWDZAMY, CZY NIE MA POWIĄZAŃ POMIĘDZY ZDARZENIAMI. NA PIERWSZY RZUT OKA, OBA ATAKI WYDAJĄ SIĘ BYĆ DO SIEBIE BARDZO PODOBNE – POINFORMOWAŁ PROROKA ISAAC PODMORE, ZASTĘPCA SZEFA BRYGADY UDERZENIOWEJ.
Lekturę przerwało mu mamrotanie, dochodzące z przeciwnej strony stołu. Odłożył gazetę na bok, nie kończąc artykułu i spoglądając krytycznie na młodszego ze swoich kuzynów. Mimo, że dorósł i trochę spoważniał, Alan Verlaine nie potrafił powstrzymać ekscytacji, jaka go ogarniała, kiedy przypominał sobie, że w tym roku po raz pierwszy miał jechać do Hogwartu. Problem, przynajmniej dla Evandera, który cenił sobie spokój, polegał na tym, że mały Alan przypominał to sobie dość często, żeby nie powiedzieć, że pamiętał o tym właściwie przez cały czas, odkąd jego brat i kuzyn wrócili na wakacje do domu. Teraz też wydawał się podrygiwać na krześle, jak co ranek licząc dni, które pozostały do wyjazdu.
– Dwadzieścia cztery – oznajmił radośnie, gdy skończył liczyć.
– Taaaak, nie musisz mi tego przypominać – burknął jego brat zrezygnowany. – Jakoś nie potrafię się cieszyć wiedząc, że w tym roku mam SUM-y.
Evander nie włączył się do rozmowy, uważając ją za bezcelową. Kończył kanapkę, zamierzając jak najszybciej ulotnić się z jadalni. W pokoju, na biurku, czekał na niego stosik podręczników i pozycji dodatkowych, które chciał przeczytać jeszcze przed wyjazdem. Wybierał się na ostatni rok nauki i nie zamierzał marnować w zamku ani chwili na to, co mógł zrobić wcześniej, w Dorchester.
Skończył jeść i, posyłając wujostwu uprzejmy uśmiech, odszedł od stołu. Laird, jak co dzień, odprowadził go wzrokiem do drzwi. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
Wszedł do swojego pokoju, od razu siadając w fotelu. Sporo się tu zmieniło, od czasów jego dzieciństwa, głównie przez dostawienie kilku pojemnych regałów na książki. Evander dostawał niewielkie kieszonkowe jako dziecko, ale gdy tylko wuj dostrzegł, na co je wydaje, zaczął zwiększać tę kwotę wraz z wiekiem, pozwalając mu skompletować niemały zbiór. Jego pokój przemienił się w biblioteczkę po prawej stronie od okna, po lewej zostając szaro-zieloną sypialnią, z królującym pod ścianą łóżkiem.
Był w połowie piątego rozdziału
Niezwykłych roślin wodnych Winogranda Seliny Sapworthy, kiedy skrzat pojawił się przed nim, informując o zbliżającym się przyjęciu. Westchnął, zamknął książkę i ruszył ku garderobie. Ku jego zdziwieniu, do pokoju ktoś zapukał. Machnął dłonią, otwierając drzwi. Laird Verlaine oparł się o framugę, krzyżując dłonie na piersi.
– Wiesz, co Czarny Pan zaplanował na dzisiaj? – zapytał.
Evander zatrzymał się w pół kroku i westchnął, po raz kolejny tego dnia. Przymknął oczy. Domyślał się przebiegu dzisiejszego bankietu. Skinął głową, na powrót spoglądając na wuja.
– To ostatnia okazja, przed wyjazdem do Hogwartu – odpowiedział.
– Jesteś pewien, że jesteś gotowy?
– Naprawdę o to pytasz? – zaśmiał się krótko. W odpowiedzi, Laird tylko się uśmiechnął.
– Nie było pytania. – Uniósł ręce w poddańczym geście i wycofał się, zostawiając go samego.
– A więc to prawda. – W jego miejsce pojawił się Aiden.
Uśmiech, który zagościł na jego twarzy, na widok reakcji wuja zniknął i Evander podszedł do drzwi, blokując przejście.
– Tak – odpowiedział oschle. Miał nadzieję, że to zniechęci kuzyna.
– W samą porę – skomentował Aiden, patrząc na niego protekcjonalnie.
Evander uniósł brwi znacząco, a chłopak tylko wzruszył ramionami i odszedł. Evander zamknął drzwi, kręcąc głową.
*
Cohen Nott, jego starsza córka Caelie i młodszy syn, Theodor, przywitali ich z fałszywymi uśmiechami na twarzach i gestem zaprosili do sali balowej. Laird i Isla odwzajemnili uśmiechy z równą gospodarzom szczerością i ruszyli przez parkiet, witając się ze wszystkimi, których mijali po drodze. Evander uczestniczył już w wielu takich przyjęciach, dlatego znał większość bywalców. Dotrzymywał towarzystwa wujostwu, stojąc u boku Aidena i wspólnie z nim pozdrawiając pozostałych gości, z paroma zamieniając kilka słów. W końcu oddzielił się od nich i ruszył ku, stojącym przy jednym ze stolików, kolegom z roku.
– Powitania odbębnione? – Draco mrugnął do niego porozumiewawczo. – Naprawdę współczuję Theo.
– Są rzeczy, które muszą być zrobione, bez względu na to czy je lubisz czy nie, Draco – odpowiedział Evander.
– Nie musiałeś tego mówić – wymamrotał blondyn w odpowiedzi. – Brzmisz jak mój ojciec.
– Ma rację – wzruszył ramionami, tylko go bardziej drażniąc.
Draco szturchnął go lekko, wydymając usta. Evander przewrócił oczami. Zabrał ze stołu kieliszek z winem i odwrócił się przodem do sali, obserwując zebranych.
– Słyszałem, że dziś może się pojawić Czarny Pan – rzucił w przestrzeń Blaise.
– Nie wiem jak się dowiedziałeś, ale… – zaczął Draco. – Pojawi się.
Blaise był zdziwiony, że Malfoy mu odpowiedział, ale rozbudziło to tylko jego ciekawość.
– Skąd to wiesz?
– Skąd co wie?
Przed nimi zmaterializował się Theodor.
Evander prześlizgnął się po nim wzrokiem, po czym powrócił do obserwacji gości na przyjęciu.
– Draco twierdzi, że Czarny Pan dziś będzie na przyjęciu.
– To prawda – odpowiedział mu Nott. – Ma coś do ogłoszenia. Ale raczej nie zrobi tego tutaj, więc nie licz na niusa z pierwszej ręki.
Blaise westchnął.
Evander skupił wzrok na Lucjuszu i Narcyzie Malfoy, ignorując Zabiniego, tak jak to miał w zwyczaju.
– Twoi rodzice wydają się bardzo to przeżywać, Draco – nie omieszkał zauważyć. – Wyglądają na zestresowanych.
Spojrzał na Draco i z rozbawieniem stwierdził, że ten też wydaje się być bledszy niż zwykle.
Nott zachichotał.
– Nie wydaje mi się – odciął się Draco.
– Och, zaufaj mi. Są
bardzo zestresowani.
Blaise przenosił wzrok między stojącą przed nim trójką kolegów.
– Czemu mam wrażenie, że wiecie więcej, niż mówicie?
– Bo to prawda, Blaise – odpowiedział Evander, ostatecznie wykluczając go z tej wymiany zdań. – Za to twój ojciec, Nott, jest tak nadęty, że zaraz pęknie z dumy.
Theodor zacisnął zęby, ale tylko uśmiechnął się krzywo.
– W takim razie twój wuj wygląda, jakbyś go w ogóle nie obchodził – odgryzł się.
– Może tak jest, w końcu to tylko wuj – powiedział Evander i powoli przeniósł spojrzenie na Theodora, po czym przekrzywił lekko głowę i rozciągnął usta w jednym z tych uśmiechów, które budzą raczej niepokój niż radość, jeśli zestawione z zimnymi, obojętnymi oczami. – A może po prostu jest dobry w ukrywaniu prawdziwych emocji.
Theodor zmełł przekleństwo. Nie lubił, kiedy patrzył na niego w ten sposób i tylko dlatego Evander to zrobił, chcąc wytrącić go z równowagi właśnie dzisiaj.
Nott nigdy nie przekonał się do niego, tak jak Evander nigdy nie zaakceptował Notta. Tolerowali się na tyle, na ile było to możliwe, co nie przeszkadzało im toczyć nieustannej wymiany “uprzejmości” zawsze, gdy nadawała się ku temu okazja. Nott uważał to za swój obowiązek, by na każdym kroku podważać autorytet Evandera. Evander z kolei używał Notta, aby za jego przykładem zniechęcić innych do podobnych prób. Jakoś udawało im się funkcjonować w ten sposób przez ostatnie cztery lata, tak w Hogwarcie, jak i poza nim.
Blaise’a, w przeciwieństwie do Notta, przynajmniej potrafił jeszcze tolerować, chociaż dystans, który pojawił się między nimi lata temu, nigdy do końca nie zniknął.
Zabini z jakiegoś powodu go nie lubił i Evander nie sądził, by powodem było jego minięcie się z prawdą w kwestii dziedzica Slytherina. Owszem, Blaise był z tego tytułu obrażony na Evandera jeszcze przez kilka pierwszych miesięcy trzeciego roku, ale potem ich stosunki zaczęły wracać do poprzedniego stanu, by po krótkim czasie znów gwałtownie się oziębić.
– Ktoś mi w końcu powie coś więcej? – jęknął Blaise, zwracając się do Draco.
Evander powrócił do milczącej obserwacji przyjęcia. Tego typu nic nie wnoszące rozmowy nudziły go i gdy tylko nie musiał udawać zainteresowania, odpływał myślami ku ciekawszym tematom.
– Dowiesz się w swoim czasie – warknął Nott, zanim Draco zdążył cokolwiek wyjaśnić.
Malfoy westchnął tylko, pokręcił głową i oparł się o kant stołu obok Evandera, krzyżując ramiona na piersi i wodząc wzrokiem po bawiących się gościach.
Przyjęcia takie jak to, które zorganizowali Nottowie, trwały zwykle trzy, czasem pięć godzin. Goście siadali przy ustrojonych zgodnie z panującą modą i porą roku stołach, rozmawiając ze znajomymi i kosztując rozmaitych potraw, albo tańczyli w rytm muzyki granej przez sprowadzoną na bankiet kapelę. Cała śmietanka towarzyska społeczności czarodziejskiej spotykała się na takich wieczorkach, które organizowane były regularnie w posiadłościach zamożniejszych rodów. To tutaj uprawiano prawdziwą politykę, zawierano układy i łamano je, tworzono dekrety i decydowano o losach społeczności. Jeżeli czarodziej chciał się liczyć w towarzystwie, musiał uczęszczać na przyjęcia.
Evander znał wagę tych spotkań, tak jak każdy spadkobierca rodu, mimo, że sam nim nie był. Nie lubił ich, bo wymagały od niego pozorowania emocji, których nie potrafił w sobie obudzić. Z początku nie zamierzał w ogóle brać w nich udziału. To Laird zachęcił go, przedstawiając zalety (i wady) zawodu polityka. Od tamtej pory Evander angażował się w te spotkania, pomimo niechęci, zdobywając przydatne znajomości z kręgów politycznych Lairda Verlaine’a.
Przechadzał się, głównie w towarzystwie Draco, pozdrawiając takie osobistości jak szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów, Ludovic Bagman, albo wiceszef Departamentu Substancji Odurzających, Evelyn Blomholm. Ta ostatnia wydawała się mieć do niego słabość, co skrzętnie wykorzystywał, wiedząc jak wielki wpływ miała na Bartemiusza Croucha Seniora, szefa Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Crouch Senior był do bólu Jasny, więc pozycja Evandera w szeregach Czarnego Pana mogłaby znacznie wzrosnąć, gdyby okazało się, że może, pośrednio, wpływać na jego polityczne decyzje.
Blaise często dotrzymywał im towarzystwa, chcąc ugrać coś na ich znanych nazwiskach. Teraz też był z nimi, kiedy zmęczeni rozmowami zmierzali ku stolikom z poczęstunkiem.
Przyjęcie zmierzało już ku końcowi, a przynajmniej oficjalna jego część. Co znamienitsze osobistości powoli opuszczały salę balową.
– Draco, chyba czas się zbierać – powiedział Evander, wyławiając z tłumu gości znaczące spojrzenia, jakie wymienili między sobą Laird i Lucjusz.
Malfoy odszukał wzrokiem swoich rodziców.
– Rozmawiają z Edgecombe’ami.
– Chodź – powiedział i posłał Zabiniemu znaczące spojrzenie, sugerując, że ma zostać.
Chwilę później Lucjusz Malfoy pożegnał się z Abnerem Edgecombe’em i wziął żonę pod rękę, powoli zdążając ku wyjściu. Spotkali się z nimi w połowie drogi, a chwilę później dołączyli do nich Laird i Isla Verlaine. Jego wuj rozejrzał się jeszcze za Aidenem i zawołał go skinieniem głowy. Evander kroczył w milczeniu obok nich.
– Stresujesz się? – zapytał Draco, kiedy szli korytarzem do położonej głębiej w willi, nieco mniejszej sali bankietowej.
– Czym tu się stresować? Przecież dzisiaj tylko to ogłoszą.
– Jak możesz być taki spokojny? – westchnął Draco.
Evander uśmiechnął się, na co blondyn odwrócił wzrok, mamrocząc coś pod nosem. Evander pokręcił głową, a kąciki ust uniosły mu się lekko w górę, kiedy usiłował stłumić uśmiech, wywołany narastającą paniką Draco.
W sali bankietowej panował półmrok. Atmosfera była zupełnie inna, od tej na oficjalnym przyjęciu. Wyczuwalne napięcie sprawiało, że goście automatycznie zniżali głosy do szeptu. Otoczony grupką zaufanych śmierciożerców, na środku pomieszczenia stał Czarny Pan.
Jako pierwszy podszedł do niego Lucjusz, prowadząc ze sobą bliskiego omdlenia syna. Laird szedł zaraz za nim. Przy sobie miał Aidena, ale Evander znajdował się tuż obok, z każdym krokiem czując coraz większe przyciąganie.
Jego aura była nie do pomylenia z żadnym innym czarodziejem. Po tylu latach, rysy Blacków niemal całkiem zanikły, oddając pola jego własnym, co przywoływało w Evanderze stare wspomnienia. Czarny Pan za bardzo przypominał teraz Toma Riddle’a. Do tej pory, dla Evandera szesnastoletni Tom i stojący przed nim Lord Voldemort, byli dwoma różnymi osobami.
Przyklęknął na chwilę dłużej niż wuj, zdając sobie sprawę ze swojej znikomej pozycji. Kiedy wstał i zaryzykował uniesienie wzroku, ostre, rubinowe spojrzenie przeszyło go na wylot.
Zadrżał pod tym spojrzeniem.
Razem z Draco wycofał się i stanął przy ciotce i Narcyzie, podczas gdy Lucjusz i Laird zasilili grono śmierciożerców otaczających Czarnego Pana. Czekali, aż wszyscy zgromadzą się w sali. Kiedy jako ostatni pojawili się gospodarze, Czarny Pan przemówił.
– Widzę, że jesteśmy w komplecie. Wspaniałe przyjęcie, Caelie.
Caelie Nott ukłoniła się w podziękowaniu. Czarny Pan zaśmiał się krótko, po czym gestem zaprosił wszystkich, by podeszli bliżej.
– Zebraliśmy się w tym gronie nie bez powodu, moi drodzy – zaczął.
Evander poczuł, jak krew zaczyna mu szybciej krążyć w żyłach. Czyjaś ręka zacisnęła się na skrawku jego szaty. Odwrócił się na sekundę. Obok niego stał blady jak ściana Draco. Nie zareagował, nie chcąc ściągać na nich uwagi.
– Pragnę ogłosić – Voldemort zawiesił głos, – że nasze szeregi powiększą się niedługo o trzech nowych śmierciożerców.
Wśród zgromadzonych podniósł się lekki szmer westchnięć i zduszonych wyrazów aprobaty.
– Tak, tak. Trzej potomkowie znamienitych rodów niedługo dostąpią tego zaszczytu. Chodźcie tutaj. – Nakazał gestem, żeby wyszli na środek. – Dziedzic naszego dzisiejszego gospodarza, Theodor Nott. Pierworodny syn jednego z moich najwierniejszych sług, Draco Malfoy. A także członek ogromnie zasłużonego w naszej sprawie rodu, Evander Verlaine.
Ciche szmery i pomrukiwania urosły do rozmów półgłosem. Evander walczył ze sobą, by nie okazać, że to przedstawienie w jakikolwiek sposób go ruszyło i stanął obok
pierworodnych synów i
dziedziców. Kiedy wszyscy znaleźli się przed Voldemortem, przyklęknęli, czekając aż Czarny Pan pozwoli im wstać.
– Inicjacja odbędzie się za tydzień, na zorganizowanym przez wspaniałą Narcyzę, specjalnie na tę okazję, bankiecie. Tylko obecne tu osoby, Narcyzo – poinstruował ją Voldemort. – Jestem pewien, że przyjęcie będzie równie wspaniałe.
– Oczywiście, Panie – Narcyza dygnęła z gracją.
– Wróćcie do swoich rodzin, chłopcy – powiedział Czarny Pan. – Nie będę was dzisiaj dłużej zatrzymywał. Rozejdźcie się do swoich domów i spędźcie miło wieczór. Jutro czeka nas ciężka praca – dokończył, uśmiechając się nieprzyjemnie.
Voldemort dał znak, że skończył mówić i w całej sali podniósł się gwar. Nieliczni zaczęli opuszczać salę, podczas gdy większość zbiła się w grupki i zaczęła dyskutować. Czarny Pan wyszedł pospiesznie. Nigdy nie przedłużał niepotrzebnie tego typu spotkań.
– Widziałeś to? – Evander usłyszał zza pleców. – Bękart Verlaine’ów ma dostać Mroczny Znak.
Spiął mięśnie, gestem uciszając Draco i nasłuchując.
– Że mu nie wstyd, tak się pchać między porządnych, czystokrwistych czarodziejów. Syn mugola i zdrajczyni krwi. Nie powinno go tu w ogóle być.
Evander zerknął kątem oka na rozmawiających. Evan Rosier i Thorfinn Rowle. Przeklął pod nosem.
Dawno już nie słyszał tych zarzutów pod swoim adresem – poza Nottem, który nadal nazywałby go szlamą, choćby okazało się, że pochodzi od hogwarckich założycieli w prostej linii z obu stron, byle nie przyznać się do błędu; zapomniał jak bardzo go to bolało. Zacisnął pięści. Dopiero widok zaniepokojonego Draco, zmusił go do opanowania nerwów.
– Lepiej przy nim uważać, na pewno też jest zdrajcą, jak jego matka – powiedział Rowle.
– Właśnie! Gdzie on jest? – zapytał Rosier i zaczął się rozglądać.
Evander, wiedziony instynktem przetrwania, zamiast zniknąć w tłumie i wycofać się, udając, że niczego nie słyszał, po prostu obrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z Rowle’em. Mężczyzna był wyższy od niego i lepiej zbudowany, ale i tak cofnął się trochę, widząc ostre spojrzenie chłopaka. Szybko jednak odzyskał rezon.
– Szlamowata krew – splunął i odszedł.
Evan Rosier podążył za nim, rzucając mu jeszcze pełne pogardy spojrzenie. Evander nie zareagował. Nie miał problemu z utrzymaniem nie wyrażającej emocji maski na twarzy.
Spostrzegł, że wiele ze znajdujących się na sali osób, wpatruje się w niego z tą samą niechęcią. Chociaż na zewnątrz wydawał się spokojny, w środku w nim wrzało na myśl, że
mogą mieć rację.
– Evander – usłyszał głos swojego wuja.
Dołączył do niego i, nie zwracając na nikogo uwagi, wyszedł z sali. Laird tym razem nie czekał na Malfoyów. Wyprowadził ich z siedziby Notta i deportowali się do domu. Evander do samego końca utrzymywał beznamiętny wyraz twarzy, chociaż jego oczy sygnalizowały burzę, szalejącą w środku.
Laird nie odezwał się ani słowem, gestem nakazał też milczenie synowi. Evander, wściekły, że obchodzą się z nim jak ze smoczym jajkiem, przyśpieszył kroku i, nie oglądając się za siebie, zniknął w drzwiach frontowych.
Pognał na górę, wszedł do pokoju i machnięciem różdżki otworzył kufer. Zaczął wyrzucać z niego wszystko po kolei, aż opróżnił prawie cały. Dopiero wtedy znalazł to, czego szukał.
Średniej wielkości książeczka leżała, obłożona starą koszulą i zawiązana sznurkiem, pod podręcznikami z pierwszych lat nauki. Evander chwycił ją, opadł ciężko na fotel i przyjrzał się okładce. Rzadko kiedy odczuwał silne emocje inne niż gniew, irytacja czy zniecierpliwienie. Tym razem, uświadomił sobie, bał się tego, co mógł znaleźć w dzienniku matki. Strach, tym bardziej nienaturalny, z powodu absurdalności całej sytuacji, drażnił go.
Z irytacją natomiast radził sobie, na szczęście, o wiele lepiej, dlatego to na niej się skupił, zbierając siły, by unieść okładkę.
Przez te wszystkie lata nawet nie zajrzał do dziennika. Teraz też nie chciał tego robić, więc zaczął przerzucać strony w nadziei, że znajdzie nazwisko, nie musząc go czytać. Kiedy, po kwadransie bezmyślnego przewracania kartek, z jednej na drugą stronę, nadal niczego nie znalazł, westchnął ciężko i z niechęcią rozpoczął lekturę.
Ten pamiętnik należy do Arlie Verlaine, pierwszej Gryfonki w rodzinie, odkąd nasza gałąź tego rodu przeprowadziła się do Wielkiej Brytanii i zaczęła posyłać swoje dzieci do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Urodziłam się 8 marca 1961 roku. Moi rodzice, to Edmund Verlaine i Pearl Verlaine, z domu Malfoy. Razem ze starszym bratem, Lairdem, należymy do piątej generacji brytyjskiej gałęzi rodu Verlaine’ów, mając za bezpośrednich przodków Edmunda, Logana, Jacquesa, Louisa, Antoine’a, a wreszcie Frederica Verlaine’a, który poślubił córkę starego francuskiego czarodziejskiego rodu Victoire Marie Burbon - Delacroix, wnuczkę samego króla Francji, Ludwika XV Burbona. A wszyscy wiemy, jak Burbonowie zdobyli i tak długo utrzymywali władzę – wyłącznie dzięki swoim, sięgającym średniowiecza, czarodziejskim korzeniom. Co za spuścizna!
I to jedyne, co łączy mnie teraz z moją rodziną. Szanowane w całej Europie nazwisko. I wspaniała tradycja prowadzenia dzienników, którą zdecydowałam się kontynuować, w nadziei, że moja postawa da przykład innym Verlaine’om, którzy przyjdą po mnie, a tak jak ja, nie będą uosabiać wierzeń, jakie przyjęli mój ojciec i brat.
Wszystko zaczęło się tego lata, którego po raz pierwszy usłyszeliśmy o Sam-Wiesz-Kim. O jego poglądach na czystość krwi, mugoli i prawo czarodziejskie. Do teraz zastanawiam się, dlaczego mój ojciec zdecydował się zrezygnować z neutralności, jakiej dzielnie bronił nasz dziadek podczas wojny z Grindelwaldem. Ale nie znam odpowiedzi i zapewne nigdy jej nie poznam. Rodzice nigdy oficjalnie nie wydziedziczyli mnie, ale mocno dają mi odczuć, jak bardzo niemile jestem widziana w Dorchester.
Już pierwsze zdanie sprawiło, że zrobiło mu się niedobrze. Arlie Verlaine była marionetką Dumbledore’a i dało się to odczuć w niemal każdym następnym wpisie. Odrzucała wszystkie wartości, w które on, przez całe swoje życie, wierzył i według których żył. Rodzina, lojalność, ambicja, niezależność. Nie potrafił identyfikować się z kobietą, która wydała go na świat.
Z uporem, choć niechętnie, czytał pamiętnik strona po stronie, odkrywając kolejne etapy z życia własnej matki. Chociaż dziennik wyraźnie pisany był z perspektywy lat, Arlie trzymała się osi czasu, nie zdradzając nadchodzących wydarzeń.
Poznałam tego roku wspaniałych ludzi, którym zawdzięczam wszystko to, w co teraz wierzę. Przyjaźń, równość, dobroć, współczucie. Poznałam kogoś takiego jak ja.
Syriusz Black od razu stał się moim przyjacielem.
Evander zamarł z dziennikiem na kolanach, zastanawiając się czy to może być to nazwisko. Syriusz Black. Starszy brat Regulusa Blacka, w którego ciele był teraz…
Ciarki przeszły mu po plecach na tę możliwość.
Syriusz Black od razu stał się moim przyjacielem. Rozumieliśmy się bez słów, byliśmy jak bratnie dusze. On, tak samo jak ja, pochodził z rodziny kultywującej czarną magię i, tak samo jak ja, sprzeciwiał się podążaniu drogą przodków.
Przez kolejnych kilkadziesiąt kartek nie napotkał jednak ani jednej wzmianki o tym, by Arlie Verlaine zakochała się w Syriuszu Blacku. Nie było też, przynajmniej do tej pory, żadnej wzmianki o tym, by urodziła syna. Mimo to czytał uważnie, linijka po linijce, nie chcąc przegapić choćby najmniejszej wskazówki.
Czasem zastanawiałam się czy Syriusz Black nie jest we mnie zakochany. Trwał przy mnie, kiedy rodzina się mnie wyparła i zaopiekował się mną, kiedy mu wyznałam, że jestem w ciąży. Nie zapytał z kim, nie zapytał dlaczego ojciec dziecka nie jest przy mnie. Dał mi klucz do kamienicy i pozwolił mi tam zostać. Zapisał ją na moje nienarodzone dziecko.
Nie zmienił swojej decyzji nawet wtedy, kiedy powiedziałam mu, że ojcem dziecka jest...
Dziennik wypadł mu z rąk i zsunął się na podłogę. Evander parsknął śmiechem. Po chwili śmiał się szaleńczo. Wstał z fotela, nie mogąc dłużej usiedzieć w bezruchu. Chodził po pokoju, zataczając koło między regałami a łóżkiem, czując jak całe jego ciało drży od kotłujących się w nim emocji. Nie potrafił jednoznacznie określić, co w tej chwili czuł.
Po części ulgę, po części - zagrożenie. Nie mógł łatwo pogodzić się z tym, co przeczytał. Chciałby współczuć kobiecie, która wydała go na świat, ale nie potrafił.
Kiedy pierwsza fala emocji przelała się przez jego umysł, wróciło logiczne myślenie. Ulga wzięła górę nad resztą uczuć. Nie mylił się, kiedy podjął decyzję o pozostawieniu dziennika w kufrze na cztery lata. Mając tę wiedzę, możliwe, że byłby innym człowiekiem.
Teraz nie było już odwrotu. Obrał swoją ścieżkę dawno temu i nie zamierzał z niej schodzić, bez względu na to, czego właśnie się dowiedział. Świadomość dobrze podjętej decyzji na dobre ugasiła pożar, szalejący w jego głowie.
Na powrót spokojny, podniósł dziennik i rzucił na blat biurka, wyszedł z pokoju, a potem przez frontowe drzwi dworu. Nie liczył na sen, więc zdecydował się na spacer i uporządkowanie myśli. Odpowiedź na pytanie, kim był jego ojciec, rozwiązywała jeden problem, ale stwarzała następny, o wiele poważniejszy. Miał tydzień na to, by się z tym uporać.
*
Jego wuj od dawna skupiał wokół siebie polityków, opowiadających się za rozpisaniem na nowo praw rządzących światem czarodziejów; uważających obowiązujące za przestarzałe i niedostosowane do współczesnych realiów, a w Dorchester często pojawiali się przedstawiciele różnych środowisk i opcji politycznych. Laird Verlaine był emisariuszem tych zmian w Wizengamocie. Evander, wiedząc, że na formalną protekcję nie miał co liczyć, sam zabiegał o nowe znajomości. Większość towarzyskich elit znała go i część z nich, z uwagi na jego dojrzałość, akceptowała, pomimo niepewnego pochodzenia.
Kiedy został ogłoszony kandydatem do przyjęcia Mrocznego Znaku, Evander dla jednych stał się poważnym partnerem do rozmów, dla innych źródłem nieuchronnej porażki politycznej Lairda. Ci dobrze poinformowani o jego pozycji w Hogwarcie, zaliczali się w dużej mierze do tych pierwszych.
Nic jednak nie mógł poradzić na to, że część politycznych sojuszników wuja ochłodziła relacje z nim. Sam Laird wydawał się go nie winić, jeśli wierzyć temu, co podsłyszał kilka dni wcześniej, podczas wizyty Corbana Yaxleya. Pomimo to Evander miał dodatkowy powód, by wykorzystać nadchodzącą szansę i zająć możliwie najlepszą pozycję.
W walecznym nastroju i z zamiarem sięgnięcia po to, co uważał, że mu się należy, wkroczył do okazałej sali, witając się u wejścia z gospodarzami. Mrugnął do bladego jak ściana Draco i skinął głową Lucjuszowi i Narcyzie.
Przyjęcia u Malfoyów, choć najprawdopodobniej najokazalsze, były dla Evandera jednocześnie najnudniejszymi. Na pozostałych zawsze miał do towarzystwa Draco, który tym razem zmuszony był pełnić rolę gospodarza. Nie próbował odszukać pozostałych kolegów z roku. Żaden nie potrafił mu dostarczyć wystarczającej rozrywki.
Skinął głową ku Evelyn Blomholm, która uśmiechnęła się do niego promieniście i gestem zachęciła, by podszedł.
– Evander Verlaine, uroczy chłopaku, poznałeś już panów Bartemiusza i Bartemiusza Crouchów? – zaszczebiotała, zasłaniając dłonią usta i chichocząc jak nastolatka.
Evander skinął głową na powitanie, unosząc kąciki ust w odpowiedzi na żart. Uniósł dłoń wiceszefowej Departamentu Substancji Odurzających i ucałował osłonięty aksamitną rękawiczką wierzch.
– Miałem okazję poznać pana Croucha Seniora – powiedział, skinąwszy starszemu mężczyźnie. – Odwiedził nas kilka razy w Dorchester. – Odwrócił się do młodszego z mężczyzn. Jemu też skinął głową na powitanie. – Pańska kancelaria ma siedzibę w kamienicy wuja, przy ulicy Żmijowej Chwały – zauważył. – Mimo to nigdy się nie spotkaliśmy. Wiele natomiast o panu słyszałem.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – odpowiedział z kurtuazją Bartemiusz Crouch Junior, kiwnąwszy w odpowiedzi.
Kiedy się odezwał, oczy Evandera zwęziły się na moment. Wydawało mu się, że znał ten głos, mimo, że miał pewność, że nigdy nie rozmawiał z kancelariuszem.
– Bardzo miło mi poznać – odparł po nieco zbyt długiej przerwie.
Młodszy Crouch uśmiechnął się w sposób, który zaintrygował Evandera.
– Mi również, Evanderze. Mów mi po imieniu, proszę. Wbrew temu, co możesz myśleć, jestem niewiele starszy od ciebie.
– Z przyjemnością, Bartemiuszu – odpowiedział Evander, zachowując dla siebie fakt, że znał datę urodzenia mężczyzny i szybko obliczył, że ten z powodzeniem mógłby być jego ojcem, gdyby się wystarczająco mocno postarał.
– Wystarczy Barty.
Pani Blomholm przerwała mierzącym się spojrzeniem mężczyznom, pytając o nadchodzące Mistrzostwa Świata w Quidditchu.
– Zamierzam pojawić się na finale. Mam nadzieję, Bartemiuszu, że poinformujesz mnie z wyprzedzeniem, o biletach?
Na dźwięk słowa Quidditch, Evander stracił zainteresowanie. Nie zamierzał uczestniczyć w rozmowach o sporcie. Zaczekał chwilę, dodał kilka słów od siebie, po czym wymówił się grzecznie, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę młodszego mężczyzny. Nie mógł się opędzić od wrażenia, że już się kiedyś spotkali.
Krążył po sali, zamieniając po kilka zdań z przychylnymi sobie osobistościami, a kiedy się znudził, zajął miejsce na uboczu i czekał, aż ostatni spóźnialscy przejdą przez próg. Obserwował gości, prześlizgując wzrokiem pomiędzy tańczącymi, stojącymi w grupkach politykami, urzędnikami Ministerstwa czy plotkującymi kobietami. Osobno, nieco z boku, stali tegoroczni piątoklasiści. Czwórka chłopaków i dwie dziewczyny. Jego kuzyn wydawał się dobrze sobie radzić, będąc między córką Rowle’a i synami Avery’ego, Selwynów i bliźniakami Murtonów. W końcu drzwi się zamknęły, a muzyka stała się nieco głośniejsza. W następnej chwili, Evander stał tuż za młodym Malfoyem, zamierzając go wystraszyć. Zasyczał mu do ucha przeciągle.
Draco drgnął i odwracając się powoli, rozszerzył oczy w zdumieniu.
– Zwariowałeś? Chcesz, żebym dostał zawału? – szepnął wściekle, rozglądając się na boki.
– Na sali jest co najmniej trzech uzdrowicieli – zapewnił, uśmiechając się nieznacznie. – Chodź.
– Gdzie? – zdążył tylko powiedzieć Draco, zanim Evander dyskretnie szarpnął go za rękaw i poprowadził w stronę barku.
Minęli po drodze grupkę kilku politycznych sojuszników wuja. Evander uniósł brew, widząc ich nienawistne spojrzenia.
Ośmielisz się? zdawały się w odpowiedzi mówić jego oczy.
Zamówił mały kieliszek ognistej i szkło natychmiast pojawiło się przed nim, napełniając się płynem. Wcisnął alkohol blondynowi.
– Pij.
– Mam stanąć przed
nim pijany?
Evander spojrzał na niego zniecierpliwiony.
– Nie upijesz się od jednego, małego kieliszka whiskey – tłumaczył, jak dziecku. – A jeśli go nie wypijesz, obawiam się, że w ogóle przed nim nie staniesz. Prędzej zemdlejesz w połowie kroku – zadrwił.
Uwielbiał drażnić Draco. Chłopak przejawiał pełne spectrum emocji, nawet jeśli usilnie próbował tego po sobie nie okazywać. Evander lubił obserwować, jak pojawiają się na jego twarzy oznaki zawstydzenia, stresu czy radości.
Draco zbladł, ale nie skomentował i po prostu wypił alkohol jednym haustem.
– Lepiej?
Blondyn odetchnął ciężko i skinął głową.
– Przestań panikować – mruknął Evander, zdegustowany. – Widzisz te wszystkie spojrzenia? Zastanawiają się, dlaczego się ze mną zadajesz.
– Och, gdyby tylko wiedzieli… – zachichotał Draco, zerkając na niego z ukosa.
– Ale nie wiedzą – uciął Evander. –
Nic nie wiedzą…
Draco przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, podświadomie wyczuwając, że oboje mają co innego na myśli. Draco niewątpliwie mówił o jego wiedzy i umiejętnościach, podczas gdy Evander myślał raczej o swoim nowo odkrytym pochodzeniu.
Zignorował go i zapatrzył się w tańczące w rytm muzyki pary.
– Tu jesteście, moi drodzy – usłyszeli za sobą cichy, lekko chrapliwy głos. Natychmiast się odwrócili, pochylając głowy.
Voldemort rozciągnął usta w zadowoleniu.
– Gotowi? – zapytał.
– Oczywiście, Panie – odpowiedział Draco.
Czarny Pan poklepał go po policzku.
– Ale nie obyło się bez kieliszka dla kurażu, co Draco?
Kolor, który jego twarz odzyskała po odrobinie alkoholu, odpłynął w jednej chwili.
– Nie szkodzi, Draco. Nie szkodzi. Znajdź Theodora. Za chwileczkę zaczynamy. Evanderze, chodź ze mną.
Evander, nie okazując zaskoczenia, jakie poczuł, podążył za nim do przylegającego do sali pokoju dziennego. Drzwi zamknęły się za nim, odcinając ich od odgłosów przyjęcia.
Czarny Pan zatrzymał się na środku pomieszczenia. Evander zrobił to samo, w niewielkiej odległości od niego, wpatrując się w jego plecy. Cisza, która zapadła, była niepokojąca.
Voldemort się odwrócił i Evander z trudem oderwał od niego spojrzenie, nie chcąc wyjść na bezczelnego. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Musiał zapanować nad nerwami. Przebywanie sam na sam z Czarnym Panem sprawiało, że serce zaczynało mu łomotać w klatce piersiowej, a włosy na ciele stawały dęba.
Coś w tym czarnoksiężniku sprawiało, że nie można było go zlekceważyć. Nęcił ogromną mocą i skłaniał do uległości samym spojrzeniem. Evander czuł, jak coś w nim wyrywa się ku niemu.
Nie chciał teraz tego roztrząsać. Skupił myśli na otoczeniu. Stojące po obu stronach małego stoliczka kawowego fotele w intensywnym, ciemnoniebieskim kolorze zachęcały, by w nich usiąść. Nad nimi wisiał okazały obraz Emeraldy Spokojnej, znanej szkockiej malarki z siedemnastego wieku. Po drugiej stronie pokoju był mały kominek i kolejna para, tym razem turkusowych, foteli. Wszystko oprawione było w złoto, które błyszczało w świetle świec.
Kiedy oczyścił umysł, jego wzrok ponownie spoczął na Voldemorcie.
– Mam dla ciebie zadanie, Evanderze – powiedział Czarny Pan powoli.
Evander rozszerzył oczy w zdziwieniu, ale skinął głową, czekając na dalsze instrukcje. Voldemort obserwował go uważnie, a on robił wszystko, by przywrócić, a potem jeszcze utrzymać obojętną maskę na twarzy.
To, co zwykle było dla niego tak naturalne, że nie musiał w ogóle o tym myśleć, w jego obecności stawało się niemal niemożliwe.
Zganił się, przypominając sobie słowa Toma Riddle’a. Nic nie jest niemożliwe. Kąciki ust uniosły mu się ledwie zauważalnie. Voldemort zmrużył oczy, wwiercając w niego zimne jak lód spojrzenie, od którego nie potrafił się oderwać.
– Po pierwsze – zaczął. – Znajdziesz dla siebie następcę.
Wydawało mu się, że się przesłyszał.
Następcę?Nie był przywódcą w Sytherinie.
– Potrzebujemy w Hogwarcie kogoś, kto w przyszłym roku zajmie pozycję, którą teraz dzielisz się z młodym Malfoyem. Daj spokój, Evanderze – powiedział nie pozwalając mu przerwać. – Dobrze wiem, że celowo trzymasz się w cieniu Draco – powiedział, wykrzywiając usta, jakby brzydziła go sama myśl zrezygnowania z możliwości sięgnięcia po władzę. – Wyjdziesz z tego cienia i zorganizujesz Ślizgonów, a pod koniec roku ogłosisz następcę, który będzie kontaktem między uczniami i nowym dyrektorem.
Evander potwierdził skinieniem głowy, że zrozumiał, chociaż nie wszystko było dla niego jasne. Co miał na myśli Czarny Pan, mówiąc o nowym dyrektorze?
– To, co teraz powiem, ma pozostać między nami, Evanderze.
– Oczywiście – odpowiedział, widząc, że tego po nim oczekiwano.
– Planuję przejęcie zamku – powiedział i Evander zamarł, wpatrując się w czerwone tęczówki, przewidując, że dalsza część mu się nie spodoba. – Znajdziesz sposób, by wprowadzić część moich śmierciożerców do środka, żeby mogli zaatakować od wewnątrz.
Znów skinął głową. Tym razem ruch był mniej energiczny, a sam Evander wydawał się pogrążony w myślach. Voldemort czekał, uważnie się mu przyglądając. Kiedy chłopak nawiązał kontakt wzrokowy, jego twarz znów była nieprzenikniona. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Czarny Pan uśmiechnął się lekko. Evanderowi nie udało się zinterpretować tego uśmiechu.
– Trzeciego zadania zapewne się domyślasz – powiedział. – Chcę, żebyś podjął kolejną próbę zabicia Harry’ego Pottera.
Tym razem Evander nie dał po sobie poznać, że był zaskoczony. Powinien się tego spodziewać. Biorąc pod uwagę okoliczności, musiał się jednak mocno wysilić, by nie zdradzić się ze swoimi obawami.
– Powinienem z tym zaczekać do ataku na Hogwart? – zapytał rzeczowo.
Jeżeli miał przy tym zorganizować Ślizgonów i znaleźć przejścia prowadzące do zamku, nie sądził, by udało mu się wykonać te dwa zadania, jeśli wyrzucą go ze szkoły za morderstwo.
Czarny Pan milczał przez chwilę.
– Tak.
Evander skinął głową i odczekał, aż Voldemort wyjdzie. Kiedy poczuł, że znów może się ruszać, wrócił na salę i odszukał w tłumie Draco. Malfoy zdołał już przywołać na twarz swoją zwyczajową maskę.
– Czego chciał od ciebie Czarny Pan?
Evander pokiwał głową, dając mu znać, że nie zamierza nic powiedzieć. Rozejrzał się po sali. Znów widział wiele nieżyczliwych mu spojrzeń, ale tym razem miał inne sprawy na głowie, by się nimi przejmować.
– Gdzie Nott?
– Długo was nie było, odszedł na chwilę, powinien za moment wrócić.
Wypatrzył go w niewielkiej odległości od nich, kiwnął porozumiewawczo i chwilę później stali w wyznaczonym dla nich miejscu, otoczeni ciasnym pierścieniem zgromadzonych gości.
Voldemort przemawiał, obiecując lepsze czasy, które będą musieli najpierw okupić krwawą walką. Mówił w sposób, który mógł chwytać za serce, podnosić na duchu i wlewać nadzieję w zgorzkniałe umysły przedstawicieli starych, czystokrwistych rodów.
Evander nie odczuwał żadnego z tych efektów. Nie był też przedstawicielem czystokrwistego rodu, nie w tym sensie. Evander był tu nie dla wielkich idei. Stał w tej sali, czekając na Mroczny Znak, dla niego. Dla Lorda Voldemorta i jego fascynującej, niezgłębionej mocy. Dla Toma Riddle’a, szesnastoletniej wersji Czarnego Pana, który pokazał mu jak funkcjonować w świecie, który uważał za swój, a który chciał się go wyprzeć, pozbyć. Dla szansy, którą widział dla siebie, u boku jedynego czarodzieja, o którym wiedział, że może się od niego jeszcze wiele nauczyć.
Voldemort mówił długo, gestykulując zawzięcie, a zgromadzeni w sali balowej śmierciożercy słuchali uważnie, nie śmiejąc uronić choć słówka. Skrzacia orkiestra zniknęła i nic nie zagłuszało jego słów. Głos Voldemorta, dźwięczny i wysoki, odbijał się echem i, zwielokrotniony, spadał na słuchaczy jak grom z nieba, nieuchronny i nieprzejednany.
Kiedy przemowa dobiegła końca, Czarny Pan obwieścił początek ceremonii inicjacji i skinął na Notta, nakazując mu przyklęknąć. Chłopak bez wahania spełnił polecenie.
Voldemort mówił coś o przodkach, o czystości krwi, ale Evander nie potrafił skupić na tym myśli. Ekscytacja, jaka emanowała od Czarnego Pana, zmieszana z jego własnym niepokojem, który towarzyszył mu od opuszczenia tamtego saloniku, rozpraszały go zupełnie. Kątem oka przeskanował otoczenie. Zobaczył stojącego blisko Lairda, a zaraz za nim Lucjusza i Cohena, w pierwszym rzędzie obserwujących ceremonię.
Evander stał spokojnie, nie zdradzając się z żadną emocją. Powoli udzielało mu się jednak pobudzenie Czarnego Pana, zagłuszając wszelkie obawy.
Nott wyciągnął ramię na spotkanie z różdżką Voldemorta i wrzasnął przeraźliwie. Evander, chociaż niezmiernie ciekawy, jak dokładnie wygląda proces, nie poruszył się, czekając na własną kolej. Theodor Nott krzyczał przez dłuższą chwilę. Stojący obok niego Draco drgnął, ale poza tym nie okazał choćby cienia strachu. Tylko usta miał zaciśnięte w cienką linię, taką samą jak wtedy, kiedy kłamał.
Czarny Pan skończył z Nottem, ale nie odprawił go, więc chłopak pozostał, półklęcząc i jęcząc u jego stóp. Voldemort stanął przed Draco. Malfoy opuścił wzrok w wyrazie szacunku i przyklęknął, zanim jeszcze został o to poproszony. Czarny Pan znów powiedział coś o krwi i przodkach, co wydawało się być rytualnym zaklęciem.
Zadowolony, Voldemort naznaczył go mniej boleśnie. Chociaż Evander skłaniałby się ku teorii, że Draco był o wiele odporniejszy na ból i dlatego krzyknął tylko raz. Evander powstrzymał niestosowny w tym momencie uśmiech, który wynikał z zadowolenia poziomem wytrenowania Draco. Miał w tym zbyt duży udział, by nie czuć dumy z chłopaka.
Nawet się nie obejrzał, a Voldemort już stał przed nim. Evander również obniżył wzrok i miał zamiar uklęknąć, kiedy z tłumu ktoś wyrwał się z krzykiem.
– Nie zasługuje na to! – usłyszeli wszyscy.
W sali do tej pory panowała absolutna cisza, ale po nieroztropnym komentarzu podniósł się szmer.
Evander zacisnął pięści, walcząc ze sobą. Nienawidził łatki, którą mu przyczepiono, odkąd miał jedenaście lat. Całe swoje życie poświęcił, by nie czuć się gorszym od innych. Teraz, kiedy wstępował w świat, który opierał się w przytłaczającej większości na szacunku, jego przeszłość powracała do niego. Odczuł to, jak uderzenie obuchem w głowę.
Wirowało mu przed oczami, a krew gotowała się w żyłach, kiedy słuchał kolejnych obelg.
– Brudna krew – wkrótce dołączył kolejny głos. Magicznie zmieniony, wibrował echem. – Nie jest godzien Znaku!
Ekscytacja, która do tej pory emanowała z Voldemorta, na moment przygasła, ustępując miejsca chłodnej furii.
– Kto śmie kwestionować moje decyzje? – zagrzmiał. – Pokaż się, odważny czarodzieju. Pozwolę ci przemówić.
Evander nie ruszył się, przez cały ten czas skupiając wzrok na małym pyłku na szacie Voldemorta i nasłuchując. Był przekonany, że ten drugi głos należał do Rowle’a. Gdyby dostał taką możliwość, bez wahania ciskałby klątwami w mężczyznę, dając ujście kumulowanemu przez lata poczuciu niesprawiedliwości.
Sądząc po szeleście szat i stukocie obcasów o posadzkę, krnąbrny czarodziej wyszedł przed pierwszy szereg obserwujących inicjację i pokłonił się przed Czarnym Panem.
– Powtórzę to, co powiedziałem wcześniej, co uważa wielu z nas. Ten bękart zdrajczyni krwi nie jest godny bycia twoim sługą, Panie. Nie jest godny posiadania Znaku – powiedział i Evander już był pewien. To był Thorfinn.
– To poważne oskarżenie. Evanderze, masz coś na swoją obronę? – zadrwił Czarny Pan i Evander zaklął w myślach. Voldemort zrobił to specjalnie, bo według wszelkiej powszechnej wiedzy
mógł być czarodziejem półkrwi, a już
na pewno był synem zdrajczyni.
– Thorfinnowi Rowle może się to nie spodobać – zaczął bezbarwnym głosem, – ale moja krew jest tak czysta, jak prawdopodobnie nawet jego własna nie jest – powiedział wiedząc, że wywoła tym burzę.
Nie pomylił się, bo w całej sali balowej zawrzało po jego słowach. Evander pozostał niewzruszony.
– Zamierzasz to rozwinąć, chłopcze? – zapytał Czarny Pan.
Evander wstrzymał się z odpowiedzią.
– Zaspokajanie ciekawości pana Rowle’a nie jest moim priorytetem – zaryzykował.
To były źle dobrane słowa. Voldemort nie pojął, albo nie chciał pojąć jego aluzji.
– Ale zaspokajanie mojej ciekawości, powinno – warknął wściekle i skierował na niego różdżkę. Evander zacisnął zęby, ale nie udało mu się powstrzymać okrzyku, a ból, który poczuł, zwalił go z nóg. Przyklęknął w pozycji, w której powinien był teraz przyjmować Mroczny Znak, ale sekundę później opadł do przodu, w ostatniej chwili podpierając się dłońmi przed upadkiem.
Ból skończył się tak szybko, jak się zaczął. Jego mięśnie, przyzwyczajone do niemałych jego dawek, rozluźniały się już, niwelując efekty
Crucio do znośnego minimum.
– Najwyraźniej wiesz więcej, niż my. Powiedz, chłopcze – usłyszał nad uchem. – Kim jest twój ojciec?
Evander wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze ze świstem. Niechętnie przyznał sam przed sobą, że pomimo częstych treningów z Draco, nie był przygotowany na tak wielką dawkę bólu.
– Nie powinni wiedzieć – wyszeptał, z trudem łapiąc powietrze i spojrzał Voldemortowi prosto w oczy, “głośno myśląc” o dzienniku matki. – Jeszcze nie teraz.
Jeżeli Czarny Pan pamiętał wydarzenia sprzed kilku lat i to, co zobaczył wdzierając się wtedy do jego umysłu, będzie wiedział, co kryło się w tym pamiętniku.
Voldemort tym razem podążył za oferowaną mu przez Evandera sugestią i sięgnął po wspomnienie z nocy po poprzednim przyjęciu. Evander odczuł to wtargnięcie prawie tak boleśnie, jak wcześniejszą klątwę, ale udało mu się zdusić okrzyk do ledwie westchnięcia.
Powiedziałam mu, że ojcem mojego dziecka jest James Potter.
Voldemort odsunął się o kilka kroków, obserwując Evandera ostrożnie. Evander na powrót przywołał obojętną maskę, która łamała się co chwilę pod grymasem bólu i podniósł się do odpowiedniej pozycji, gotowy na przyjęcie Znaku. Spojrzał w rubinowe oczy Czarnego Pana, gotowy na kolejną inwazję na swój umysł, która jednak nie nadeszła.
– Wykonasz swoje zadanie? – zapytał Voldemort tak cicho, że słyszeli go tylko Evander i Draco. Theodora w to nie wliczał, bo Nott nadal jęczał, całkowicie skupiony na swoim bólu.
Spojrzenie, jakie mu posłał Voldemort, było twarde i zimne. Oczekiwał bezwarunkowego potwierdzenia. A Evander mógł mu je dać.
– To mi w niczym nie przeszkodzi, Panie – powiedział pewnie.
Czarny Pan ociągał się jeszcze, po czym zrobił krok do przodu.
– Wyciągnij rękę, Evanderze – powiedział miękko Voldemort.
Evander, słysząc swoje imię wypowiedziane w sposób, który przywoływał stare wspomnienia, wyciągnął dłoń i westchnął, kiedy różdżka dotknęła jego ciała. Pod skórą pojawiła się plama atramentowej czerni, która rosła i rosła, rozlewając się po przedramieniu i kształtując w znany symbol.
–
W imię przodków, w imię krwi, w imię zasad. Za dany nam dar, weź odpowiedzialność – wyrecytował Voldemort.
–
Biorę – odpowiedział na wydechu, wciąż walcząc z efektami zaklęcia torturującego.
Dopiero po tym, jak wyraził zgodę, znak wypalił się w jego skórze. Wniknął głęboko w jego ciało. Czuł, jak pieczenie rozchodzi się po żyłach, dociera do serca i tam wybucha nowym ogniskiem bólu. Mięsień zatrzymał się na chwilę, po czym wznowił pracę, tłocząc krew do pozostałych narządów w ciele. Mało brakowało, a straciłby równowagę i upadł. Udało mu się utrzymać w pozycji, w której się znajdował, klęcząc na jedno kolano. Ogień trawił jego żyły przez następnych kilka minut, ale po efektach o wiele boleśniejszego w skutkach Zaklęcia Cruciatus, Evander zauważył, że samo wypalenie Mrocznego Znaku ledwie go zapiekło.