Kanon: Prawie zachowany
Ostrzeżenia: Mój wen przychodzi i odchodzi. Ostatnio próbujemy się pogodzić, ale nie mogę obiecać regularności we wrzucaniu kolejnych części.
Okoliczności (nie)sprzyjające
Rozdział 1
Draco Malfoy był człowiekiem poważnym.
Nikt, kto miał z nim do czynienia, nie mógł zaprzeczyć prawdzie, płynącej z tego nad wyraz prostego opisu. Draco Malfoy bowiem cieszył się szacunkiem i poważaniem, zawsze stawiał się na umówione spotkania punktualnie i z rzadko spotykanym przygotowaniem, interesy prowadził w sposób logiczny i rzeczowy, a ponadto: wyjątkowo, jak na dzisiejsze czasy, uczciwie. Tylko z zaufaniem miewał problemy, i to, bynajmniej, nie swoim własnym, ale tym do jego osoby.
Nazwisko "Malfoy" wciąż budziło wiele kontrowersji i nieufności- kojarzyło się w końcu tylko z tym, co złe: Voldemortem, wojną, Bitwą o Hogwart, śmiercią Albusa Dumbledore'a, Lucjuszem Malfoyem, śmierciożercami, morderstwami... naprawdę, ilość złych skojarzeń, sprzężonych z nazwiskiem Dracona, było pokaźna. Dla samego zainteresowanego jednak nie miała znaczenia przeszłość, a przynajmniej usilnie sobie to wmawiał. Był teraz "czysty"- Wizengamot uniewinnił go dokładnie siedem lat wcześniej, podczas ostatniego Procesu Wielkiej Wojny. Nigdy dokładnie nie dowiedział się, dlaczego akurat JEGO proces był ostatni, wiedział jednak, że stało się tak, bo zabiegał o to Potter.
Potter . Gdy wypowiadał to nazwisko głośno, dało się usłyszeć mieszankę obelgi, niechętnej wdzięczności, ale i czegoś jeszcze, czegoś nieuchwytnego, niewiadomego nawet dla właściciela głosu. Zarówno imię, jak i nazwisko Chłopca, Który Przeżył, były bowiem przez Malfoya smakowane niczym najlepsze francuskie wino, i to zanim jeszcze zostały wypowiedziane. Sam Draco udawał, że w jego głosie słychać tylko i wyłącznie chłodną rezerwę, bo analizowanie emocji, które się w nim kłębiły, było zbyt...
-Sprzedane osobie z numerem 126!
Głos wyrwał go z rozmyślań. I całe szczęście, Malfoy niemal westchnął z ulgi. Postanowił skupić się na aukcji nieco bardziej. Coroczny bal charytatywny, upamiętniający dzień oficjalnego końca wojny, kończył się licytacją, a cały dochód z obu przedsięwzięć przeznaczany był na leczenie i rekompensaty dla kalekich weteranów wojennych i ich rodzin. Każdy szanujący się i "stojący po dobrej stronie" czarodziej, bogaty czy nie, powinien był w niej uczestniczyć, a więc robił to i Draco.
-Następnym licytowanym dziś przedmiotem będzie...
Reszta zdania umknęła Malfoyowi, gdyż znów pogrążył się w rozmyślaniach. Dla niego bowiem było to upamiętnienie czegoś innego, czegoś dużo... głębszego i skomplikowanego. Siedem lat i- zerknął mimochodem na zegarek- cztery godziny temu siadał na krześle przed Wizengamotem i setkami innych, obcych mu ludzi. Żołądek podchodził mu do gardła , a ręce pociły się tak bardzo, że kiedy łańcuchy oplotły mu nadgarstki, przyjął chłód metalu niemal z ulgą.
-Rozpoczynam proces Dracona Lucjusza Abraxasa Malfoya- zaczął Kingsley Shacklebolt tonem osoby skrajnie zmęczonej. - Przedstawione mu zarzuty...
Ślizgon nie słuchał. Czuł na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych, zaczął więc patrzeć im w oczy. Kolejno. Lista przewinień, o które go osądzano, była całkiem długa, i znał ją na pamięć. Był wielokrotnie przesłuchiwany w związku z każdą sprawą z osobna. Był zmęczony, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, całym tym... maglowaniem, jakiemu był poddawany. Wiedział też, że przynajmniej TO niedługo się skończy. Prawdę mówiąc, liczył na to, ze dziś zakończy się WSZYSTKO. Przecież jego proces był ostatnim, a proces jego ojca- jednym z pierwszych. Czy więc nie było właściwym, zgładzić choć jednego Malfoya, żeby zaspokoić żądzę krwi tłumów?
Draco nie miał złudzeń. Nie miał, w przeciwieństwie do swojego ojca, żadnych tajnych informacji, którymi mógł się podzielić. Na początku wojny Ministerstwo poszukiwało danych, wiadomości, czegoś, co pozwoli im wytropić resztę sojuszników Voldemorta, dlatego wielu z "wykazujących szansę na poprawę" (i donoszących, o czym jednak nie mówiło się głośno) sojuszników Czarnego Pana otrzymało bardzo lekkie kary. Wtedy jednak po wojnie zostały już tylko puste skorupy ludzi pocałowanych przez dementorów, kaleki-weterani i mnóstwo nowych mieszkańców Azkabanu, mających tam spędzić najprzeróżniejszej długości kary.
Nie, złudzenia dla Draco nie istniały. W niemal każdej twarzy, w którą zaglądał, widział nienawiść. Czasem udało mu sie wypatrzeć coś innego, jakby... współczucie? Jednak pod jego spojrzeniem szybko wszystkie emocje zostały wypierane i zastępowane- w najlepszym wypadku- obojętnością.
Kiedy przyszła kolej na Veritaserum, Draco było już wszystko jedno. Odpowiadał na zadawane przez Radę pytania, nie musząc jednocześnie być obecnym duchem. Przecież całe jego życie było tylko próbami do tego, co właśnie robił. Aurorzy, od czasu jego "schwytania", aż do teraz, poddawali go próbie generalnej. Doskonale wiedział, co go czeka, i był na to gotów. Nie miał juz nikogo, na kim by mu zależało. Nie widział się z ojcem od ponad dwóch lat, nie wiedział nawet, ile dokładnie czasu będzie on jeszcze w Azkabanie... a podobno z Azkabanu nikt nie wracał taki, jakim był wcześniej. Matka oszalała niedługo po zniknięciu Lucjusza i trafiła do św. Munga, gdzie przebywała pod stałą kontrolą. Nie rozpoznawała nikogo, nikogo nie chciała widzieć. I, czego jak czego, ale przyjaciół Ślizgon również nie posiadał.
-Draco Malfoy - zaczął dziwnie znajomy dla Węża głos pod koniec rozprawy. - nie jest i nigdy nie był zagrożeniem dla świata czarodziejów. Ma dziewiętnaście lat, był jedynie pionkiem w rękach o wiele potężniejszych ludzi od siebie. Szacunek do ojca i chęć wykonywania jego woli- to jedyne... zbrodnie, o jakie mogę go posądzić, jednak Draco zwyczajnie innego życia nie zaznał - Malfoy podniósł głowę, uświadamiając sobie, CZYJ głos słyszy.
Harry-Cholerny-Potter. Chłopiec, który przeżył, choć powinien był umrzeć co najmniej kilka razy. Jest-W-Tobie-Dobro-Ja-Nigdy-Się-Nie-Mylę-Gryfon... jego obecność napełniła Draco irracjonalną złością. Dopiero po chwili uświadomił sobie, co właściwie Potter mówił. Zeznawał na jego korzyść... ale to niczego nie zmieniało. Nie rozstali się po wojnie w przyjaźni. Malfoy wiedział jedno: gdyby Potter dostał szansę, nie zabiłby go. Jego Gryfońska krew nie pozwoliłaby mu zabić kogoś nieuzbrojonego, a tylko tak Ślizgon mógłby stać się jego ofiarą. Teraz jednak Potter nie powinien był mieć skrupułów przed, przynajmniej, siedzeniem cicho. W końcu, po tylu latach, Harry dostałby swoją upragnioną zemstę. To dlaczego ma opory...?
Przemowa Pottera była długa i przemyślana. Gryfon patrzył w oczy każdemu, kto tylko ośmielił sie podnieść zawstydzony wzrok- każdy nagle pożałował nienawiści, jaką okazywał Malfoyowi zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej. Kiedy więc Harry ukłonił sie lekko, dając znak, że skończył, Rada Wizengamotu miała dość niepewne miny. Shacklebolt ogłosił przerwę na narady i sędziowie wyszli, zostawiając Harry'ego stojącego obok Malfoya.
-Wiesz - zaczął Potter, kucając obok przykutego do krzesła Draco. - Nigdy nie życzyłem Ci źle. Pomimo wszystko... dzięki wszystkiemu.
Malfoy zaczerpnął tchu i spojrzał prosto w zielone oczy, które wpatrywały się w niego uważnie. Nie mógł zrewanżować sie podobnym wyznaniem, więc jedynie patrzył w tęczówki chłopaka, zatapiał się w nich. Jego los był przesądzony... niezależnie od tego, co powiedział Harry-Cholerny-Potter.
-Jest powód - ciągnął, niezrażony milczeniem Draco. - dla którego Twój proces odbywa się akurat dzisiaj, akurat teraz, nie wcześniej. Pewnego...
-Wiem - przerwał mu Malfoy, głosem ochrypłym od Veritaserum. - Wiem, że jest powód. Nie mam żadnych informacji, które mógłbym przekazać ministerstwu, a ludzie potrzebują krwi, żeby przeboleć to, co się stało. Nikogo nie zdziwi ani nie zasmuci śmierć jakiegoś Malfoya - głos, który wydobywał się z jego ust, był gorzki, tak gorzki, jak nigdy dotąd. Jeszcze nigdy nie wypowiedział tego na głos.
-Pewnego dnia Ci to wyjaśnię... Draco.
Potter skinął tylko głową i wstał z kucek, udając, że nie widział zszokowanego wyrazu twarzy Ślizgona po tym, jak zwrócił się do niego jego imieniem bezpośrednio. Pokrzepiające poklepanie po ramieniu na "odchodnym" tym bardziej nie sprzyjało psychice Malfoya, wciąż zbyt zdziwionej, żeby rejestrować to, co się działo. Trwał tak aż do czasu, gdy dwukrotnie wymówiono jego imię i polecono mu wstać. Nie zarejestrował nawet tego, że łańcuchy rozpięły się i pozwoliły mu przyjąć pozycję pionową.
-...niewinny wszystkich...
-CO? - głos Draco zabrzmiał tak, jak Ślizgon się czuł, jakby wyrwano go z bardzo głębokiego snu.
-Niewinny wszystkich zarzucanych mu czynów - powtórzył Shacklebolt dobitnie, patrząc na chłopaka spod przymrużonych powiek. - Chyba, że się pan, panie Malfoy, nie zgadza z naszym osądem?
-Nie, nie... to znaczy, nie, zgadzam się... przepraszam - Draco wziął głęboki oddech.
A więc jego życie nie kończyło się. Ono się zaczynało .
-Szefie?- Draco poczuł, że ktoś położył mu rękę na ramieniu, co przywróciło go do rzeczywistości.
-Taak?- zapytał Malfoy i spojrzał na swoją sekretarkę, Annie Rooser.
-Licytacja niedługo dobiegnie końca i....- zaczęła kobieta niepewnie.
-Tak, tak, wiem - Ślizgon nacisnął nasadę nosa, przeklinając się za własną niemożność skupienia się. - Wiem. Zostaniesz tu, i wylicytujesz następną rzecz, cokolwiek by to nie było. Cena nie gra roli. Ja wychodzę.
Annie spojrzała na niego ze zdziwieniem. Draco Malfoy był człowiekiem poważnym, nigdy nie opuszczał spotkań, nie wychodził w trakcie przyjęć... Nie zamierzała jednak się kłócić. Odgłosy zażartej licytacji o jakąś zabytkową myślodsiewnię rozbrzmiewały jej w uszach, skinęła więc tylko Ślizgonowi głową i postanowiła o nic nie pytać. Była tylko sekretarką, a Draco Malfoy zawsze był skryty- nie do niej należało przebijanie tego lodowego muru wokół niego.
-Dziękuję - mruknął, wręczając jej tabliczkę z numerem. - Do zobaczenia w poniedziałek.
Ślizgon zawsze zajmował miejsce bliżej końca sali, toteż jego wyjście (Dezercja, poprawił się w myślach) nie było zauważone przez wielu ludzi. Gdy był już przy drzwiach, usłyszał okrzyk "sprzedane!", ale nie odwrócił się. Wyszedł do sali balowej, przez którą przechodziło się do wyjścia, zamknął za sobą zdobione drzwi i zsunął się po ścianie, przykładając rozgrzane czoło do cudownie chłodnej ściany pomieszczenia. Nie radził sobie ostatnio z emocjami. Przez tych siedem lat nauczył się żyć po swojemu, jak odpowiedzialny i samowystarczalny człowiek. Miał nielicznych, lecz zaufanych przyjaciół, jego firma prosperowała lepiej niż "dobrze", koszmary opuściły go na dobre już kilka lat wcześniej... Dlaczego więc jedna prosta wiadomość sprawiała, że miotał się, niby smok w klatce?
Malfoy ponownie zacisnął palce u nasady nosa, wiedząc, że w niczym mu to nie pomoże, a taki odruch jest jedynie oznaką słabości. Miał to gdzieś. Wstał i odepchnął się od ściany, patrząc bez zainteresowania na zgromadzonych w sali balowej ludzi. Do pomieszczenia, gdzie odbywały się licytacje, miały bowiem dostęp tylko osoby, które wykupiły sobie numer i dostały tabliczki. Cała reszta, ludzie niezainteresowani kupowaniem czegokolwiek, obserwatorzy, zostawali wtedy w ogromnej sali, gdzie odbywał się wcześniej bankiet, a na środku sali pojawiała się magiczna projekcja podestu, na którym stał prowadzący licytację. Draco widział to pierwszy raz- nigdy jeszcze nie wyszedł z licytacji podczas jej trwania, i prawie znów przeklął za to samego siebie. Kolejna oznaka słabości.
-Numer 44, 25 galeonów... - Malfoy skupił się na wypowiadanych przez prowadzącego słowa, gdy usłyszał swój numer, i uśmiechnął się z zadowoleniem.
Pośród wyjątkowo zajętych i bogatych czarodziejów tradycją było kupowanie numerka na swoje nazwisko, przekazanie pracownikowi odpowiednich dyspozycji i udawanie się gdziekolwiek, byle z dala od aukcji. Z tego powodu, niezależnie od tego, kto trzymał tabliczkę i podbijał ceny, daną licytację wygrywał zarejestrowany właściciel numerka i to jego nazwisko było wyczytywane po tym wielce irytującym "sprzedane!", które prowadzący- Andrew Bennet- miał w zwyczaju wykrzykiwać z wielką ekscytacją.
Ślizgon zorientował się, że podszedł dość blisko projekcji dopiero wówczas, gdy został poczęstowany szampanem przez przechodzącego obok kelnera. Z wdzięcznością pochwycił jeden z kieliszków, dziękując gestem, po czym cała jego uwaga ponownie skupiła się na licytacji. W pewien sposób fascynowało go to, że jest teraz dalej od "centrum akcji" niż zazwyczaj, a jednak wydawał się być dużo bliżej i mógł dostrzec szczegóły tego, co działo się na scenie.
-Och, jak chciałabym mieć tyle pieniędzy, żeby móc sobie na to pozwolić... - westchnęła jakaś czarownica obok Dracona.
-Przepraszam, ale na co? - zapytał, zdezorientowany.
-Och, pan Malfoy! - czarownica wyraźnie zaczerwieniła się, gdy podniosła wzrok, po chwili jednak wlepiła tęskne spojrzenie z powrotem w prowadzącego. - Ach, to nic takiego... Po prostu to spełnienie marzeń każdej czarownicy! Nie dziwię się, że czterdzieści cztery tak zawzięcie licytuje...
-Przepraszam - zaczął Draco jeszcze raz. - Problem w tym, że nie wiem, co jest przedmiotem tej licytacji, pani... Mightwick - prowadził kiedyś interesy z jej mężem, a przynajmniej tak mu sie wydawało, miał więc nadzieję, że trafił z nazwiskiem.
Na projekcji widoczny był prowadzący, trzymający w rękach jakąś białą kopertę. Wyglądała tak niepozornie, jak to tylko było możliwe, a jednak zaczarowana tablica stojąca za nim pokazywała cenę 120 galeonów. Malfoy nie przypominał sobie, żeby dzisiejszego dnia jakikolwiek przedmiot został sprzedany za więcej niż sto. No to się wkopałem, jęknął w duchu. Zbankrutuję, jeśli to będzie nadal rosło w takim tempie.
-Nie słyszał pan? - kobieta wydawała się być zdziwiona i to do tego stopnia, że znów podniosła głowę i spojrzała na Dracona uważnie. - Randka z Harrym Potterem!
A więc Gryfon upadł tak nisko, że postanowił na siłę szukać sobie partnerki? Ciekawe, co stało się z Wiewiórą. Chłopiec, który przeżył, żeby sprzedawać swoje towarzystwo... Draco zachichotał w myślach z własnego dowcipu, sącząc spokojnie szampana i przyglądając się projekcji bez specjalnego zainteresowania.
-To w celu zdobycia pieniędzy na cel charytatywny! - oburzyła się czarownica, odwracając niemalże obrażony wzrok od Malfoya.
Cholera jasna, powiedziałem to na głos! uświadomił sobie, wzruszył jednak tylko ramionami. Ktoś, kto tak zawzięcie licytował spotkanie z Harrym Potterem musiał być głupi. Przecież w nim nie było nic interesującego. Wiecznie rozczochrane włosy, niezbyt inteligentne dyskusje i szczupłe, nieumięśnione ciało- jak można płacić za coś takiego?
-150 galeonów, numer 44.... Po raz pierwszy...
Nagle do Dracna dotarło, co się właściwie dzieje. Zakrztusił się szampanem i przez chwilę stał, oniemiały, aż kelner nie zapytał go, czy wszystko w porządku. Malfoy tylko wcisnął mu w ręce swój kieliszek i ruszył pędem w stronę drzwi, za którymi odbywała się licytacja. To się nie dzieje... Otworzył drzwi z rozmachem i ruszył w głąb pomieszczenia, nie zważając na zdziwione spojrzenia, które połowa sali na nim zawiesiła, słysząc hałas.
-Sprzedane osobie z numerem 44! - Draco przystanął w pół kroku, mając nadzieję, że pojawi się obok niego jakaś zapadnia, dzięki której wyląduje kilka metrów pod ziemią.
Nie był do końca pewny, jakim cudem wplątał się w to, co właśnie się działo. Przeklął swoje roztargnienie, przeklął Annie, przeklął nawet samego Harry'ego-Cholernego-Pottera i cały świat. Wpatrywał się przed siebie z miną człowieka skrajnie nieszczęśliwego.
-Randkę z Harry'm Potterem wygrywa... - zawahanie w głosie Benneta było zauważalne, jednak prowadzący szybko się opanował. -... pan Draco Malfoy!