[M] Każdemu jego apokalipsa

Wszystko byłoby pięknie gdyby nie problem z Mugolami. Nieżywymi Mugolami.

Teksty poświęcone parze Harry/Draco.

Postprzez Jenna Drakkainen » 30 sty 2023, o 19:51

Tytuł: Każdemu jego apokalipsa
Beta: M.
Klasyfikacja: R


Każdemu jego apokalipsa


     Dziurawy Kocioł wyglądał inaczej niż zwykle.
     Bez muzyki i gwaru rozmów wydawał się cichy i pusty. Większość okien była zamknięta i w środku panował gęsty półmrok, rozświetlony gdzieniegdzie płomieniami świec. Drewniany kontuar, za którym zwykle można było zobaczyć zgarbioną sylwetkę Toma, świecił teraz pustką.
     Przy jednym ze stołów zebrało się kilkunastu czarodziejów. Uwagę większości z nich skupiał na sobie Seamus Finnigan, którego szyję, ramiona i dłonie pokrywały ruchome tatuaże w jaskrawych, żywych barwach. Opowiadał właśnie o tym, jak kilka miesięcy po bitwie o Hogwart otworzył w Londynie pierwsze czarodziejskie studio tatuażu i pokierował swoją karierę na zupełnie nieznane wody. Grupa Gryfonów i Krukonów patrzyła na niego z zachwytem i zadawała masę pytań odnośnie pracy, której rozpoczęcia nikt się po nim nie spodziewał. Seamusowi towarzyszył Dean Thomas i siostry Patil.
     Nieco dalej George rozmawiał ściszonym głosem z Billem, stukając palcami w pierwszą stronę Proroka Codziennego. Fleur Delacour-Weasley przysypiała w fotelu obok, a Ginny przysłuchiwała się braciom w milczeniu, przeglądając najnowsze wydanie Żonglera.
     Neville spacerował nerwowo z dłońmi założonymi za plecami i wyrazem wielkiego skupienia na twarzy. Hermiona co jakiś czas rzucała mu zatroskane spojrzenie, a siedzący koło niej Ron wpatrywał się w kamienną posadzkę z rosnącym przerażeniem, jakby coś zaczynało do niego docierać.
     - Jeśli Harry się tu nie pojawi to jesteśmy zgubieni – wymamrotał Neville i przyspieszył kroku, na co Ginny przewróciła oczami i podniosła głowę znad gazety.
     - Neville, uspokój się. Harry często się spóźnia, na pewno za chwilę tu będzie.
     - Za chwilę? Za chwilę?! – chłopak nie wydawał się ani trochę uspokojony tą informacją. Jego spacer między stołami zaczął przypominać trucht.
     Rozległ się trzask i w pubie pojawiła się Luna Lovegood. Nadzieja, która zabłysła na sekundę w oczach Neville’a, momentalnie zgasła. Potrząsnął gwałtownie głową.
     - Wszystko jedno. Bez niego jesteśmy zgubieni – powtórzył dramatycznie, a w jego głosie pojawiła się nuta paniki. Ron przytaknął nerwowo, a Ginny westchnęła i wróciła do czytania.
     Co jakiś czas do Dziurawego Kotła wchodziły kolejne osoby: Michael Corner, Hanna Abbott, Ernie Macmillan. Przy kontuarze w towarzystwie profesora Flitwicka i profesor Sprout stanęła profesor McGonagall. Najdalej od całej grupy usiedli Draco Malfoy i Pansy Parkinson, w milczeniu obserwujący zbierających się czarodziejów. Gwar narastał.
     W pewnym momencie wszyscy zamilkli i odwrócili się w stronę ciemnowłosej postaci, która aportowała się do pubu z cichym trzaskiem. Neville zaszlochał z ulgą.
     - Klasyczny Potter. Jak zwykle każe na siebie czekać, a potem musi mieć wielkie wejście – rozległ się szept Draco, który miał być chyba przeznaczony wyłącznie dla Pansy, ale usłyszeli go wszyscy.
     - Pan Potter też na pewno cieszy się, że pana widzi, panie Malfoy – skomentowała profesor McGonagall, na co Pansy zachichotała, a Malfoy się zakrztusił.
     Harry uśmiechnął się lekko. Nic się nie zmieniło.
     Może poza faktem, że mieli problem z Mugolami.
     Nieżywymi Mugolami.

***


     - Od pięciu dni mugolski świat stoi w ogniu z powodu epidemii wirusa, który zamienia ludzi w bezmózgie, krwiożercze kreatury. Jak dużo wiecie? – Minerwa powiodła spojrzeniem po ponad trzydziestu twarzach wpatrujących się w nią z uwagą.
     - Według mugolskich lekarzy wirus jest bardzo nietypowy. Coś takiego nigdy nie miało miejsca w ich świecie – zaczął Neville.
     - Do zarażenia dochodzi przez ugryzienie, a pełna przemiana następuje w ciągu trzech dni. Pierwsze objawy to wysoka gorączka i zmiany skórne. Potem pojawiają się zaniki pamięci, a ciało zaczyna… gnić od środka. Z czasem zarażony traci mowę, świadomość tego, kim jest i wszelkie ludzkie odruchy. Przypomina bardzo tępe i bardzo głodne zwierzę – powiedziała cicho Hermiona.
     - Słyszałem, że Minister Magii jest w stałym kontakcie z brytyjskim rządem – dodał Ron. – Podobno dzięki temu, że nawiązali współpracę udało się zamknąć granice na tyle sprawnie, żeby wirus nie przedostał się poza Wielką Brytanię.
     - Ja wiem od brata, że zainfekowanych jest aktualnie ćwierć miliona ludzi i ta liczba cały czas rośnie. To… cholernie dużo – mruknął Seamus.
     Profesor McGonagall przywołała różdżką pergamin, który zawisł w powietrzu. Po chwili pojawiła się na nim mapa Londynu.
     - To wszystko prawda. Wirus dotarł do kilkunastu miast w kraju, ale największy problem jest tu, w Londynie. Zaznaczyłam na czerwono dzielnice, które w tym momencie są w najgorszej sytuacji. To Square Mile, Southwark, Lambeth, Westminster i Camden. Richmond i Merton lada moment do nich dołączą. A w niedalekiej przyszłości również kolejne obszary, jeśli czegoś z tym nie zrobimy.
     Harry wpatrywał się w krwistoczerwone granice londyńskich dzielnic, czując nieprzyjemne mrowienie na karku. Jak bardzo źle było w rzeczywistości? Nie umiał sobie tego wyobrazić. W głowie miał tylko mało realistyczne obrazy z filmów o zombie, które Dudley oglądał po nocach myśląc, że nikt o tym nie wie.
     - Jest bardzo źle – odezwała się profesor Sprout, jakby czytała w jego myślach. – Chaos, zamieszki, dezinformacja. Panika w mediach, które wieszczą nadchodzącą apokalipsę. Londyn jest zamknięty. Po ulicach chodzi wojsko i wprowadzono coś, co Mugole nazywają stanem wyjątkowym. Ich rząd chce uniknąć rozlewu krwi i zabijania zainfekowanych bez absolutnej pewności, że nie da się ich wyleczyć.
     - Pani profesor, proszę wybaczyć, ale to jakaś bzdura – odezwał się George. – Na pewno do nich strzelają, co innego mają robić? Mogą gdzieś izolować mniejsze grupy, ale nie uwierzę w to, że ich masowo nie zabijają.
     Z różnych stron rozległy się nerwowe komentarze, a Harry uśmiechnął się gorzko. Bazując na swoich doświadczeniach z Mugolami wiedział, że George najprawdopodobniej ma rację. Profesor Sprout uniosła ręce żeby uciszyć narastający harmider.
     - To jest oficjalna wersja brytyjskiego rządu. My też uważamy, że wojsko najpewniej używa siły. Nie chcę nikogo bronić, ale pamiętajcie, że czas odgrywa tutaj ogromną rolę i ci ludzie muszą sobie jakoś radzić. W sprawę zaangażowani są mugolscy lekarze i naukowcy z całego świata, którzy bez przerwy pracują nad rozwiązaniem. Na razie bez skutku.
     - Dlatego zwrócono się do społeczności czarodziejskiej – podjęła temat profesor McGonagall. - Oficjalnie Ministerstwo Magii sobie radzi i twierdzi, że udział osób cywilnych jest absolutnie niepotrzebny. Skomentuję to tak: to stek bzdur. Sama otrzymałam kilkaset listów, w których mieszane rodziny desperacko proszą nas o pomoc. W Ministerstwie dano mi do zrozumienia, że moje wtrącanie się do tej sprawy będzie groziło utratą stanowiska. Szkoła jest dla mnie priorytetem i nigdy jej nie oddam, ale nie będę w takim momencie stać bezczynnie z założonymi rękami i czekać na cud. Zwłaszcza, że podejrzenia nasuwają się same – kobieta rzuciła szybkie spojrzenie w stronę profesor Sprout i profesora Flitwicka. - Sądzimy, że ktoś czerpie z tej sytuacji niemałe korzyści.
     Po sali przeszedł szmer, rozległo się kilka stłumionych przekleństw. Minerwa westchnęła.
     - I właśnie z tego powodu was wezwaliśmy. Najzdolniejszych absolwentów, którzy mogliby nam pomóc w odnalezieniu jakiegoś rozwiązania. Tu nie chodzi tylko o Mugoli. Przez działania tej ministerialnej bandy pomyleńców może dojść do wojny również w naszym świecie.
     Harry wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Ronem i Hermioną. Ich przypuszczenia się sprawdziły. To była jedna z wersji, którą omawiali kilka dni wcześniej, zastanawiając się nad powodem otrzymania tajemniczych listów z Hogwartu.
     - Pani profesor, czy wystąpiły jakieś zarażenia wśród czarodziejów? Czy można sądzić, że jesteśmy jakkolwiek… odporni? – odezwała się niepewnie Padma Patil.
     - Tutaj sytuacja jest ciekawa – głos zabrał profesor Flitwick. – Obecnie nie ma ani jednego przypadku wystąpienia wirusa wśród czarodziejów. Wynika to najprawdopodobniej ze stosunkowo niewielu kontaktów z Mugolami i z używania magii, dzięki której zdecydowanie łatwiej się obronić lub ukryć. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Jesteśmy takimi samymi ludźmi. Nie istnieje żaden powód, dla którego mielibyśmy być odporni.
     W pubie zapadła posępna cisza, przerywana od czasu do czasu jakimś nerwowym szeptem.
     - Czyli naszym zadaniem jest przede wszystkim znalezienie antidotum, zgadza się? – zapytał Malfoy z końca sali, a oczy wszystkich zebranych spoczęły na chwilę na nim.
     - Panie Malfoy, tak, ale… to nie wszystko – westchnęła profesor McGonagall. – Rząd oficjalnie nie chce rozlewu krwi, ale jeśli nie będzie miał wyjścia… sam pan rozumie. Mugole sami nie będą w stanie nad tym zapanować. Nad eliminacją, jeśli będzie konieczna. Też bym wolała, żeby chodziło tylko o antidotum.
     Twarz Ślizgona przygasła. Pokiwał powoli głową, a Harry’ego przeszedł bardzo nieprzyjemny dreszcz na myśl o pomaganiu w masowym zabijaniu zarażonych Mugoli.
     - Poza tym wszystkim jest jeszcze inna kwestia – kobieta ściszyła głos. – Pewne środowiska w czarodziejskim świecie wykorzystują epidemię do realizacji swoich chorych celów. Do zabijania Mugoli, mówiąc wprost. W imię skrajnych, nieludzkich ideologii. I w obecnym chaosie czują się bezkarni.
     - Czy mówi pani o Labiryncie? – odezwała się nagle Fleur, w której głosie prawie już nie było słychać francuskiego akcentu.
     Minerwa przytaknęła, a dziewczyna wstała, przecinając powietrze srebrzystym warkoczem.
     - Putain de merde! Słyszałam, że dotarli również do Anglii, ale nie sądziłam, że tak szybko zaczną tu swoją obrzydliwą działalność!
     - Fleur, o czym ty mówisz? – zapytał Ron, zdezorientowany jej gwałtowną reakcją. Francuzka wzięła głęboki oddech.
     - Labirynt to ugrupowanie polityczne o bardzo skrajnych poglądach, które podczas drugiej wojny światowej robiło we Francji potworne rzeczy. Ci ludzie zabijali Mugoli, tropili wszelkie przejawy nieczystej krwi wśród czarodziejów, prześladowali i torturowali mieszane rodziny. Grozili im śmiercią, za ultimatum dając wydanie mugolskiej części swoich bliskich. Lista tego, czego Labirynt się dopuszczał jest bardzo długa.
     - Brzmi to zupełnie tak, jakby mogli należeć do niego byli śmierciożercy – powiedział bardzo powoli Ron, patrząc wymownie w stronę Malfoya.
     - Ron! – syknęła Hermiona, ale kilka osób poszło śladem Gryfona i wlepiło wzrok w siedzącego z tyłu sali blondyna. Harry poczuł, jak atmosfera w pubie wyraźnie gęstnieje.
     - Nic o mnie nie wiesz, Weasley – odpowiedział spokojnie Draco, wytrzymując pełne niechęci spojrzenia. – Jestem tu żeby pomóc. Tak samo jak ty.
     - A kto by chciał twojej pomocy? – parsknął Ron, a za nim rozległo się kilka kpiących śmiechów. Siedząca obok Malfoya Pansy zerwała się z miejsca.
     - Słuchaj, ty tępy…
     Profesor McGonagall uderzyła otwartą dłonią w stół.
     - Panie Weasley! Pan Malfoy jest tu na moje zaproszenie. Jego wybitne zdolności i wiedza z zakresu eliksirów i uroków mogą nam bardzo pomóc. Sugerowałabym współpracę, a nie wyciąganie na światło dzienne niezażegnanych konfliktów sprzed lat. Panno Parkinson, proszę o spokój.
     Ron mruknął coś pod nosem i usiadł, a Hermiona zmroziła go spojrzeniem i zaczęła besztać ściszonym głosem. Pansy obróciła się na pięcie i również usiadła. Draco wydawał się niewzruszony.
     - Dobrze – Minerwa zdjęła okulary i potarła lekko skronie. - Jutro z samego rana zastanowimy się nad podziałem zadań. Tom oddał nam budynek na czas całej akcji. Możecie zająć wszystkie pokoje na górze, miejsca wystarczy dla każdego. Jeśli ktoś chciałby się w tym momencie wycofać, to jak najbardziej to zrozumiem. Część z nas wciąż przeżywa wojnę i nie mogę wymagać od nikogo takiego poświęcenia.
     - Chyba pani żartuje. Zostajemy – powiedział Seamus takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Kilkanaście osób mu zawtórowało, a Harry miał wrażenie, że kobieta uśmiechnęła się pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.

***


     - Czy tobie kompletnie odbiło, Ron? Co to miało być?! – Hermiona trzasnęła drzwiami do pokoju i wbiła w Rona wściekłe spojrzenie. Chłopak wzruszył ramionami.
     - Przecież to Malfoy, na pewno wie wszystko o tym całym Labiryncie. Nie zdziwiłbym się jakby do niego należał. On i jego cudowny ojciec. Wszyscy wiemy jakie z nich kanalie. Dlaczego McGonagall w ogóle go tutaj zaprosiła?
     - Co? Przecież… Na Merlina, ty mnie naprawdę w ogóle nie słuchasz – dziewczyna patrzyła na niego z niedowierzaniem i rosnącą irytacją. – Mówiłam ci kilka razy o tym, że Draco zerwał kontakt z Lucjuszem od razu po wojnie. Że szkoli się na uzdrowiciela! Że oddał większość swojego majątku na odbudowę Hogwartu!
     - No… coś wspominałaś – mruknął Ron, tracąc nagle rezon i rumieniąc się lekko.
     - Że co? Czemu mi o tym nie powiedziałaś? – zapytał Harry, mrugając ze zdumieniem.
     - Harry, nie teraz – warknęła Hermiona, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na Rona z furią. – Coś wspominałam? Coś wspominałam?! Czyli jednak w ogóle mnie nie słuchasz! Spotykamy się wszyscy w tragicznych okolicznościach po to, żeby razem zapobiec katastrofie, a ty wywlekasz jakieś brudy sprzed lat! Nie po to walczyliśmy w tej cholernej wojnie żeby teraz wracać do takich bzdur! Widzisz chyba, że on się zmienił i robi wszystko, żeby się zrehabilitować? Czy poza byciem głuchym jesteś też ślepy? A może nie pamiętasz już, że Malfoy uratował nam wszystkim życie?
     - Nie zapominajmy o tym, że wcześniej prawie go zabiłem – zauważył Harry, mając nadzieję na rozluźnienie atmosfery, ale żadne z nich nie zwróciło na niego uwagi.
     - Wróg to wróg – odwarknął Ron, coraz bardziej czerwony na twarzy.
     - Harry, bardzo cię proszę, zostaw nas samych – powiedziała powoli Hermiona, zaciskając dłonie w pięści.
     - Ale…
     - Harry, wyjdź. Proszę.
     Brunet uniósł ręce w obronnym geście i szybko wyszedł z pokoju. Zamknął drzwi i skierował się w stronę schodów, słysząc ciąg dalszy kłótni.
     - Dlaczego go bronisz?!
     - A dlaczego ty go atakujesz?! McGonagall wie co robi! Powinieneś się wstydzić! Nie sądziłam, że jesteś takim…

     Przyspieszył kroku. Ron oczywiście przesadził i Harry domyślał się czemu. Z całej rodziny Weasleyów to właśnie on miał największy problem z pogodzeniem się ze śmiercią Freda. Freda nie zabił Draco, Lucjusz czy Narcyza – zrobił to Augustus Rookwood, absolwent Slytherinu i śmierciożerca. I to podobieństwo do Malfoyów Ronowi najwyraźniej wystarczało. Harry miał jednak wrażenie, że trwająca obecnie kłótnia pomiędzy nim a Hermioną jest kontynuacją jakiegoś poprzedniego sporu, do którego wolał się nie mieszać. Kiedyś spróbował i to nie była dobra decyzja.
     Draco Malfoy. Gryfon nie widział go od czasu bitwy o Hogwart. Nie miał pojęcia jak wyglądało teraz jego życie, poza tym, co przed chwilą usłyszał od Hermiony. Wiele musiało się zmienić w ciągu tych dwóch lat jeśli faktycznie odciął się od ojca i oddał sporą sumę na odbudowę szkoły. No i… uzdrowiciel? Nie był to głupi pomysł biorąc pod uwagę, że Malfoy od zawsze miał chyba najlepsze wyniki z eliksirów w całej szkole.
     Harry zszedł na dół i rozejrzał się po sali; wszystkie stoły zostały połączone w jeden duży blat, który profesor Flitwick zastawiał właśnie różnymi potrawami. Znalazła się wśród nich nawet beczka piwa kremowego z Hogsmeade. W kominku zapłonął ogień, a ponurą ciemność rozświetliły dziesiątki świec.
     Brunet uśmiechnął się lekko do profesor McGonagall, która złapała jego spojrzenie z końca pomieszczenia i przysiadł się do grupy Gryfonów w samym środku monologu Neville’a.
     - …było naprawdę wyjątkowe. Tak potężne zaćmienie słońca zdarza się raz na siedemdziesiąt dwa lata. Miało olbrzymi wpływ na wzrost roślin, ale szczerze wątpię, żeby zadziałało też na ludzi. To nie może mieć żadnego związku z tym, co się teraz dzieje. Rita Skeeter nie ma pojęcia o czym pisze!
     - Tak, jakby kiedykolwiek je miała – skomentował Seamus, na co wszyscy głośno się roześmiali. – Czy ktoś jeszcze w ogóle czyta wypociny tej królowej taniej sensacji?
     - Najwyraźniej tak. Jędza cały czas pracuje w Proroku – westchnęła Parvati, nalewając wszystkim soku z dyni.
     - Harry, jak ci się podoba szkolenie aurorskie? – zmienił temat Bill, a George i kilka innych osób spojrzało w ich stronę z zaciekawieniem.
     - Nie jest łatwo – przyznał Gryfon, nakładając sobie kawałek pieczonej kaczki. To był już drugi i zarazem przedostatni rok intensywnego szkolenia, po którym miał zacząć pracę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. – Ale jestem zadowolony. Miałem ostatnio warsztaty poświęcone łamaniu zaklęć. Nigdy nie mówiłeś, że masz taką świetną robotę.
     - To prawda, jest bardzo satysfakcjonująca – potwierdził Bill i spojrzał na Ginny, która podeszła do nich z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
     - Bill, musisz wiedzieć, że Harry jest tam strasznym kujonem. Po prostu nie chce się przyznać.
     Kilka osób zagwizdało z uznaniem, a Harry przewrócił oczami.
     - Gin, naprawdę nie musisz…
     - Och, daj spokój! Masz najlepsze oceny na roku, co nie zdarzyło się w Hogwarcie nawet przez jeden dzień. Aurorzy prowadzący szkolenie wychwalają cię pod niebiosa.
     - Ale właśnie o to chodzi – odezwał się Seamus. – Dobrze jest znaleźć swoje miejsce po wojnie. Jeśli Harry tak pilnie się uczy to znaczy, że trafił właściwie.
     - Mówi to facet, który zbił fortunę na tatuowaniu ludzi – parsknął George, a Seamus wyprostował się z dumą.
     - Uwielbiam swoją pracę. Może spróbujesz zamiast ględzić? Dla przyjaciół mam stałą zniżkę.
     - I co niby miałbym sobie wytatuować? Twoją matkę?
     - Na pewno by się ucieszyła, pamiętam, jak na ciebie patrzyła podczas… argh! Spieprzaj!
     Wokół rozległy się gwizdy, śmiechy i wiwaty kiedy George zaczął się siłować z Seamusem. Harry śmiał się razem z nimi mając wrażenie, że cofa się w czasie. Zapomniał na chwilę, po co się tutaj zebrali. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym wszystkim tęsknił.

***


     Po jakimś czasie poszedł sprawdzić czy Ron i Hermiona wciąż się kłócą, ale już z końca korytarza usłyszał ich zażartą dyskusję.
     - Kto dał ci prawo do takiego traktowania ludzi po wojnie? Pragnę przypomnieć, że wszyscy prawie zginęliśmy, Ron!
     - A kto jemu dał takie prawo jak byliśmy w szkole? Chyba nie zapomniałaś, jak nas wszystkich traktował, a zwłaszcza ciebie? Tak łatwo mu wybaczyłaś? Naprawdę?
     - Kiedy to było? Jeśli wciąż żyjesz tym, co działo się jak mieliśmy piętnaście lat to nic dziwnego, że się nam tak fatalnie układa!

     Harry zaklął cicho i cofnął się na półpiętro. Tak, to ewidentnie była kontynuacja jakiejś wcześniejszej kłótni. I nie należało się do niej mieszać.
     Oparł się o balustradę i spojrzał z góry na główną salę Dziurawego Kotła, gdzie ludzie jedli i śmiali się w najlepsze. Doskonale ich rozumiał – możliwość spotkania się w takim gronie była dla wszystkich jak powrót do domu. Okoliczności były ponure, ale nikt z nich jeszcze nie wiedział z czym tak naprawdę przyjdzie im się zmierzyć. Czarodziejska prasa wspominała o mugolskiej epidemii jedynie powierzchownie, nie zamieszczano w gazetach żadnych zdjęć, a każdy artykuł kończył się zapewnieniem, że Ministerstwo panuje nad sytuacją. Chyba właśnie dlatego póki co nikt nie potrafił traktować tego poważnie.
     - Potter.
     Odwrócił się i zobaczył Malfoya. Dopiero teraz miał okazję lepiej mu się przyjrzeć. Wyglądał… inaczej. Włosy opadały mu swobodnie na czoło, pozbawione żelu, którego zawsze używał. Zniknęły chorobliwe sińce pod oczami i zapadnięte policzki, a jego skóra przybrała zdrowszy odcień. Wydawał się być w dużo lepszym stanie niż dwa lata temu. Nie był ubrany na czarno, tak, jak Harry zapamiętał; miał na sobie szare jeansy i ciemnoniebieską koszulę.
     - Malfoy? – zapytał zdezorientowany.
     - Możemy chwilę porozmawiać? – stalowe tęczówki zdawały się przebijać Harry’ego na wskroś. Gryfon uniósł brwi i po chwili się zreflektował.
     - Tak, jasne.
     Draco oparł się o parapet jednego z okien i odchrząknął.
     - Chciałem cię przeprosić. I podziękować. Nie miałem wcześniej okazji.
     W jego głosie nie było cienia ironii czy sarkazmu, do których Harry był tak bardzo przyzwyczajony. Dobrze wiedział, o czym Malfoy mówi. I nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Do tego stopnia, że głupie, zupełnie niepotrzebne pytanie samo wyszło z jego ust.
     - Przeprosić? Za co?
     Widział, jak twarz Ślizgona prawie niezauważalnie tężeje, jak chłopak zaciska zęby i bierze głęboki wdech.
     - Co chcesz ode mnie usłyszeć, Potter? Mam na myśli wszystko. Traktowanie cię jak śmiecia. Utrudnianie ci życia przez te wszystkie lata. Wybranie złej strony w tej pieprzonej wojnie.
     Jego głos momentalnie stał się chrapliwy i zgorzkniały. Gryfonowi zaszumiało w uszach, a serce zaczęło boleśnie obijać się o żebra. Pożałował, że zadał to durne pytanie.
     - Malfoy… W porządku. Byliśmy tylko głupimi dzieciakami. Wiem, że pod koniec nie miałeś wyboru. Ja też ci nie podziękowałem. I nigdy nie przeprosiłem za… wiesz. Szósty rok.
     Spojrzał odruchowo na rozpięty kołnierz jego koszuli, spod którego wystawała ciemna blizna. Szła cienką linią wzdłuż tętnicy i kończyła się pod lewym uchem. Harry nigdy wcześniej jej nie widział. Poczuł rosnącą w gardle kulę zimna. Wyobraźnia podsuwała mu bardzo realistyczne wizje na temat tego, jak mogła wyglądać całość rany. Jak wyglądała wtedy i jak paskudnie musiała się goić. Jak potworny musiał to być ból.
     Usta blondyna wykrzywiły się w grymasie, który chyba miał być uśmiechem.
     - Daj spokój, Potter. To już bez znaczenia.
     Harry pokręcił głową.
     - Nie miałem pojęcia jakie zaklęcie rzucam. Kto tak robi? Cruciatusem byś mnie nie zabił, ja natomiast…
     - Potter – przerwał mu zdecydowanie. – Broniłeś się. Nie wiem, co bym zrobił gdyby w ciebie trafiło. Na Cruciatusa nie ma przeciwzaklęcia. Poza tym prawda jest taka, że obaj do tego doprowadziliśmy.
     Gryfon wziął głęboki wdech, próbując opanować lawinę myśli i stwierdził, że… Malfoy ma rację. Tamtego tragicznego dnia obaj byli winni. Choć Harry zawsze czuł, że to jednak on przekroczył granicę.
     Wypuścił głośno powietrze.
     - A wystarczyłoby wtedy porozmawiać.
     Malfoy uniósł brwi.
     - Akurat zawsze robimy wszystko tylko nie rozmawiamy, Potter.
     Harry nie mógł powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. To było bardzo trafne podsumowanie ich dotychczasowych relacji. Z zaskoczeniem zauważył, że blondyn też się uśmiechnął, lekko, prawie niezauważalnie. Wyglądał trochę tak, jakby bardzo nie chciał tego robić. I wtedy Gryfon uświadomił sobie, co jeszcze się zmieniło: zniknęły gdzieś napięcie i wrogość, które zawsze czuł w obecności Malfoya.
     - Cóż, porozmawialiśmy teraz. Szkoda, że musiało minąć tyle czasu – stwierdził bez zastanowienia. Draco spojrzał na niego ze zdumieniem, a Harry nie czuł się pod tym wzrokiem ani trochę spięty. Wydawało się to absurdalne, ale nagle pomyślał, że ma ochotę zapytać go o wszystko, o czym mówiła Hermiona; może niekoniecznie o jego rodzinę i majątek, ale na pewno o szkolenie na uzdrowiciela. Czy było podobne do jego szkolenia aurorskiego? Jak mu się podobało? Co było najtrudniejsze? Co zamierzał potem robić?
     - W rzeczy samej, Potter. Szkoda – powiedział w końcu Malfoy, skinął mu lekko na pożegnanie i odszedł.
     Harry wpatrywał się przez dłuższą chwilę w jakiś punkt przed sobą, zastanawiając się nad tym, co się właśnie wydarzyło. W ogóle nie czuł przy Ślizgonie tego, co kiedyś. To było… niespodziewane. Całą gamę negatywnych emocji, które wydawały mu się teraz strasznie odległe zastąpiła zwykła empatia. I ciekawość, której z jakiegoś powodu nie potrafił zahamować.
     Koniec świata chyba naprawdę musiał być blisko.

***


     - Harry? Harry. Wyglądasz jakbyś potrzebował odrobiny tego.
     Miły głos wyrwał go z głębokiego zamyślenia. Podniósł wzrok: Luna stała obok i trzymała dwie szklanki z kremowym piwem, uśmiechając się lekko. Wyglądała tak, jak zapamiętał ze szkoły: ubrana we wszystkie kolory tęczy, z dziwną biżuterią na szyi i kolorowymi kwiatami wpiętymi w długie włosy.
     Harry odwzajemnił uśmiech i zrobił jej miejsce koło siebie.
     - A jak wygląda człowiek, który potrzebuje kremowego piwa?
     - Ten konkretny ma rozczochrane włosy, okulary i jest bardzo zamyślony. Co cię trapi?
     Chłopak upił łyk piwa i pokręcił głową.
     - Zombie, które czasami oglądałem na ekranie telewizora zza ramienia mojego kuzyna stały się rzeczywistością. Musimy je albo wyleczyć, albo zabić. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze jakieś oszołomy z Labiryntu. A co najdziwniejsze: Malfoy właśnie mnie przeprosił. A ja przeprosiłem Malfoya. I chyba pierwszy raz w życiu się do siebie uśmiechnęliśmy. To jakieś kompletne szaleństwo, nie uważasz?
     Luna przechyliła głowę w bok.
     - Jak dla mnie wszystko jest na swoim miejscu, Harry. Poza zombie – dodała i zaśmiała się cicho. - Mam na myśli ciebie i Draco.
     Spojrzał na nią pytająco, a ona wzruszyła ramionami.
     - To bardzo proste. Ile czasu można ze sobą walczyć?
     Gryfon wpatrywał się w jej niesamowite, trochę nieobecne błękitne oczy, a zadane pytanie odbijało się echem w jego głowie.
     - No… nawet całą wieczność – odparł szczerze.
     - Tak. Tylko po co?
     Harry wiedział, że nie istnieje żadna sensowna odpowiedź na to pytanie. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się głupio. Rozejrzał się po Dziurawym Kotle chcąc odwrócić na chwilę wzrok od przenikliwego spojrzenia Krukonki. W drzwiach na końcu sali zobaczył Pansy, która przytulała Malfoya i szeptała mu coś do ucha. Gryfon widział tylko jego plecy.
     Luna spojrzała w ich stronę.
     - Podziwiam ich za to, że tutaj są. Myślę, że po dwóch latach wciąż nie jest im łatwo, zwłaszcza Draconowi. Ron nie jest jedyną osobą, która najchętniej by mu wydłubała oczy.
     Brunet musiał mieć pytanie wypisane na twarzy, bo dziewczyna westchnęła cicho.
     - Harry, po wojnie większość Ślizgonów z naszego rocznika wyjechała z kraju. O kilku z nich wiem, że kontynuują naukę za granicą, głównie w Durmstrangu i Ilvermorny. Nie chcieli być powiązywani z Voldemortem. Mogliby mieć poważne problemy zostając w Anglii. McGonagall na pewno odezwała się do mnóstwa z nich, w Slytherinie było wielu znakomitych uczniów. Zjawili się tylko Pansy i Draco.
     - Musi im być ciężko, co? Poza nami niewiele osób wie, co tak naprawdę się stało – mruknął Harry, zdając sobie nagle sprawę z ciężaru tego, o czym mówiła Luna. Nigdy wcześniej nie zastanawiał go los Ślizgonów.
     - Niestety. Ale właśnie dlatego, że wiemy to możemy coś z tym zrobić. Chociażby tolerować ich obecność. Oni płacą za błędy swoich rodziców, Harry. Nie powinniśmy im tego jeszcze bardziej utrudniać.
     Siedzieli przez chwilę w ciszy, aż w końcu Harry zapytał:
     - Luna, skąd wiesz to wszystko?
     Dziewczyna uśmiechnęła się zagadkowo.
     - Trzymam się z kilkoma Ślizgonami. To dobrzy przyjaciele. Uwierzyłbyś?
     Brunet spojrzał na Pansy głaszczącą Malfoya po włosach. Nie mógł być pewien, ale wydawało mu się, że ramionami Draco wstrząsnął szloch. Po chwili oboje wyszli z sali.
     - Tak, Luna. Uwierzyłbym.

***


     Wieczorem znalazł Rona i Hermionę w ogródku mieszczącym się na tyłach Dziurawego Kotła. Nie kłócili się już, ale siedzieli po przeciwnych stronach drewnianej ławy i wyglądali na bardzo poruszonych. Ron był blady i patrzył przed siebie pustym wzrokiem, a Hermiona miała oczy zaczerwienione od płaczu. Harry podszedł bliżej.
     - Co się stało?
     - Malfoy nas przeprosił. Ronald też go przeprosił. Żałuj, że tego nie widziałeś – odpowiedziała cicho dziewczyna, a brunet wyczuł nutę satysfakcji w jej głosie.
     - Nie wiem, co mu strzeliło do głowy – mruknął niewyraźnie Ron, wciąż patrząc przed siebie.
     - Mnie też przeprosił – Harry usiadł między nimi. – Wydaje mi się, że… że wszyscy powinniśmy byli to zrobić. Dawno temu. Luna mi to uświadomiła.
     - Harry, ale przecież… przecież wy się nienawidzicie. My to jeszcze, ale wy… – zaczął Ron z niedowierzaniem w głosie.
     - No właśnie nie jestem pewien, Ron. Nie wiem czy to kiedykolwiek była nienawiść. Masa różnych popieprzonych emocji, tak. Ale czy nienawiść? Wątpię. Też nie miałem okazji go wcześniej przeprosić. A było za co.
     Hermiona uśmiechnęła się przez łzy.
     - Tak, Harry. To jest coś, co należało zrobić – wyszeptała i przytuliła go mocno.
     Siedzieli w ciszy przez kilka minut, aż w końcu brunet westchnął ciężko.
     - Hej, wy. Możecie mi obiecać, że postaracie się już nie kłócić? A przynajmniej nie z powodu Malfoya, i to w tak porąbanych czasach?
     Ron zamknął oczy, po czym się roześmiał.
     - Postaramy się. To rzeczywiście kiepski powód do kłótni. Zwłaszcza teraz.

***


     Kolejnego dnia Harry aportował się do Lambeth razem z Ronem, Parvati i Luną. Poranny podział zadań nie trwał długo – po krótkiej dyskusji wyznaczono niewielkie grupy, które przypisano do poszczególnych londyńskich dzielnic. Kilka osób zostało w Kotle, gdzie miały rozpocząć się pierwsze prace nad antidotum.
     Gryfon rozejrzał się po ulicy, na której wylądowali. Pierwszym, co zwróciło jego uwagę była nienaturalna i wszechogarniająca cisza. Poszarpane, ciemne chmury górowały nad opustoszałymi bulwarami, spalonymi witrynami sklepowymi i zniszczonymi samochodami zaparkowanymi chaotycznie w losowych miejscach. Mieszkania i domy wyglądały na splądrowane, a na chodnikach walały się śmieci i stłuczone szkło. Od czasu do czasu przelatywał nad nimi jakiś pojedynczy ptak.
     - Nie podoba mi się to – mruknął Ron, trzymając różdżkę w pogotowiu i rozglądając się czujnie dookoła. Parvati przytaknęła nerwowo. Przeszli kilkadziesiąt metrów, coraz bardziej spięci. Jedynym dźwiękiem jaki słyszeli był szelest folii zwisającej z okien pobliskiego budynku, poruszanej lekko przez wiatr.
     - Pamiętajcie: zabijamy tylko w obronie własnej. Potrzebujemy co najmniej jednego zarażonego do badań. Używamy najprostszych zaklęć bo trudniej je wyśledzić. Unikamy spotkań z wojskiem i wszelkimi żywymi Mugolami – Harry powtórzył instrukcję od profesor McGonagall, idąc powoli na ugiętych nogach i wyostrzając słuch. Otaczająca ich zewsząd cisza była przytłaczająca, a szelest folii tylko potęgował to wrażenie.
     Parvati z trudem stłumiła krzyk gdy zza rogu wybiegło nagle kilka psów. Była gotowa do rzucenia zaklęcia, ale zwierzęta nie były nimi zainteresowane – minęły całą grupę z lekko podkulonymi ogonami, nie poświęcając im większej uwagi.
     - Merlinie – szepnęła. – Prawie dostałam zawału.
     Szli tą samą drogą przez kilka minut, aż w końcu Harry dał im znak, żeby się zatrzymać. Nasłuchiwał przez chwilę. Z oddali dochodził do nich miarowy, mechaniczny szum.
     - Brzmi jak helikopter – mruknął. – Chodźmy w drugą stronę.
     Skręcili w boczną ulicę. Cisza była coraz trudniejsza do zniesienia.
     Harry spojrzał na splądrowany sklep spożywczy, w którym poprzewracane regały świeciły pustkami. Na ścianach i roztrzaskanych framugach widział zaschniętą krew, a po brudnej od błota podłodze walały się zdeptane banknoty i karty płatnicze. Wyobrażał sobie co musiało wstąpić w Mugoli w momencie wybuchu epidemii. Czy tak samo zachowaliby się czarodzieje?
     Obawiał się, że tak.
     Wszyscy podskoczyli kiedy w budynku po lewej nagle pękła witryna, a na ulicę wybiegło kilkunastu zarażonych, wydając z siebie upiorne wrzaski i piski.
     - O kurwa mać – wykrztusił Ron, a Harry poczuł, jak adrenalina uderza mu do głowy.
     Zarażeni nie wyglądali jak nic, co Gryfon widział w całym swoim życiu. I naprawdę – naprawdę! – najbliżej było im do tych fikcyjnych zombie z głupich filmów Dudleya. Wszyscy mieli dziwnie zgarbione sylwetki i wykrzywione palce, a ich skóra była pełna szarych plam. Nosili podarte, zakrwawione ubrania, a spod poczerniałych ust wyszczerzali brudne zęby. Wydawało się, że ich oczy nie były już oczami ludzi – były albo całkowicie przekrwione, albo powleczone bielmem. Demoniczne dźwięki, jakie z siebie wydawali przyprawiały o dreszcze. Patrzyli przez chwilę na Harry’ego i pozostałych, po czym zaczęli biec w ich stronę.
     - TERAZ! Drętwota!
     - Incendio!
     - Bombarda maxima!
     - Lacarnum inflamari!

     Rozległ się huk, syk płomieni i kilka bardzo wysokich, upiornych wrzasków; Harry poczuł zapach dymu i obrzydliwy swąd palonego mięsa. Odczekał chwilę i podszedł do leżących na ulicy ciał, zasłaniając nos ramieniem.
     Dziewięciu zarażonych się spaliło, a z kilku kolejnych zostały jedynie krwawe szczątki. Po bruku walały się rozbebeszone wnętrzności, w piach między kamieniami wsiąkała krew zabitych, a ogień wciąż płonął na ich włosach i kawałkach ubrań. Narastający smród był nie do zniesienia.
     - Ja pierdolę – wydusił z siebie Ron, po czym odwrócił się i zwymiotował na chodnik. Parvati wyglądała tak, jakby za chwilę miała do niego dołączyć. Luna spojrzała na nich współczująco, przykryła nos dłonią i podeszła do Harry’ego, który wpatrywał się w leżącego bez ruchu mężczyznę. Z owrzodzonych ust płynęła mu ślina, a szkliste oczy patrzyły tępo w jakiś punkt na niebie.
     - Trafiłeś jednego Drętwotą, świetnie. Będziemy mogli go zabrać.
     - Ta, trafiłem – mruknął Harry czując, jak coś obrzydliwego zbiera mu się w gardle.
     - Nie chciałem ich zabijać – warknął Ron, wycierając usta. – Ale co miałem zrobić? Rzuciliby się na nas! Pieprzone żywe trupy!
     Cała czwórka wpatrywała się przez chwilę w pobojowisko, uspokajając oddechy. Przez kilka długich minut nikt się nie odzywał.
     - Jak się z nim aportujemy z powrotem do Kotła? – zapytała w końcu Parvati, patrząc z obrzydzeniem na oszołomionego mężczyznę.
     - Potraktujemy go Zaklęciem Trwałego Splotu, nie będzie w stanie nikogo zaatakować gdyby z jakiegoś powodu Drętwota miała działać krócej – zadecydowała Luna. – A na miejscu już będą wiedzieli co z nim zrobić.
     - Nie idziemy dalej? Przeszliśmy nieduży kawałek – Ron spojrzał niepewnie na Harry’ego, na co ten pokręcił głową.
     - Najwyżej wrócimy tu później. Na ten moment najważniejsze jest rozpoczęcie badań.
     Luna przytaknęła, podeszła do oszołomionego Mugola i zaczęła inkantację zaklęcia wiążącego.
     Gryfon patrzył na jej drżące dłonie – jedyną oznakę zdenerwowania u zwykle opanowanej Krukonki – i dotarło do niego, że prędzej czy później dla każdego z nich to będzie koszmar. Mdlący smród i widok obrzydliwych, rozczłonkowanych, podgniłych ciał to jedna rzecz, z którą trzeba było się uporać, ale konieczność zabijania to zupełnie inna kategoria. Wiedział, że to obudzi we wszystkich wspomnienia z wojny, o której tak bardzo chciano zapomnieć.
     Nie miał dobrych przeczuć.

***


     Tego wieczora nikt nie był zbyt rozmowny. Zdawkowo wymieniano się obserwacjami i ponurymi komentarzami na temat tego, co działo się w Londynie. Wszyscy mieli podobne odczucia: to, co dziś zobaczyli było absolutnie przerażające. I był to zaledwie ułamek całego problemu.
     W sumie dostarczyli pięciu zarażonych: jednego od Harry’ego, Luny, Rona i Parvati, jednego od Puchonów, jednego od Gryfonów i dwóch od grupy, w której byli Krukoni, profesor Flitwick i Hermiona. Nad antidotum mieli pracować Neville, Malfoy i profesor Sprout, którzy w piwnicach Dziurawego Kotła stworzyli prowizoryczne laboratorium i szklarnię.
     Draco i Neville patrzyli przez chwilę na zarażonych, po czym bez słowa przetransportowali ich na dół. Harry’emu zapadł w pamięć wyraz twarzy profesor Sprout, niewróżący niczego dobrego. Wyglądała tak, jakby widok chorych Mugoli przerastał jej wyobrażenia.
     - Ja pierdolę. Widzieliście ich oczy? – zaczął Seamus, chcąc przerwać panującą w Kotle posępną ciszę.
     - Tak. Totalna, bezdenna pustka – odpowiedziała nerwowo Ginny.
     - Jak… jak u dementorów – zauważyła Padma, na co parę osób pokiwało głowami.
     - Gorzej niż u dementorów. Oni przynajmniej mają w życiu jakiś cel – mruknął George, na co Bill uśmiechnął się krzywo.
     - Zombie też mają cel. Chcą cię zeżreć.
     Harry częściowo przysłuchiwał się rozmowie, ale jego myśli krążyły wokół bardzo wielu rzeczy. Grupa, którą dziś spotkali była mała, ale co gdyby trafili na stu albo dwustu zarażonych? W teorii wystarczyłoby użyć innych zaklęć i bardziej skupić się na obronie, Gryfon zdawał sobie jednak sprawę, że to mogłoby nie wystarczyć. W czwórkę mogliby zwyczajnie nie dać rady. No i czy faktycznie musieliby wszystkich zabić? Mogliby spróbować oszołomić tak liczną grupę, ale co byłoby potem? Tego nie wiedział.
     Po jakimś czasie Malfoy wrócił na górę i szukając czegoś wśród stojących na półkach alkoholi oświadczył beznamiętnie, że jeden z zarażonych zmarł wskutek powikłań po aportacji.
     Dobrych wiadomości nie miała dla nich też profesor McGonagall, która pojawiła się w Kotle nieco później. W pierwszej kolejności poszła porozmawiać z profesor Sprout i profesorem Flitwickiem; sądząc po podniesionych głosach, które słyszeli zza ściany, była to bardzo burzliwa dyskusja.
     Kiedy kobieta po jakimś czasie wróciła na górę, od razu zmierzyła wszystkich zmartwionym spojrzeniem.
     - Niestety na ten moment musimy się pożegnać. Od jutra będę pod nadzorem lokalizacyjnym z Ministerstwa Magii. Jako dyrektor Hogwartu nie mogę się spod niego uwolnić, mój sprzeciw wzbudziłby podejrzenia. Znajdę sposób na bezpieczną, zaszyfrowaną komunikację. Zostaną z wami profesor Sprout i profesor Flitwick.
     Harry patrzył na reakcje zebranych w pubie osób; ludzie klęli pod nosem i szeptali między sobą.
     - Dlaczego w ogóle dostała pani nadzór? – zapytał George, a w jego głosie dało się słyszeć złość i frustrację.
     Profesor spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem.
     - Widocznie zbyt mocno próbowałam się angażować w sprawę epidemii. Teraz przynajmniej jestem pewna, że komuś naprawdę zależy na tym, żeby jak najmniej osób znało prawdę. Jakakolwiek ona jest. Przykro mi.
     Harry złowił spojrzenie Hermiony, zaniepokojone i chmurne.
     Co tu się, do cholery, działo?

***


     - To wszystko jest ostro popierdolone – podsumował Seamus, patrząc na mapę Londynu, na którą Luna nanosiła właśnie poprawki.
     - Seamus, język – syknęła Ginny, wskazując brodą na siedzącego obok profesora Flitwicka. Mężczyzna uśmiechnął się beztrosko.
     - Proszę się nie przejmować, panie Finnigan. W zupełności się z panem zgadzam.
     Harry rozejrzał się po sali. W grupie, która zebrała się po odejściu profesor McGonagall brakowało jedynie Neville’a, Malfoya i profesor Sprout ale jednogłośnie zdecydowano, że nie należy im teraz przeszkadzać. Na tym etapie dyskusja mogła ich ominąć.
     - Podsumujmy to, co wiemy – zarządziła Hermiona, stając obok Luny. – Profesor McGonagall musiała dostać nadzór od kogoś z Ministerstwa. Macie jakieś pomysły kto to mógł być?
     - Właśnie w tym tkwi problem – odezwała się Fleur. – Nie istnieje w Ministerstwie żaden departament odpowiedzialny za takie przypadki.
     - Niestety w tej konkretnej sytuacji podejrzewałbym samego ministra – westchnął profesor Flitwick. - Nakaz wydania nadzoru musiał zostać podpisany jego ręką.
     Hermiona potrząsnęła gwałtownie głową.
     - To niedopuszczalne. Nie możemy w tej sytuacji zwrócić się do Wizengamotu?
     - Niezbyt – odpowiedziała jej Pansy, stukając długimi paznokciami o blat stołu. – Ktoś to bardzo starannie przemyślał. Moi rodzice pracowali w Wizengamocie i już w trakcie wojny był on praktycznie w całości skorumpowany, że o Ministerstwie nie wspomnę. Oficjalnie się o tym nie mówi, ale od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Nie możemy zwrócić się do czarodziejskiego sądu bo brak nam wiarygodności. Trwa rok szkolny i miejsce McGonagall jest w Hogwarcie, prawda? Tak więc oficjalnie wszystko jest w jak najlepszym porządku. W obecnej sytuacji absolutnie każdy odrzuciłby nasz wniosek mówiąc, że w tej trudnej sytuacji minister zwyczajnie troszczy się o dyrektor szkoły.
     - Nie wspominając o tym, że wzbudziłoby to falę podejrzeń – dodała posępnie Parvati, a siedzący obok niej Ron pokiwał smętnie głową.
     - Lepiej się powstrzymać od takich działań – odezwał się George. – Możemy sobie tylko zaszkodzić. Osobiście nie zdziwiłbym się gdyby Ministerstwo współpracowało z Labiryntem. W takiej sytuacji nijak nie przebijemy tego muru.
     - Naprawdę sądzisz, że zepsucie tej instytucji sięga aż tak daleko? – zapytała z niedowierzaniem Hanna Abbott, a kilka osób zawtórowało jej pełnymi oburzenia szeptami.
     - Niestety Weasley może mieć rację – powiedziała Pansy. – To bardzo możliwe, że za odpowiednią kwotę ktoś przymyka oko na działania Labiryntu. Albo otwarcie je wspiera w celu podsycenia chaosu. Nie byłabym zaskoczona, gdyby Ministerstwo było w to uwikłane. To by tłumaczyło zarówno nadzór wydany nad McGonagall, jak i ciągłe próby przekonania nas, że sytuacja jest pod kontrolą.
     Ze wszystkich stron rozległy się nerwowe komentarze, kilka osób podniosło głos, ktoś wyszedł do ogrodu. Harry pomyślał, że za chwilę nikt nie będzie w stanie opanować narastającego zamieszania. Jak mógł kiedykolwiek sądzić, że śmierć Voldemorta położy kres politycznym gierkom w czarodziejskim świecie?
     Wstał i odchrząknął, a kilkanaście par oczu zwróciło się w jego stronę.
     - To wszystko znaczy, że na razie musimy obserwować sytuację i czekać. Nasze zadanie to przede wszystkim pomoc w ogarnięciu tego syfu i znalezienie antidotum. Skupmy się na tym. I tak póki co nie dostaniemy się nigdzie wyżej. Zresztą… nie jestem pewien, czy chcielibyśmy się dowiedzieć co naprawdę dzieje się wyżej. Jeśli wiecie, co mam na myśli.
     - Wiemy, Harry. Wiemy – powiedziała ponuro Hermiona i dotknęła różdżką lewitującej za nią mapy, na której kolejne londyńskie dzielnice wypełniły się czerwienią.

***


     Harry nie mógł zasnąć. Był zmęczony, ale pod powiekami cały czas miał upiorne twarze i ciała zarażonych, a w jego uszach rozlegały się nieludzkie wrzaski. W zaśnięciu nie pomagała zagubiona ćma, która z uporem obijała się o jedno z okien. Nie zauważył nawet, kiedy wpadła do jego pokoju.
     Długo kręcił się na łóżku, usiłując się ułożyć, aż w końcu zaklął pod nosem, zarzucił na siebie bluzę i wyszedł na korytarz, od razu kierując się w stronę schodów.
     Widok Malfoya siedzącego w jednym z foteli przy kominku zdziwił go tylko odrobinę. Ślizgon miał na sobie te same ubrania, które nosił w ciągu dnia, a w dłoni trzymał lekko przechylony kubek z parującym napojem. Wyglądał trochę tak, jakby o nim zapomniał bo wpatrywał się przed siebie pustym wzrokiem, chyba nawet nie zauważając drugiego chłopaka.
     Harry spojrzał nad kontuar, na zegar wskazujący trzecią w nocy.
     - Nie możesz spać, Malfoy?
     - Niezmiennie od kilku lat – odpowiedział znużonym głosem.
     - Witaj w klubie – Gryfon usiadł naprzeciwko i przyjrzał się blondynowi. Wydawał się cholernie zmęczony. Ostatni raz Harry widział go po południu i wyglądało na to, że Draco od tamtego momentu nieprzerwanie pracował. To by wyjaśniało jego nieprzytomne spojrzenie.
     Brunet odchrząknął.
     - Jak idą badania?
     - Dźwięki, jakie z siebie wydawali irytowały mnie tak bardzo, że po pierwszej godzinie pozwoliłem sobie użyć Silencio. To była najpiękniejsza cisza, jaką kiedykolwiek słyszałem. Longbottom też był zachwycony.
     Harry uśmiechnął się lekko.
     - Wyobrażam sobie.
     Malfoy upił łyk czegoś, co miał w kubku. Zapachniało gorzkimi ziołami.
     - Ten, który zmarł niedługo po aportacji… niektórzy Mugole tak reagują, to się zdarza. Drugi zarażony przestał oddychać od razu po podaniu jednej mieszanki. W tego od was wlałem kilka eliksirów, a na kobietach Longbottom i Sprout testują swoje zioła. Poza tym pobraliśmy część próbek z ich skóry i na nich robimy oddzielne testy. Potter, nigdy nie widziałem czegoś tak popieprzonego. A widziałem wiele. Mogę się tylko domyślać jak to wygląda tam na miejscu.
     - To co się tam dzieje jest… pojebane – powiedział Harry wprost, nie znajdując lepszych słów. – Pustka, ruiny, zgliszcza. Jest albo przerażająco cicho, albo słychać te cholerne wrzaski. Nic więcej. Smród ich ciał jak się je podpali albo rozwali od środka zaklęciem… koszmar. Ron zaczął rzygać, Parvati była blisko. Ja chyba też.
     - Ich smród jest obrzydliwy nawet teraz. Na mdłości skarżył nam się chyba każdy. Jutro dostaniecie eliksir, który powinien pomóc.
     - Przyda się. Dzięki.
     Malfoy wykonał niedbały gest, który chyba miał być machnięciem ręki.
     - Wykonuję tylko swoją pracę.
     Harry walczył przez moment ze szczerą chęcią zapytania o szkolenie na uzdrowiciela i jednoczesnym wysłaniem go do łóżka. Blondyn wyglądał tak, jakby miał zaraz upuścić kubek i stracić przytomność.
     - Chciałem o coś zapytać ale… cholera, Malfoy, nie powinieneś iść spać?
     Draco zamrugał i uniósł brwi. Patrzył na niego przez dłuższą chwilę zmęczonymi, przekrwionymi oczami, tak, jakby nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
     - Harry Potter wygania mnie do łóżka. Naprawdę? – Gryfon miał wrażenie, że Malfoy próbuje zadrwić, ale jest zbyt zmęczony żeby to się udało. Uśmiechnął się pod nosem.
     - Naprawdę. Ale mogę pójść po kogoś innego i poprosić, żeby zrobił to samo.
     Ślizgon parsknął, dopił zawartość kubka i podniósł się powoli z fotela. Zrobił kilka kroków i nagle się zatrzymał.
     - O co chciałeś zapytać, Potter?
     Ten Potter brzmiał inaczej niż kiedyś. Normalniej.
     - Jutro. Idź spać – machnął ręką Harry.
     - Jasne. Jutro.
     Usłyszał, jak Draco wchodzi na piętro i zamyka drzwi do swojego pokoju. Zmarszczył brwi.
     Właśnie zaproponował mu kolejne spotkanie, a Ślizgon się zgodził. Tak po prostu.
     Salazar Slytherin przewraca się w grobie, pomyślał Gryfon i pokręcił głową z niedowierzaniem. Koniec świata naprawdę musiał być bliski.

***


     - Jak to zabiłeś bazyliszka? – zapytał Malfoy, a dłoń aż zsunęła mu się z kubka z herbatą. Wypowiedziane przez niego słowa zawisły w powietrzu, pełne napięcia i powątpiewania. Harry zmarszczył brwi.
     - No… wbiłem mu miecz Gryffindora w gardło i przebiłem je na wylot. Przez mózg.
     - I ile miałeś lat? – Ślizgon wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami.
     - Dwanaście.
     - I miecz Gryffindora sam pojawił się w Tiarze Przydziału, tak?
     - Dokładnie – brunet usiłował zachować powagę.
     - Potter, może jakiś zjarany Puchon by w to uwierzył, ale trzeba być naprawdę naiwnym żeby wciskać taki kit Ślizgonowi.
     Harry parsknął śmiechem. Nie mógł się nie zgodzić – z boku to faktycznie mogło brzmieć absurdalnie.
     - Mówię ci jak było, Malfoy. Czekaj, czemu sugerujesz, że Puchoni chodzą zjarani?
     Blondyn przewrócił oczami.
     - Czy to nie oczywiste? Nie zauważyłeś nigdy jacy oni są oderwani od rzeczywistości? Wiecznie ze wszystkiego zadowoleni? Rozmiłowani w roślinach i zwierzętach? I jeszcze ten pokój wspólny obok kuchni? I opiekun domu, który zajmuje się zielarstwem?
     - To niezła teoria – przyznał Gryfon. – Co w takim razie biorą Krukoni?
     - Patrząc na ich wyniki w nauce, to prawdopodobnie jakieś stymulanty.
     - Dobra, to też pasuje. A Ślizgoni?
     Draco spojrzał na niego z rozbawieniem.
     - Och, Potter. Wiele rzeczy. Mamy tylko jedną zasadę: towar musi być luksusowy, z najwyższej półki. W szkole chyba kokaina była u nas najpopularniejsza. I absynt.
     Harry pokręcił głową. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie rozmawiał z Malfoyem na temat mugolskich narkotyków zażywanych na terenie Hogwartu. Zresztą… one tak naprawdę nie były mugolskie. Mniej więcej połowa z nich została wprowadzona do świata Mugoli przez czarodziejów.
     - Kokaina i absynt. Nie jestem zaskoczony. Cóż, w Gryffindorze najczęściej był to alkohol. Głównie whisky i rum. Nic oryginalnego.
     - Spodziewałem się tego, Potter. Co innego popychałoby was do tak irracjonalnych decyzji i wpędzało w sytuacje, w których nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się znaleźć?
     Harry udał, że się zastanawia.
     - Nasze genialne charaktery, oczywiście.
     Malfoy się roześmiał.
     - Gdybyś był taki zabawny w Hogwarcie to może moglibyśmy się nawet zakumplować – rzucił sarkastycznie.
     - Albo gdybyś ty nie był takim palantem – odparował brunet, uśmiechając się mimowolnie.
     Wtedy jeszcze tego nie wiedział, ale tak właśnie zaczęły wyglądać ich nocne spotkania przy kominku.


***


     Harry nie do końca rozumiał jak to się stało, ale za obopólną, niewypowiedzianą zgodą te wieczorne spotkania stały się pewnego rodzaju rytuałem. Był zaskoczony tym, jak dobrze mu się z Malfoyem rozmawia i jak dużo obaj się podczas tych rozmów śmieją. Tak naprawdę dopiero teraz mógł go poznać i… nie mógł się nadziwić. Ślizgon okazał bystrym, zabawnym rozmówcą i dobrym słuchaczem. Oczywiście bywał też nieznośnie cyniczny, pretensjonalny i zdystansowany, ale to nie było dla Harry’ego nic nowego. Do takiego Malfoya już dawno się przyzwyczaił.
     Po kilku dniach powiedział o tym Hermionie, której też coraz częściej zdarzało się dyskutować z Draco na temat epidemii i tego, co udało jej się znaleźć w książkach.
     - Dla mnie to też było szokujące, Harry – przyznała. – Ale jak porzucisz uprzedzenia to od razu widać, jaki to inteligentny i zdolny facet. Dużo się od niego nauczyłam, a minęło dopiero kilka dni. Poza tym jest… cholernie zabawny – dodała, słabo powstrzymując uśmiech. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem. Pansy też jest w porządku. Serio. Tylko nie mów Ronowi bo chyba dostanie zawału.
     Harry odnosił wrażenie, że wszyscy zaczynali mieć podobne podejście i szczerze cieszył się z tego unormowania relacji w grupie. Nikt już nie rzucał dwuznacznych komentarzy w stronę dwójki Ślizgonów, nawet Ron wyraźnie porzucił ich temat. Na pierwszy plan wysunęła się konieczność współpracy i potrzeba znalezienia wyjścia z bagna, w jakie wdepnęli.
     Za dnia przeczesywali Londyn, skupiając się na wychwytywaniu konkretnych typów zarażonych i magicznej izolacji większych grup, których nie chcieli zabijać. Szukali tropów, które mogłyby doprowadzić do Labiryntu. Po powrocie z miasta sięgali do książek i gazet pożyczonych z Pokątnej w poszukiwaniu jakichś podpowiedzi. Rozglądali się głównie za zaklęciami i recepturami, ale też opisami podobnych przypadków z przeszłości. Badali reakcje zainfekowanych na złożone uroki. Fleur była w kontakcie ze swoimi francuskimi nauczycielami, a Bill wymieniał zaszyfrowane listy z zaufanymi goblinami z Gringotta. Wieczorami miały miejsce burzliwe dyskusje, podczas których omawiano nowe rozwiązania albo komentowano mugolską i czarodziejską prasę.
     Po jakimś czasie każdemu zaczęły się dawać we znaki zmęczenie i frustracja. Żadne eliksiry ani zioła nie przynosiły oczekiwanego efektu, a jedynie przeciągnięcie postępowania choroby w czasie. Na temat Labiryntu nie pojawiły się żadne poszlaki. Profesor McGonagall znalazła sposób na bezpieczną komunikację, ale również ona póki co nie była w stanie pomóc. Największym problemem było jednak to, że większość z obecnych w Kotle osób coraz gorzej znosiła zabijanie zarażonych Mugoli, które z biegiem czasu stało się nieuniknione. Harry dobrze wiedział, że nie było to coś, do czego można było się kiedykolwiek przyzwyczaić.
     - Malfoy, czy ty… zabiłeś kiedyś kogoś? – zapytał Ślizgona któregoś wieczoru, po dniu, w którym zostawił za sobą wyjątkowo dużo trupów. Zmęczone szare oczy ożywiły się na chwilę, choć Draco długo milczał zanim odpowiedział.
     - Nie, Potter. Nie zabiłem. Zapewne spodziewałeś się innej odpowiedzi po byłym śmierciożercy.
     - Nie. Po prostu nie daje mi to spokoju. Wiem, że to już nie są ludzie ale… trochę jest tak, jakby byli. Nie umiem myśleć o nich inaczej.
     Blondyn popatrzył na niego uważnie.
     - Nie używasz Avady, prawda?
     Gryfon pokręcił głową.
     - Nie wiem czy umiałbym jej użyć – odpowiedział, chociaż wydawało mu się, że zna odpowiedź. Aż za dobrze.
     - No więc właśnie. Podejdź do tego jak do obrony. Bronisz siebie, bronisz nas, bronisz zdrowych Mugoli. Musisz to robić dopóki nie znajdziemy innego rozwiązania. I tyle.
     Harry nie wiedział, czy mu to wystarczy, ale tak naprawdę było to jedyne podejście, które pozwalało im nie zwariować. Z czasem wszyscy jakoś przywykli, jednak daleko im było do pełni spokoju w oficjalnym przededniu apokalipsy, jak to ujęła jedna z mugolskich gazet. Szczególnie, że świat dookoła wcale nie pomagał.
     Najbardziej irytująca była rozbieżność faktów – według oficjalnych wiadomości ze strony Ministerstwa wszystko było pod kontrolą, z kolei w mugolskich mediach ilość chorych dramatycznie rosła. Było to alarmujące zwłaszcza, że mugolską wersję wydarzeń potwierdzała każda jednorazowa aportacja do Londynu. Trudno było ignorować tak oczywiste kłamstwo.
     Sytuację pogarszał fakt, że wszyscy poświęcali na sprawę maksimum swojego wolnego czasu i energii, wykorzystując u przełożonych czy profesorów całą dostępną pulę wolnych dni, co przy braku konkretnych efektów jeszcze bardziej potęgowało ogólną frustrację. Hermiona nie opuszczała swojego pokoju, w którym zamknęła się z książkami, Flitwick narzucał Krukonom i Puchonom zabójcze tempo w testowaniu zaklęć, a Neville i profesor Sprout praktycznie nie wychodzili z piwnicy. Malfoya też trudno było spotkać w ciągu dnia i Harry widywał go tylko wieczorami.
     Po dwóch tygodniach we wszystkich wstąpił entuzjazm – po jednej z mieszanek, którą Neville podał zarażonej kobiecie, ta przestała wydawać z siebie upiorne dźwięki, a jej oczy zaczęły przypominać ludzkie. Zapadła w sen i jej funkcje życiowe się unormowały. Ten pojedynczy sukces wywołał tak ogromną radość, że George i Ginny od razu zaproponowali zorganizowanie imprezy, słusznie zauważając, że cała grupa zasłużyła na odrobinę relaksu. W pierwszej chwili zdania były podzielone.
     - Czy to na pewno dobry pomysł? – Padma powiodła spojrzeniem po całej grupie, aż jej wzrok finalnie spoczął na Harrym. – Mamy strasznie dużo pracy.
     Gryfon pomyślał o tym, czego byli świadkami każdego cholernego dnia. O Londynie w ruinach. O zabijaniu żywych trupów, o smrodzie zgniłego mięsa, o nieludzkich wrzaskach zarażonych Mugoli i o tym, jak bardzo podobne to wszystko było do ostatniej wojny, choć tło wydarzeń diametralnie się różniło. O zmęczonych oczach Malfoya.
     Reset był potrzebny każdemu z nich. I wszyscy dobrze to wiedzieli.
     To był wieczór, podczas którego znowu mogli się poczuć normalnie. Jak w szkole przed wojną. Albo gdziekolwiek indziej, ale po prostu bez tej cholernej mugolskiej epidemii.
     Ktoś przyniósł Ognistą Whisky, na barze i w piwnicach znalazło się kilka zgrzewek sherry i rumu porzeczkowego. Seamus włączył najnowszą płytę Jędz, Ron załatwił skądś magiczne szachy, a Luna zaczarowała sufit w Kotle tak, że przedstawiał rozgwieżdżone niebo – jak w Wielkiej Sali.
     Harry widział, że to oderwanie się na chwilę od koszmaru, jaki przeżywali każdego dnia przyniosło wszystkim ogromną ulgę. Nawet profesor Flitwick i profesor Sprout pozwolili sobie na kieliszek sherry, siadając nieco dalej i dyskutując nad jakimś artykułem w Proroku.
     Po kilku opróżnionych butelkach i paru rozegranych partiach szachowych uwagę większości osób skupiła mugolska gra karciana przyniesiona przez Hermionę. Gra polegała na siedzeniu w kole i wykonywaniu nietypowych zadań albo odpowiadaniu na osobliwe pytania. Wszyscy dowiedzieli się już, że Dean nie potrafi stanąć na jednej nodze z zamkniętymi oczami (choć utrzymywał, że to wina alkoholu), Bill nieświadomie oświadczył się Fleur przez sen na dzień przed faktycznym terminem zaplanowanych oświadczyn, a Neville od kilku miesięcy grał na perkusji w zespole metalowym. Okazało się też, że Krukoni lubią pić i mają bardzo mocne głowy (Harry od razu wspomniał Malfoyowi, że ich wcześniejsze przypuszczenia odnośnie narkotyków zażywanych w Ravenclawie mogły być błędne). W ramach wykonywania zadania Seamus zdążył robić Lunie tatuaż (drzewo mieniące się wszystkimi kolorami tęczy), a Ginny całować się z Padmą, na widok czego Ron prawie zemdlał.
     - On chyba nie ogarnia dlaczego się rozstaliśmy, co? – zapytała Ginny, z trudem tłumiąc śmiech na widok czerwonej twarzy swojego brata.
     - Chyba nie – potwierdził Harry, patrząc, jak Hermiona tłumaczy coś Ronowi, ledwo zachowując powagę. Chłopak wyglądał na bardzo wstrząśniętego.
     - Harry! Harry. Twoja kolej – zawołała wesoło Fleur, podnosząc kolejną kartę ze stosu. – Gotowy?
     Gryfon pokiwał głową, dolewając sobie whisky.
     - Wylosowałeś pytanie. Oto ono: gdzie zabrałbyś na randkę osobę po twojej lewej stronie?
     Parę osób zagwizdało, ktoś się zaśmiał. Harry nie musiał patrzeć kto siedzi po jego lewej stronie, doskonale to wiedział.
     Malfoy patrzył na niego wyczekująco, choć było widać, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu.
     - Hmm… Koreańska restauracja. Spacer. A potem impreza w mugolskim klubie techno i zaproszenie do mojego mieszkania – stwierdził, dopijając drinka. Rozległy się gwizdy i okrzyki pełne uznania, parę osób zaklaskało, a Draco przewrócił oczami.
     - Potter, wszystko to jest nawet znośne ale koreańska restauracja? Poważnie? Za jakie grzechy?
     - Grzechy? – oburzył się Harry. – Próbowałeś kiedykolwiek koreańskiej kuchni?
     - Nie musiałem. To po prostu brzmi źle – stwierdził blondyn, uśmiechając się pobłażliwie. Kilka osób siedzących z tyłu przyznało mu rację.
     - Nie masz najmniejszego pojęcia o czym mówisz, Malfoy. I osoby, które się z tobą zgadzają…
     Zagłuszyły ich wiwaty i śmiechy kiedy okazało się, że Ron musi poprosić do tańca profesor Sprout. Harry machnął tylko ręką w stronę Ślizgona i śmiał się w najlepsze, patrząc na czerwonego jak burak Rona i chichoczącą profesor.
     Czuł, jak schodzi z niego napięcie i zmęczenie z ostatnich dni.
     Rozmowa z Billem pochłonęła go na tyle, że w pierwszej chwili nie zauważył, że Malfoy zniknął gdzieś z Seamusem. Kiedy po godzinie wrócili do sali, a na ich widok wszyscy zamilkli, Gryfon zaczął podejrzewać co się stało. Seamus wyglądał na bardzo usatysfakcjonowanego, a spojrzenie Draco wydawało się pogodniejsze niż zwykle.
     Chyba każdy rozumiał podniosłość i wagę sytuacji. Wpatrywali się w nich w oczekiwaniu, aż w końcu Malfoy podwinął rękaw jasnoniebieskiej bluzy. Zamiast znienawidzonego węża z czaszką na jego lewym przedramieniu wił się teraz srebrny smok.
     Rozległy się głośne oklaski i westchnienia zachwytu, kilka osób podeszło, żeby poklepać Ślizgona po plecach. Harry złowił jego spojrzenie z końca sali. Draco uśmiechał się tak, jak nigdy wcześniej i Gryfon zanotował sobie ten moment w głowie. Nigdy wcześniej nie widział go tak… spokojnego? Beztroskiego? Blondyn wyglądał tak, jakby ktoś zdjął mu z ramion ogromny ciężar. Ludzie dookoła zadawali mu masę pytań, ale Harry słyszał ich jak przez ścianę. To był wspaniały moment. I naprawdę piękny tatuaż.
     - Dzięki, Potter – powiedział później Ślizgon, kiedy przebił się przez ciekawski tłum na koniec sali. Oczy mu błyszczały. – Niechętnie to przyznaję, ale to ty mnie namówiłeś.
     Brunet przypomniał sobie jak przez mgłę, że faktycznie któregoś wieczoru wspomniał Malfoyowi o tym, czym zajmuje się Seamus. I o tym, że bez żadnych problemów będzie w stanie zakryć Mroczny Znak za pomocą swojego magicznego tuszu. Dyskretnie i bez oceniania.
     - Niespecjalnie się starałem, wiesz?
     - Pewnie. Tak samo, jak z bazyliszkiem, co?
     Odpowiedział mu śmiechem.

***


     Dobre nastroje zniknęły następnego dnia wraz ze śmiercią zarażonej kobiety. Trudno było w to uwierzyć, ale po raz kolejny wrócili do punktu wyjścia.
     Harry chyba nigdy nie widział Neville’a tak wściekłego i rozgoryczonego. Malfoy i profesor Sprout próbowali z nim rozmawiać, ale po podarciu wszystkich swoich dotychczasowych notatek i zniszczeniu sporej części sadzonek Gryfon zamknął się w swoim pokoju i z niego nie wychodził. Parę osób zrezygnowało i na stałe wróciło do swoich domów, a Harry wiedział, że nie można było mieć im tego za złe. Morale w grupie znacząco spadły.
     Tematy nocnych rozmów przy kominku również stały się poważniejsze.
     - Czy traktuję leczenie ludzi jako swojego rodzaju zadośćuczynienie? Pewnie tak, podświadomie. Czy to coś złego? – zapytał Malfoy któregoś wieczoru, gdy dyskusja zeszła na pracę.
     - Nie – odpowiedział szczerze Harry. – Możliwe, że ja tak samo traktuję swój przyszły zawód aurora.
     Draco uniósł brwi.
     - Naprawdę wciąż chcesz zostać aurorem?
     - Co masz na myśli?
     Ślizgon spojrzał na niego z niedowierzaniem.
     - Normalny człowiek miałby już dość tej niekończącej się walki ze złem. Przez tyle lat nie mogłeś mieć nawet namiastki normalnego życia. Teraz masz wreszcie święty spokój i szkolisz się na kogo? Na specjalistę od ścigania złych typów. Serio, Potter?
     Harry parsknął śmiechem, a po chwili spoważniał.
     - To jedyne co potrafię – stwierdził, na co Malfoy uniósł brwi.
     - W życiu nie słyszałem większej bzdury. A latanie? Masa drużyn przyjęłaby cię z otwartymi ramionami.
     - Nigdy o tym nie myślałem – przyznał po chwili Gryfon.
     - Za mało myślisz, Potter. Albo o niewłaściwych rzeczach.
     Brunet patrzył na niego dłużej, niż zamierzał. Tak długo, że Ślizgon w końcu nie wytrzymał.
     - Potter?
     - Tak sobie myślę, że obaj jesteśmy… zepsuci przez naszą przeszłość. Że nie jesteśmy w stanie zostawić za sobą całego tego bagna i zacząć zajmować się tym, co naprawdę lubimy. Co chciałbyś robić gdyby te wszystkie popieprzone rzeczy nie miały miejsca w twoim życiu?
     Malfoy patrzył na niego przez chwilę.
     - Szczerze? Chciałbym być magizoologiem.
     - No, więc w innym życiu ja byłbym podróżnikiem, a ty mógłbyś zajmować się magicznymi stworzeniami. Zamiast tego ja brnę dalej w narażanie życia – z tą różnicą, że teraz będę to robić za pieniądze. Ty natomiast chcesz odkupić winy z przeszłości, choć te wybory nie były tak naprawdę twoimi wyborami. Mówiąc krótko, mamy trochę nasrane we łbach.
     Malfoy pokiwał powoli głową.
     - Cóż, z całą pewnością mamy nasrane we łbach. Bardzo wnikliwa psychoanaliza. Nie spodziewałem się tego po Gryfonie. Gratuluję, Potter.
     Harry rzucił w niego opakowaniem po czekoladowej żabie, a Ślizgon uniósł ręce w obronnym geście.
     - A tak serio, to może zawrzemy umowę, że jak nasze prace nie przypadną nam do gustu to obaj odejdziemy grać zawodowo w Quidditcha?
     - Czemu nie? Zgoda. Gorzej, jak nas nikt nie zechce bo będziemy już na to za starzy – Harry uśmiechnął się cierpko i wyciągnął rękę w stronę Malfoya.
     - Od tego są odpowiednie eliksiry, Potter – mrugnął Ślizgon i uścisnął mu dłoń. – Swoją drogą, nie wiedziałem, że marzy ci się odkrywanie świata.
     - A myślisz, że dlaczego zdecydowałem się na szkolenie aurorskie? Aurorzy podróżowanie mają wpisane w codzienność.
     - To prawda, ale przy okazji tego podróżowania mogą też zginąć. Bardzo naokoło idziesz do celu, Potter.
     - Magiczne zwierzę też może cię zabić. Mam ci przypomnieć trzeci rok? – Gryfon uśmiechnął się złośliwie, a Draco zmroził go spojrzeniem.
     Przez kilka kolejnych dni wszyscy zbierali się po porażce i wytrwale nadrabiali straty. Nie poddawali się. Poszukiwali informacji i dostarczali kolejnych zarażonych, na których profesor Sprout rozpoczęła nową serię badań. Po jakimś czasie dołączył do niej Neville, odzyskując utraconą motywację.
     Po dwóch tygodniach można było powiedzieć, że wszystko wyglądało dość stabilnie. Źle, ale stabilnie.
     A potem przyszedł listopad, który zaczął się w najgorszy z możliwych sposobów.
     Jak na koniec świata przystało.

***


     Harry wpadł do piwnicy i minął profesor Sprout, która pochylała się z konewką nad wielką donicą z chabrami i szeptała coś pod nosem. Neville nawet nie zauważył jego przyjścia, wertując gorączkowo jakąś grubą księgę. Malfoy siedział w rogu i pieczołowicie kroił korzeń żywokostu. Gryfon ruszył w jego stronę.
     - Draco, mamy problem – powiedział przez zaciśnięte zęby, a Ślizgon spojrzał na niego pytająco, wyraźnie zaalarmowany.
     - Nie mogę ci teraz powiedzieć. Przyjdź do mnie, ale tak, żeby nikt cię nie widział. Pospiesz się.
     Po paru minutach Draco zapukał do drzwi jego pokoju i Harry wstał, żeby mu otworzyć.
     - Potter, twoja propozycja brzmiała bardzo dwu… – urwał Ślizgon, widząc siedzącą na podłodze Hermionę. Spojrzenie jej zaczerwienionych oczu spoczęło na chwilę na Malfoyu, po czym ciałem dziewczyny wstrząsnął gwałtowny szloch.
     - Co się stało? – zapytał, a błysk w jego oczach momentalnie zniknął.
     - Hermiona robiła w Southwark próbę zaklęć z Krukonami i Flitwickiem. Wchodząc do jednej z bibliotek wpadli na grupę zarażonych, którzy musieli być tam zamknięci od dłuższego czasu. Jeden z nich… jeden z nich… – Harry’emu załamał się głos, a Hermiona podniosła się gwałtownie. Łzy poleciały jej po policzkach.
     - Jeden z nich zrobił to – wyszeptała przez ściśnięte gardło, podciągając rękaw zielonego swetra i pokazując blondynowi przedramię. Widniało na nim świeże ugryzienie.
     Malfoy zaklął głośno, a dziewczyna rozpłakała się na dobre i osunęła z powrotem na podłogę.
     - Granger, zachowaj spokój – powiedział stanowczym głosem, usiadł obok i położył jej obie dłonie na policzkach. – Wiem, że to potrafisz. Jesteś w tym doskonała.
     - Nie gadaj głupstw, Malfoy – zaszlochała Hermiona, nie patrząc mu w oczy.
     - Widziałem to dziesiątki razy. Jesteś jedną z najbardziej opanowanych osób jakie znam.
     - Bzdura – wyszeptała, a jej ramionami wstrząsnął kolejny szloch.
     - Granger, spójrz na mnie – Draco przysunął się jeszcze bliżej, wciąż trzymając dłonie na policzkach dziewczyny. Utkwiła w nim szkliste spojrzenie. – Zaraz podam ci antidotum, które do tej pory było najbardziej skuteczne. Wzmocnię jego działanie kilkoma zaklęciami i eliksirami, które będziesz pić trzy razy dziennie. Póki co byłem w stanie opóźnić proces postępowania infekcji o dwa tygodnie, ale nigdy nie miałem do czynienia z osobą świeżo ugryzioną. Bazując na mojej wiedzy i dotychczasowych testach zakładam, że takie osoby mają największe szanse na wyleczenie.
     Hermiona otarła łzy, kiwając głową na znak, że rozumie.
     - Dobrze. Daj mi wszystko co masz. Tylko nie mów nic Ronowi. Ani słowa. Przecież jak on się dowie… jak on się dowie… – zacisnęła zęby, a Harry zobaczył, jak dziewczyna znowu cała się spina. Ku jego zaskoczeniu Malfoy ją objął i mocno przytulił. Hermiona po krótkiej chwili wyciągnęła drżące ręce i objęła blondyna równie mocno, nie tłumiąc kolejnej fali płaczu. Siedziała plecami do Harry’ego, który widział teraz tylko twarz Ślizgona otoczoną burzą ciemnobrązowych włosów.
     - Spokojnie, Granger. Nie bój się. Nic mu nie powiem. I wyciągnę cię z tego – zapewnił spokojnym, kojącym tonem, głaszcząc nieznacznie jej plecy. Utkwił w Harrym spojrzenie, które zdawało się mówić: Daj mi tylko trochę czasu.
     Brunet był przerażony całą sytuacją, a jednocześnie zafascynowany tym, jaki spokój Draco potrafił wprowadzić kilkoma prostymi słowami i gestami. On naprawdę wiedział co robi.
     - Musisz mi pomóc, Potter – powiedział bezgłośnie, wpatrując się w Harry’ego przenikliwymi, szaroniebieskimi oczami. Hermiona zaszlochała cicho.
     - Pomogę – zapewnił szeptem, czując, jak od środka zalewa go fala zimna.

***


     Neville był blady jak ściana. Patrzył w skupieniu raz na śpiącą w fotelu Hermionę, raz na Malfoya, który chłodnym, opanowanym głosem opisywał mu zawartość fiolek leżących w niedużej, drewnianej skrzynce.
     - To chyba wszystko. Po tym, co dostała będzie spała co najmniej dwie godziny. Jeśli nie wrócimy w ciągu pięciu, podaj jej to – Malfoy stuknął palcem w pękatą buteleczkę z ciemnofioletowym płynem.
     - Jasne. Będę pamiętał.
     Ślizgon skinął głową na stojącego z boku Harry’ego i zarzucił torbę na ramię.
     - Harry? Draco? – usłyszeli tuż przed wyjściem i zobaczyli, jak Neville zaciska dłonie na oparciu krzesła.
     - Tak?
     - Uratujemy ją, prawda? – głos Gryfona drżał tylko odrobinę.
     - Postaramy się, Longbottom – odpowiedział Malfoy, a Harry wyczuł ciężar w jego głosie. Rzucił Neville’owi pocieszające spojrzenie i wyszedł na korytarz. Przez chwilę szli w milczeniu, aż w końcu Draco się zatrzymał i rozejrzał, jakby chciał się upewnić, że na pewno są sami.
     - Jest coś, o czym ci nie powiedziałem – powiedział cicho. - Domyślam się, gdzie może się znajdować jedna z siedzib Labiryntu.
     - I dopiero teraz o tym mówisz?! – Harry uderzył dłonią w ścianę.
     - Cicho! – Malfoy położył mu obie ręce na ramionach. – Potter, zamilcz. Nie mam z Labiryntem nic wspólnego. Wiem, że istnieją i niewiele więcej. Przypomniałem sobie jednak jedną z rozmów mojego ojca z Yaxleyem, w której mogli wspomnieć o jednej z siedzib. Dopiero teraz to do mnie dotarło.
     - A jaki to ma związek z Hermioną i tym, że chcemy ją jak najszybciej uratować? Podałeś jej kilka eliksirów, ale to przecież nie wystarczy na długo.
     Draco wziął głęboki wdech.
     - Istnieje pewien eliksir, którego jeszcze nie wypróbowałem na żadnym zarażonym. Brakowało mi cholernie rzadkiego składnika i właśnie ten składnik może znajdować się w siedzibie Labiryntu. O ile się nie mylę to cały czas pracuje dla nich mistrz eliksirów z Durmstrangu. Przy okazji może się czegoś dowiemy. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę sprawdzić. Jak będę jej pewien, to ci powiem. Ta rzecz może być kluczem do wszystkich naszych problemów. Wycieczka do Labiryntu może mi w tym pomóc.
     Harry próbował ogarnąć lawinę myśli w swojej głowie. Najważniejsza była teraz Hermiona, ale wiedział, że każda potencjalna poszlaka będzie w ich sytuacji pomocna. Na ten moment i tak nie miał lepszych pomysłów.
     - Dobra. Za pięć minut na tyłach Kotła?
     - Tak. Weź pelerynę-niewidkę.
     Brunet uniósł brwi.
     - Skąd pewność, że wciąż ją mam?
     Ślizgon wzruszył ramionami.
     - Po prostu to wiem, Potter.
***


     Kiedy chwilę później aportowali się na Śmiertelny Nokturn, Harry nie krył zdziwienia.
     - Chcesz mi powiedzieć, że Labirynt cały czas był pod naszym nosem?
     - Nie do końca – mruknął Malfoy, rozglądając się czujnie po ciemnej, zamglonej uliczce. – Załóż pelerynę, pozwólmy im myśleć, że jestem sam. I czekaj na mój znak.
     Gryfon skinął głową – w ogóle nie znał tego miejsca, więc musiał w całości polegać na Malfoyu. Zarzucił na siebie śliski materiał i ruszył za blondynem, rozglądając się dookoła. Obiło mu się o uszy, że po zakończeniu wojny większość sprzedawców wyniosła się z Nokturnu i na stałe zamknęła swoje sklepy. Dobrze jednak wiedział, że śmierć Voldemorta nie oznaczała kresu czarnoksięstwa w magicznym świecie. Już wcześniej podejrzewał, że masowe pustoszenie Śmiertelnego Nokturnu, o którym swojego czasu tak rozpisywały się gazety, nie było prawdą.
     Mijali obskurne, szare kamienice z oknami zabitymi deskami i pozamykane na głucho sklepy, Harry miał jednak wrażenie, że są obserwowani. Tego charakterystycznego mrowienia na karku nie dało się pomylić z niczym innym. Czuł, że Nokturn był tylko pozornie opustoszały.
     Po kilku minutach marszu Draco zatrzymał się przed odrapanym szyldem z napisem Biały Wiwern i zapukał pięć razy w stare, zniszczone drzwi. Wysuszona, martwa sosna rosnąca obok budynku nadawała temu miejscu upiornego charakteru. Po dłuższej chwili w zakratowanym oknie otworzyły się drzwiczki, a w nich pojawiła się łysa głowa mężczyzny w zaawansowanym wieku, z jednym okiem zasłoniętym przepaską. Na widok blondyna starzec uśmiechnął się szeroko, wyszczerzając zepsute zęby. Harry wiedział jedno: nie był to szczery uśmiech.
     - Ach. Pan Malfoy. Dawno pana u nas nie było. Jak się miewa ojciec?
     - Wyśmienicie – wycedził Draco, a mężczyzna uśmiechnął się zjadliwie.
     - Proszę go ode mnie pozdrowić. Jeśli się pan z nim jeszcze widuje. Różne rzeczy można usłyszeć na mieście. Niepokojące rzeczy.
     - Niepokojące jest twoje wpierdalanie się w nieswoje sprawy, Wixam – odwarknął blondyn, a starzec uśmiechnął się jeszcze szerzej.
     - Jak pan uważa, panie Malfoy. To, co zwykle?
     - Tak.
     - Jak zawsze za chwilę w pańskiej kieszeni, panie Malfoy. Życzę owocnych zakupów – wychrypiał Wixam i zatrzasnął drzwiczki.
     Draco obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, a Harry szedł za nim w milczeniu, zastanawiając się o co mogło chodzić. Hermiona wspominała, że Ślizgon zerwał kontakt z Lucjuszem, brunet nie miał jednak pojęcia jakie było tło tych wydarzeń. Nawet jeśli Malfoy chciałby mu o tym opowiedzieć, to na pewno nie był to moment na takie rozmowy.
     Przeszli kilkadziesiąt metrów i skręcili w jedną ze ślepych, wąskich uliczek. Draco podszedł do porośniętej bluszczem ściany zamykającej alejkę i wyciągnął z kieszeni bluzy kawałek pergaminu.
     - Peleryna nie będzie ci potrzebna po przejściu na drugą stronę, tam nikt nie będzie nas śledził. Dla spokoju możesz założyć kaptur.
     Harry pokiwał głową i spojrzał na kartkę w dłoni Malfoya. Papier był pusty. Gryfon zmarszczył brwi i już miał zadać pytanie, ale w tej samej chwili na pergaminie pojawiły się jakieś słowa.
     Ślizgon wypowiedział coś mocnym głosem, na co kartka natychmiast spłonęła, a mur za bluszczem zniknął. Brunet wszedł za Draco między zielone gałązki i pomyślał, że za nic nie powtórzyłby tego, co właśnie usłyszał. Nie był nawet pewien co to był za język.
     Przeszedł parę metrów w kompletnej ciemności i zamrugał: znalazł się na ulicy bardzo podobnej do Nokturnu, tyle, że pełnej ludzi. Sklepy były otwarte, sowy latały nad budynkami, a z pootwieranych okien można było usłyszeć szmery rozmów i cichą muzykę.
     Schował pelerynę do plecaka, zarzucił na głowę kaptur i spojrzał pytająco na Malfoya.
     - Tak, Potter, jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się gdzie wynieśli się wszyscy stacjonujący na Nokturnie… cóż. Niewiele dalej.
     - Już wiem, czemu nie dotarł tu nikt z Proroka. Wpuszczają tylko swoich.
     - Dokładnie – mruknął Draco. – Chodźmy.
     Harry rozglądał się dookoła na tyle, na ile pozwalał mu zarzucony na głowę kaptur. Mijani ludzie nie poświęcali mu zbytniej uwagi, patrząc głównie na Ślizgona. W większości były to spojrzenia pełne niechęci. Niektórzy szeptali między sobą, ktoś splunął, ostatecznie nikt ich jednak nie zaczepił.
     Po kilku minutach skręcili w jedną z pustych ulic. Malfoy rozejrzał się dookoła, rzucił wokół nich zaklęcie wyciszające i spojrzał na Harry’ego stanowczo.
     - Nie rozmawialiśmy o tym, ale moja wizja tej akcji jest dość prosta. Wchodzimy obaj pod twoją peleryną, a ja rzucam Imperiusa na pierwszą napotkaną osobę, która kieruje nas do miejsca, gdzie trzymają składniki do eliksirów. Zabieramy co trzeba i spadamy. Jeśli trzeba się będzie kogoś pozbyć, robimy to sprawnie i po cichu. Możemy tu bardzo wiele zyskać i bardzo wiele stracić. Jeśli zrobi się niebezpiecznie to aportuj się z powrotem beze mnie.
     Harry uniósł brwi i parsknął.
     - Chyba sobie żartujesz. Wracamy razem.
     Malfoy przewrócił oczami.
     - Potter, to nie jest czas na twoje cholerne gryfońskie bohaterstwo. Ja sobie tu poradzę jeśli będzie trzeba. Kogoś z twoją reputacją nie mogę w to mieszać.
     - Wali mnie moja reputacja. Wracamy razem. Koniec tematu.
     Draco przyłożył dłoń do skroni i pokręcił głową, jakby doskonale wiedział, że się nie dogadają.
     - Czasami jesteś naprawdę nieznośny, wiesz?
     - Z wzajemnością.
***


     - Kiedy, do jasnej cholery, nauczyłeś się magii niewerbalnej?!
     Harry patrzył w osłupieniu na dwóch oszołomionych mężczyzn, których Malfoy właśnie przeszukiwał. Musieli akurat być blisko bo hałas wybijanej szyby od razu ściągnął ich do piwnicy. Kiedy tylko wbiegli do pomieszczenia, Draco błyskawicznie wykonał dwa szybkie gesty dłonią i obaj mężczyźni runęli nieprzytomnie na podłogę. Trwało to może z pięć sekund. Gryfon nie zdążył nawet wyjąć różdżki.
     - Nie mają przy sobie nic przydatnego. Idziemy. A jeśli chodzi o magię niewerbalną to powiedzmy, że miałem okazję, o którą… nie prosiłem – Ślizgon uśmiechnął się nieznacznie.
     - Chyba nie chcę znać szczegółów – mruknął Harry, wciąż pod wrażeniem tego, co właśnie zobaczył. Magia niewerbalna była jedynym przedmiotem, który szedł mu opornie na szkoleniu aurorskim, ale Malfoy nie musiał o tym wiedzieć.
     Zarzucili na siebie pelerynę i wyszli powoli z piwnicy. Znajdowali się na przestronnym, elegancko urządzonym parterze, z którego odchodziło kilka korytarzy. Wyglądało na to, że byli tu sami, tylko gdzieś z oddali dochodził do nich stłumiony szmer rozmów. Draco zastanawiał się przez chwilę.
     - Chodźmy na górę. Jeśli ten dziad z Durmstrangu jest w posiadaniu tego czego szukam, to musi to trzymać na wyższych piętrach. Te składniki nie lubią wilgoci.
     Przez chwilę szli po szerokich, marmurowych schodach zupełnie sami, starając się nie deptać nawzajem swoich butów. W międzyczasie Harry rzucił zaklęcie wyciszające na ich stopy, nie chcąc przeoczyć żadnego dźwięku. To była dobra decyzja.
     - Malfoy. Czekaj. Słyszysz to?
     Draco przystanął – gdzieś nad nimi było słychać zbliżające się głosy. Ostrożnie zeszli na półpiętro, wcisnęli się w kąt i czekali.
     - Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. On się na to nie zgodzi – złote bransoletki na nadgarstkach wysokiej, ciemnowłosej kobiety brzęczały donośnie. Towarzyszący jej brodaty mężczyzna kręcił głową.
     - Zgodzi się, zaufaj mi. Już najwyższy czas zakończyć tę farsę, za długo to trwa. A co jeśli… – urwał nagle i zatrzymał się tuż obok Harry’ego i Draco.
     - Co jeśli co, Nyx? – zapytała zniecierpliwiona szatynka. – Czy naprawdę musimy co chwilę robić przystanki?
     Harry wstrzymał oddech i zobaczył, że blondyn robi to samo.
     - Dziwne. Czujesz ten zapach? – mruknął Nyx, węsząc i patrząc z rozdrażnieniem na miejsce, w którym stali.
     Ja pierdolę, Malfoy. Tylko nie zrób nic głupiego, pomyślał gorączkowo Gryfon, widząc, jak Draco wyciąga przed siebie dłoń.
     Kobieta westchnęła głośno i złapała mężczyznę za ramię.
     - Nyx, jedyny zapach jaki tu czuć to wczorajsza gorzała, której musiałeś tyle wychlać. Idziemy? Na Merlina, nie mam całego dnia.
     Nyx mruknął coś pod nosem, patrząc jeszcze przez chwilę na miejsce, w którym zaczynały się stopy Harry’ego. Pokręcił głową i ruszył za kobietą.
     Odczekali aż ich kroki ucichną i obaj odetchnęli z ulgą.
     - Kurwa mać, Potter. Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej.
     - Owszem. Chodź.
     Skręcili w korytarz na kolejnym piętrze i zobaczyli jak szczupła, jasnowłosa kobieta zamyka właśnie jedne z drzwi kilkanaście metrów od nich. Blondynka schowała klucze do kieszeni płaszcza i zaczęła iść w ich stronę. Ślizgon spojrzał porozumiewawczo na Harry’ego i wyciągnął różdżkę. Stukot obcasów był coraz głośniejszy.
     - Imperius – powiedział chłodno Malfoy kiedy kobieta się z nimi zrównała. Westchnęła cicho i stanęła w miejscu, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń.
     - Zaprowadź nas do pokoju Volkova – polecił Draco, a kobieta odwróciła się i zaczęła iść przed siebie. Ukryci pod peleryną, podążali za nią w bezpiecznej odległości, a Harry starał się zapamiętać piętra, korytarze i pomieszczenia które mijali, na wypadek gdyby musieli tędy wracać. Prawda była taka, że łatwo było stracić rachubę. Budynek musiał być obłożony wieloma zaklęciami – wewnątrz był dużo większy i dużo wyższy niż się wydawało.
     Po chwili zatrzymali się przed mosiężnymi drzwiami, nie spotykając po drodze żywej duszy. Harry rozejrzał się szybko i wyszeptał serię zaklęć otwierających. Stary mechanizm zaskrzypiał cicho i cała trójka weszła do środka.
     Ostry, chemiczny zapach od razu uderzył ich w nozdrza. Malfoy zapieczętował drzwi urokiem, którego brunet nie znał, po czym powiedział coś niezrozumiałego i zahipnotyzowana kobieta osunęła się na podłogę.
     - Spokojnie, to tylko dłuższa drzemka – zapewnił blondyn, widząc zmarszczone brwi Harry’ego. – Lumos. Rozejrzyjmy się.
     - Lumos – powtórzył za nim Gryfon, mijając wysokie regały zastawione opasłymi tomami.
     Pokój był spory i na pierwszy rzut oka wyglądał jak standardowy gabinet osoby zajmującej się eliksirami i alchemią. Stały tu półki pełne najróżniejszych fiolek, buteleczek i metalowych przyrządów. Pod sufitem zwisały szkielety drobnych zwierząt, a ściany były pokryte pękami suszonych ziół i pergaminami zawierającymi szkice i notatki. Na podłodze stały kotły, puste klatki, szklane karafki i nadpalone świece. Nic budzącego podejrzenia.
     Po chwili uwagę Harry’ego przykuła wnęka zasłonięta szarą kotarą. Pomachał w stronę Malfoya i uniósł ostrożnie materiał, wyciągając różdżkę przed siebie. Przeszedł go dreszcz: patrzył na wwiercone w posadzkę łańcuchy i kajdany brudne od zaschniętej krwi. Na zwisającej z sufitu metalowej tacy leżały haki i inne ostre przyrządy, co do których przeznaczenia Gryfon nie miał wątpliwości.
     - Czy ty to widzisz? – zapytał kiedy Malfoy podszedł bliżej. Nagle to, co Fleur mówiła na temat Labiryntu zaczęło nabierać kolorów. Bardzo ponurych.
     - Wygląda na świeże. Myślisz o tym, o czym ja myślę?
     - Ta. Nie podoba mi się to – mruknął Harry.
     - Szukajmy dalej, Potter.
     Opuścili wnękę, a Gryfon zapalił wiszące na ścianie świeczniki i zaczął przeszukiwać wnętrze drewnianego biurka stojącego pod jednym z okien. W tym czasie Malfoy gorączkowo przeglądał zawartość kufra schowanego w kącie pokoju, mamrocząc pod nosem jakieś łacińskie nazwy.
     Na dnie jednej z szuflad brunet znalazł oprawiony w skórę zeszyt zapisany starannym pismem w dziwnym, nieznanym mu języku. Podpis na wewnętrznej stronie okładki głosił: Ursun Rune Volkov. Poza tym w biurku były same śmieci.
     - Mam cię, skurwielu – szepnął triumfalnie Draco, wyciągając z kufra garść niedużych fiolek wypełnionych gęstym, złotym płynem. – Zabieram mu wszystko, śmieć będzie miał za swoje.
     Gryfon podszedł bliżej i spojrzał na niego pytająco, a Malfoy uśmiechnął się w sposób, który osoba postronna mogłaby uznać za niewinny.
     - Powiedzmy, że mamy z Volkovem… zatarg z dawnych czasów. A to, Potter – powiedział, przekazując mu fiolki – To jest krew czarnych smoków z Peru.
     - Mają złotą krew? Poważnie? – Harry obserwował buteleczki jak zahipnotyzowany, a blondyn przez krótką chwilę sprawiał wrażenie rozmarzonego.
     - Tak. I złote oczy. Są przepiękne. Znalazłeś coś?
     Gryfon schował fiolki do plecaka i pokazał Ślizgonowi skórzany zeszyt.
     - To na pewno jego własność, ale nie jest to ani norweski, ani rosyjski, a Volkov mówi tylko w tych językach – mruknął Malfoy, marszcząc brwi. – Dobrze, że to masz, spróbuję to rozszyfrować.
     - Zawijamy się stąd?
     - Tak. Mam to, co chciałem, a wolałbym tu zbyt długo nie siedzieć. Spadamy.
     W następnej sekundzie Harry usłyszał łomot i zaskoczony krzyk Malfoya i zobaczył jednocześnie trzy rzeczy: otwierające się z hukiem drzwi, wpadającego do środka mężczyznę i wąski sztylet przebijający dłoń Draco. Dziwny, wysoki gwizd przypominający mugolskie alarmy zaczął się nieść po całym piętrze. Malfoy zawarczał i pewnym, szybkim ruchem drugiej ręki wyciągnął sztylet i rzucił go na bok, klnąc przy tym siarczyście. Zdrową dłoń momentalnie skierował w stronę wejścia.
     - Crucio! Colloportus! – krzyknął, na co mężczyzna upadł na podłogę z przeszywającym wrzaskiem, a drzwi zamknęły się z powrotem. Gwizd nasilał się coraz bardziej, a za ścianą dało się słyszeć tupot i nerwowe krzyki. – Kurwa, Potter, zaraz będzie ich tu więcej!
     Harry wiedział, że sytuacja jest zła, ale jedynym, na co potrafił w tym momencie patrzeć była dziura w prawej dłoni Ślizgona, z której płynęły coraz obfitsze strugi krwi.
     - Potter?!
     - Nie ruszaj się i utrzymuj zaklęcie – Gryfon sięgnął do plecaka po dyptam, którego noszenia przy sobie nauczył się od Hermiony od czasu ich niefortunnej ucieczki z Ministerstwa Magii.
     - Colloportus Maxima! Co to jest, Potter? – zapytał Draco, wyraźnie zdenerwowany. - Czy ty w ogóle masz pojęcie…
     - Zamknij się! Wiem co robię – warknął Harry, otworzył fiolkę drżącymi palcami, chwycił krwawiącą dłoń Malfoya i skropił ją obficie eliksirem. Nie miał pojęcia, ile kropli powinien użyć, ale skóra chłopaka momentalnie zaczęła się dymić.
     - To dyptam? Skąd go masz? – w głosie blondyna dało się wyczuć mieszaninę zaskoczenia i wdzięczności. Harry nie zdążył mu odpowiedzieć.
     - ROZWALIĆ TE DRZWI! Mamy intruzów! – po drugiej było słychać coraz głośniejsze krzyki, zaklęcia i przekleństwa. I miarowy łomot, pod wpływem którego drzwi drżały coraz bardziej.
     - Spierdalamy stąd, robi się nieciekawie. Nie wiem ile jeszcze dam radę – Malfoy wyciągnął rękę w stronę Harry’ego, drugą wciąż utrzymując na wysokości drzwi. Gryfon złapał Draco za przedramię, zamknął oczy i… nic się nie wydarzyło. Spojrzał na Ślizgona, który zmarszczył brwi, a zwykle bijące z jego twarzy opanowanie zaczęło ustępować miejsca panice.
     - Potter – syknął. – To miejsce jest obłożone zaklęciem antyaportacyjnym. Kurewsko silnym. Mamy przejebane.
     Brunet poczuł ukłucie paniki gdzieś z tyłu głowy. Łomot, wrzaski i klątwy rzucane za drzwiami nasilały się coraz bardziej, tak samo jak dziwny, przeszywający gwizd niosący się teraz już chyba po całym budynku.
     - Mówiłem ci, co masz zrobić jak zacznie się robić gorąco – blondyn odsunął się od niego, co tylko bardziej zirytowało Harry’ego.
     - Spierdalaj, Malfoy. Razem tu weszliśmy i razem stąd wyjdziemy!
     W tym samym momencie ręka Ślizgona opadła, a drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadło kilku mężczyzn, których Draco od razu powalił Expelliarmusem, a Harry Drętwotą.
     - Jak zamierzasz to zrobić, Potter?! – krzyknął Malfoy, przysuwając się do niego. Gwizd był coraz trudniejszy do zniesienia, a z korytarza było słychać kolejne nadbiegające osoby.
     Gryfon podpalił stojące przed nimi meble, chcąc kupić im trochę czasu. Gorączkowo zastanawiał się nad planem ucieczki. Widział, jak pojedyncze fiolki i składniki na półkach wybuchają od kontaktu z ogniem. Dym zaczął go gryźć w oczy i przeszkadzać w oddychaniu.
     Kolejna grupa mężczyzn wpadła do środka. Malfoy rzucił w ich stronę kilka klątw, a Harry rozwalił zaklęciem szybę pobliskiego okna. Szybko ocenił odległość. Do ziemi mieli jakieś dwadzieścia metrów, absolutnie nie mogli skakać. I wtedy go oświeciło. Tak naprawdę był już kiedyś w podobnej sytuacji.
     - Potter?! – Draco był coraz bardziej zdenerwowany. Brunet wciąż patrząc za okno nie zauważył, jak zza płonącego regału wybiegł nagle mężczyzna, celując w niego różdżką.
     - Expelliarmus, kurwa twoja mać! – ryknął blondyn w ostatniej chwili.
     Gryfon zaniemówił na chwilę, zdając sobie sprawę, że Malfoy chyba właśnie uratował mu życie. Potrząsnął głową. Nie było teraz na to czasu.
     Chwycił Ślizgona za rękaw i pociągnął go do wybitego okna. Słyszał, jak na piętro wbiegają kolejne osoby, krzycząc, przeklinając i próbując ugasić ogień, który zajął już wszystkie meble w pokoju. Kolejne rzucane na ślepo zaklęcia rozwalały sprzęty wokół nich, dookoła latały wióry, popiół i gryzące w oczy drobiny z rozbitych butelek. Zaczynało brakować powietrza.
     - Accio Błyskawica! – wychrypiał Harry celując różdżką przez okno i widząc kątem oka, jak kilka osób przedziera się przez płonący na meblach ogień. Ktoś znalazł się bardzo blisko nich, zdecydowanie zbyt blisko. Brunet nie wahał się ani przez moment.
     - Crucio – wydusił, a mężczyzna opadł na kolana, krzycząc rozdzierająco. Miotła pojawiła się sekundę później.
     - Dawaj! – wpakował Malfoya na Błyskawicę i sam usiadł przed nim, odpychając się nogą od parapetu. Na wszelki wypadek rzucił za sobą jeszcze jedno zaklęcie podpalające i czym prędzej odlecieli.
     Gdy byli już w bezpiecznej odległości od budynku, Draco odezwał się pierwszy.
     - Nie leć bezpośrednio do Kotła, wylądujmy gdzieś w Londynie. Stamtąd się aportujemy. Lepiej nie ryzykować.
     Harry kiwnął głową na znak, że rozumie. Adrenalina cały czas krążyła mu w żyłach, a wieczorny wiatr ochładzał rozpaloną skórę. Jego myśli krążyły wokół tego, jak niewiele wysiłku kosztowało go użycie Cruciatusa. Pierwszy raz na żywej osobie. Nie czuł żadnych wyrzutów, działał w końcu w obronie swojej i Malfoya. I czuł się z tym… dobrze. Nawet bardzo.
     Kiedy aportowali się z powrotem do Dziurawego Kotła, obaj wypuścili głośno powietrze.
     - Potter… czy ty nosisz tę cholerną miotłę wszędzie ze sobą? – zapytał Draco, wyrównując oddech.
     - Tak. Zaklęcie zmniejszające. Polecam.
     Uspokajali oddechy i patrzyli na siebie, jakby nie wierzyli w to, co właśnie się wydarzyło. Cali byli brudni od krwi, popiołu i prochu.
     - Jak ręka? – Harry spojrzał na spuchniętą dłoń Ślizgona. Wyglądała źle, ale nie było śladu po ranie.
     - Dobrze. Nie sądziłem, że nosisz ze sobą dyptam. I że umiesz go użyć.
     - Hermiona mnie nauczyła.
     - Mogłem się domyślić – Malfoy uśmiechnął się lekko. – Tobie nic nie jest?
     Brunet pokręcił przecząco głową. Patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę, oddychając głęboko.
     - Dobra. Idę natychmiast zająć się eliksirem dla Granger.
     - Malfoy – Harry złapał go za ramię. – Dzięki. W pewnym momencie było naprawdę gorąco.
     - Nie ma za co, Potter. Chyba zaczynamy mieć wprawę w ratowaniu sobie nawzajem tyłków – błysnął zębami w uśmiechu, a Harry zaśmiał się cicho.
     - Chyba tak. Nie myślałeś o tym, żeby po egzaminach zamiast pracy w świętym Mungu zająć się współpracą z jakimś aurorem? Nadałbyś się.
     Dopiero po wypowiedzeniu tego na głos Gryfon zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Cholera jasna.
     - Dobrze wiedzieć, że moja mroczna przeszłość i nabyte wtedy umiejętności mogłyby się do czegoś przydać – próbował zażartować Malfoy, ale po chwili spojrzał na niego poważnie. Harry zastanawiał się czy blondyn myśli o tym samym co on, w końcu… w końcu ich role na chwilę się odwróciły. Tak, jak w codziennym życiu aurora pracującego z uzdrowicielem. Harry opatrzył mu ranę, a Malfoy pozbył się zagrożenia.
     – Z pewnością rozważę alternatywną karierę, Potter – uśmiechnął się w końcu Ślizgon, ale bez złośliwości. – Jeśli do tego momentu nie skończy się świat. A tymczasem ogarnijmy się.

***


     Zatajenie przed Ronem prawdy o stanie Hermiony okazało się prostsze, niż sądzili – chłopak poleciał do Rumunii żeby przedyskutować z Charliem możliwość wykorzystania smoków jako jednego z ostatecznych rozwiązań, zakładając zarówno opcję masowego leczenia, jak i eliminacji zarażonych Mugoli. Ron nie widział się z bratem ponad rok i było pewne, że spędzi tam co najmniej tydzień. To nieco ułatwiało sprawę.
     Któregoś dnia Malfoy zapytał Harry’ego czy są absolutnie pewni, że Ron nie powinien wiedzieć o tym, że jego dziewczyna została ugryziona. Gryfon spojrzał na niego posępnie i westchnął ciężko.
     - Ron ma duży problem z reagowaniem na takie wiadomości. Śmierć Freda go bardzo zmieniła. Jesteśmy z Hermioną pewni, że mając tę wiedzę zrobiłby coś głupiego, narażając siebie i nas na niebezpieczeństwo. Uwierz, na razie tak będzie lepiej.
     Ślizgon pokiwał tylko głową. Sytuacja i tak wyglądała bardzo stabilnie – Draco był zachwycony działaniem krwi peruwiańskich smoków, która hamowała rozwój infekcji najmocniej ze wszystkich użytych dotychczas składników. Nie można było jednak mieć pewności, na jak długo. Ślizgon obserwował i badał Hermionę cały czas – poza utrzymującym się zmęczeniem, dziewczyna czuła się dobrze, a rana na jej przedramieniu powiększyła się jedynie odrobinę. Neville i profesor Sprout byli zdania, że to fakt bycia czarownicą może wpływać na powolny rozwój choroby, Malfoy nie był jednak zwolennikiem tej teorii podkreślając, że Gryfonka ma mimo wszystko mugolskie pochodzenie. Choć faktem było, że krew peruwiańskich smoków przynosiła u niej znacznie lepsze efekty niż u zarażonych Mugoli.
     Tak naprawdę w ostatnim czasie zdecydowanie więcej zainfekowanych było izolowanych albo zabijanych niż dostarczanych do badań w Dziurawym Kotle. Mieli teraz do czynienia z taką ilością nowych przypadków, że zwyczajnie nie było innego wyjścia. I nie była to jedyna rzecz, która uległa zmianie. Inaczej zaczęła wyglądać też narracja mediów – Prorok przestał bagatelizować sytuację i wydał specjalny poradnik dotyczący postępowania w razie spotkania zarażonego Mugola. Co ciekawe, postępowanie polegało na oszołomieniu takiego osobnika i dostarczeniu go do dowolnego gmachu Ministerstwa Magii. Siłą rzeczy budziło to powszechne podejrzenia wobec prawdziwych zamiarów rządzących i tylko podsycało panujący chaos.
     Profesor McGonagall na wieść o tym, co Harry i Draco widzieli w siedzibie Labiryntu wysłała im wyjca z burzliwym monologiem na temat ich głupoty, porywczości i lekkomyślnego narażania życia. Kiedy po kilku minutach ochłonęła, podziękowała im za informację i zapewniła, że powiadomi o tym odpowiednie osoby. Obaj nie byli zdziwieni reakcją kobiety. To, co zrobili było nierozsądne. Ale konieczne.
     W związku ze zbawiennym działaniem nowego składnika Malfoy dołożył sobie jeszcze więcej pracy. Harry albo rozmawiał z nim teraz dosłownie przez kilka minut, albo zastawał go śpiącego w fotelu nad jakąś opasłą księgą. Budził go wtedy i wyganiał do łóżka, ale po kilku dniach musiał przyznać przed samym sobą, że naprawdę brakuje mu tych spotkań. Mimo, że praktycznie nie miały one teraz miejsca, Gryfon codziennie przychodził i sprawdzał, czy Draco siedzi w tym samym fotelu, co zwykle.
     Aż w końcu którejś nocy zastał przy kominku Pansy.
     Dziewczyna podniosła wzrok znad kubka z parującą wodą, do którego dosypywała właśnie jakiś proszek i spojrzała na Harry’ego obojętnie.
     - Ach, Potter. Draco poszedł już na górę, mieli dzisiaj cholernie ciężki dzień. Prosił żebym ci to przekazała – podała mu kawałek pergaminu.
     Gryfon spojrzał na staranne, eleganckie pismo, które mogło być tylko pismem Ślizgona.

Potter,

Jeśli zdążysz, sprawdź 27 Kensington Road. Próbuję rozszyfrować zapiski Volkova. Miejsce, w którym byliśmy w zeszłym tygodniu mogło nie być jedynym w Londynie.

PS To cholernie irytujące, że nie możemy normalnie porozmawiać, prawda?

DM


     - Dzięki – powiedział tylko, nie mając pojęcia, jak rozmawiać z Pansy.
     - Idę do niego jeszcze na chwilę bo zapomniał swoich ziół. Chcesz mu przekazać jakąś wiadomość? Jeszcze dziś aportuję się z powrotem do Newcastle, wrócę za kilka dni. Tak więc korzystaj z oferty póki możesz.
     - Nie, nie zawracaj mu głowy, spotkam się z nim jutro. Chociaż… czekaj.
     Chwycił stojący na stoliku kałamarz i nakreślił pod spodem kilka słów. Dzięki, sprawdzę to jutro z samego rana. I tak, strasznie mnie to wkurza. H.
     Oddał kartkę Ślizgonce, która obserwowała go zimnymi, szaro-zielonymi oczami.
     - On… pije te zioła na sen? – zagadał Harry, nie wiedząc czemu tak bardzo chce przedłużyć ich rozmowę.
     - Tak. Na koszmary. Na szczęście znalazł na nie sposób. Nie wszystkim się to udaje.
     Brunet pokiwał głową ze zrozumieniem.
     - Mi też Voldemort wciąż nie daje spać. Zbyt wiele się wydarzyło. Przykro mi, że przez niego Malfoy nie ma kontaktu z Lucjuszem.
     Pansy pokręciła głową.
     - Potter, ty myślisz, że on…? To nie dlatego. Voldemort nie był powodem, dla którego Draco zerwał kontakt z ojcem.
     - Oczywiście, że był. Co innego miałoby być powodem? – zdziwił się Gryfon. Patrzył na jej migdałowe oczy, pełne usta pociągnięte ciemną szminką i błyszczące, kruczoczarne włosy opadające na zgrabne ramiona. Na idealną skórę, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i zgrabną sylwetkę rysującą się pod obcisłymi ubraniami. Nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale Pansy była bardzo atrakcyjna. Ciekawe ile razy całowała Malfoya tymi ustami. Ile razy robiła nimi Malfoyowi inne rzeczy…
     - Potter.
     Zamrugał i skupił się na dziewczynie, która wyglądała na poirytowaną jego rozkojarzeniem. Skrzyżowała ramiona.
     - Posłuchaj mnie bardzo uważnie bo powiem to tylko raz. W dużym skrócie: Draco zerwał kontakt z Lucjuszem ponieważ ten ograniczony umysłowo kutas nie akceptował orientacji własnego syna. Wyśmiewał go, zastraszał i szantażował, aż w końcu ogłosił, że go wydziedziczy jeśli ten nie wyrazi zgody na ustawiane małżeństwo z Greengrass i nie spłodzi Lucjuszowi wnuków. Draco naturalnie nie mógł się na to zgodzić, więc załatwił to po swojemu. Pozwól, że nie będę tłumaczyła ile go to kosztowało. Dobrze, że chociaż Narcyza jest po jego stronie.
     Harry zdał sobie sprawę, że ma otwarte usta. I że minęła bardzo długa chwila. Pansy zmrużyła oczy.
     - Potter, czy ty naprawdę nie wiedziałeś, że Malfoy jest gejem?
     Gryfon milczał, niezdolny do wykrztuszenia słowa. Czy faktycznie był tak ślepy, że tego nie widział przez te wszystkie lata? Ta nowa wiedza na temat Draco była dziwnie ekscytująca biorąc pod uwagę jego własne przemyślenia w tym temacie, ale to było w tym momencie najmniej istotne. Pokręcił głową. Teraz rozmowa z Wixamem na Nokturnie nabierała sensu. I reakcje mijanych ludzi. A Lucjusz Malfoy… Lucjusz Malfoy był ostatnim skurwysynem, jeśli nie potrafił z takiego powodu zaakceptować własnego dziecka.
     Merlinie, jakie to musiało być kurewsko trudne.
     - Jakoś… jakoś mi to… umknęło – powiedział w końcu, próbując uporządkować nagłą lawinę emocji w swojej głowie. Ślizgonka przewróciła oczami z miną wyrażającą najwyższą dezaprobatę.
     - Gdzie ty masz oczy? Na Merlina, ależ wy wszyscy jesteście ślepi.
     - My?
     - Wy! Gryfoni! Cholerni Gryfoni! – syknęła z irytacją, biorąc kubek w dłonie i kierując się w stronę schodów.
     - Daj spokój! Po prostu nigdy o tym nie myślałem, no i byłem pewien, że wy… że jesteście razem.
     Dziewczyna stanęła w miejscu, spojrzała na Harry’ego z niedowierzaniem, po czym roześmiała się cicho.
     - Kiepski z ciebie obserwator, Potter. Jesteśmy i zawsze byliśmy przyjaciółmi. Bardzo bliskimi, ale przyjaciółmi.
     Harry pokiwał głową, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Nie spodziewał się ani strzępka informacji, jakie właśnie otrzymał.
     - Potter? – Pansy stała już w progu, ale odwróciła się jeszcze raz w jego stronę.
     - Tak?
     Migdałowe oczy patrzyły na niego uważnie, tak, jakby szatynka nie mogła się zdecydować czy na pewno chce się dzielić z Gryfonem tą informacją.
     - Z jakiegoś powodu on cię bardzo lubi. Nie pozwól żeby przeszłość przesłoniła ci to, co udało wam się jakimś cudem stworzyć. Obaj… obaj za dużo wycierpieliście.
     - A co udało nam się stworzyć? – zapytał cicho Gryfon, czując, jak serce przyspiesza mu w niemożliwym tempie. Pansy błysnęła w krótkim uśmiechu idealnie białymi zębami, mocno kontrastującymi z jej szminką.
     - To już nie jest pytanie do mnie, Złoty Chłopcze.
     Harry stał przez dłuższą chwilę w miejscu, słuchając jej cichnących na schodach kroków i patrząc na ogień dogasający w kominku. Kiedy później poszedł do łóżka, długo nie mógł zasnąć, rozmyślając nad ostatnimi tygodniami i nad rozmową z Luną sprzed kilku dni.
     - Luna, a co jeśli ja go… lubię? Ale naprawdę go lubię? – zapytał wtedy bezradnie, a dziewczyna uśmiechnęła się do niego jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
     - To proste, Harry. Po prostu mu to powiedz.
     - Nie mogę mu tego powiedzieć. Wszystko może się spieprzyć. Ryzyko jest zbyt duże, nie sądzisz? To i tak sukces, że normalnie ze sobą rozmawiamy.
     Luna pokręciła głową.
     - Za dużo myślisz, Harry.
     Za dużo myślisz, Harry.
     Może faktycznie tak było.

***


     - Harry. Harry! HARRY! Obudź się!
     Obudził go podniesiony głos i szarpanie za rękaw koszulki. Wymacał na szafce nocnej okulary i wsadził je nieprzytomnie na nos. Zamrugał. Patrzył na Ginny, zapłakaną i przerażoną.
     - Gin? Co się stało?
     - Ron wrócił nad ranem, dowiedział się o Hermionie i zniknął. Nic nikomu nie powiedział. Podobno wpadł w szał. Hermiona nie dała rady go zatrzymać.
     Harry zerwał się z łóżka i zaczął się w pośpiechu ubierać.
     - Harry, to nie wszys…
     - Potem pogadamy! – krzyknął, zawiązując buty i wybiegając z pokoju.
     Kiedy zbiegł na dół, wszyscy zamilkli na jego widok. Spora grupa zebrała się wokół zapłakanej Hermiony, którą Fleur obejmowała i głaskała po włosach. Harry patrzył przez chwilę na ich zmartwione twarze.
     - Spokojnie, zaraz pójdę go poszuk…
     - Harry, do jasnej cholery – wydyszała Ginny, która wreszcie go dogoniła. – Posłuchaj mnie najpierw. To nie wszystko – wyrzuciła jednym tchem. Harry zmarszczył brwi.
     - Nie wszystko?
     - Draco… Draco też zniknął. Zabrał ze sobą twoją pelerynę i zostawił ci to – dziewczyna wręczyła mu złożoną na pół kartkę.
     Gryfon usłyszał, jak jego różdżka upada na podłogę. Wziął do ręki pergamin.

A co, jeśli to nie jest żaden wirus? Co, jeśli to zaklęcie?
Jestem pewien, Potter. To jest to, czego szukamy. Na to wskazują zapiski tego chuja z Durmstrangu.
Skurwysyny muszą być na Kensington Road.


- Ty cholerny idioto – wyszeptał Harry, a w jego oczach odbił się strach. – Coś ty zrobił?

***


     - Zaraz, zaraz. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Miałbym złamać zaklęcie, które jest obecnie rzucone na prawie milion osób? – Bill potarł skronie i zamknął oczy. Zgromadzona wokół niego grupa patrzyła po sobie w napięciu, które przerwał w końcu profesor Flitwick.
     - Nie do końca, panie Weasley. Zaklęcie aktywujące wirusa musiało zostać rzucone na niewielką grupę osób, które potem zaraziły resztę przez ugryzienie. Czyli po prostu przetransmitowały efekt tego zaklęcia na innych.
     - To kompletnie pojebane – skwitował Seamus. – Słyszeliście kiedykolwiek o zaklęciu, które by tak działało? To jakiś pierdolony koszmar.
     - Historia zna takie przypadki. To bardzo skomplikowana magia. Ale złamanie takiego zaklęcia jest jak najbardziej możliwe – powiedziała Hermiona, kładąc przed Billem jakąś książkę.
     - Na ten moment na pewno potrzebuję kilku zarażonych, najlepiej takich, którym nic jeszcze nie podawaliście – chłopak kartkował książkę ze zmarszczonymi brwiami.
     - Znajdą się, bez problemu – odpowiedział mu Neville, a Ginny zerwała się z miejsca na widok Harry’ego, który właśnie zarzucał na siebie kurtkę.
     - Oszalałeś?! Nie możesz iść sam!
     - Nie ma czasu – warknął Gryfon, czując, jak zdenerwowanie zaczyna odbierać mu zdolność logicznego myślenia. – Muszę się tam aportować, natychmiast. Jednemu i drugiemu grozi niebezpieczeństwo.
     - A jak chcesz ich znaleźć? Malfoy przynajmniej zostawił adres, ale Ron może być wszędzie – zauważył posępnie George.
     - No właśnie. Poza tym zgadzam się z Ginny. W żadnym razie nie powinieneś iść tam sam – dodała Luna zmartwionym głosem.
     - Gdzie Harry chce iść?
     Ktoś upuścił kubek, który roztrzaskał się na podłodze. Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi: Ron właśnie aportował się do Kotła.
     - Gdzieś ty był, do jasnej cholery?! Wiesz, jak się martwiliśmy?! Nic ci nie jest? – Hermiona podbiegła do niego chyba z zamiarem uderzenia go w brzuch, ale ostatecznie rzuciła mu się na szyję. Ron objął ją i pogłaskał uspokajająco po plecach.
     - Spokojnie, byłem wściekły i musiałem odreagować. Zabiłem kilku zarażonych Mugoli i wróciłem. Nie dało się dalej iść, w mieście wszędzie są porozstawiane blokady wojskowe. Nic mi nie jest.
     - Blokady wojskowe? Dlaczego? Wcześniej Mugole nie posuwali się do takich rozwiązań – zauważyła Fleur, marszcząc brwi. Ron wzruszył ramionami.
     - Nie mam pojęcia ale… nie wyglądało to za dobrze. Coś się szykuje.
     - To znaczy, że Malfoy poszedł w środek największego szaleństwa. Muszę go znaleźć – wychrypiał Harry, a Hermiona złapała go mocno za nadgarstek. Spojrzał jej w oczy i poczuł ukłucie w okolicach serca. W brązowych tęczówkach widział doskonale mu znane upór i determinację.
     - Harry, nie idziesz sam. Nigdy.
     - A już na pewno nie wtedy, gdy kończy się świat – dodał Ron.
     Brunet westchnął i przeczesał dłonią włosy.
     - Nie odpuścicie tak łatwo, co?
     - Nigdy – odpowiedziało mu chórem kilka osób.

***


     Aportowali się kilka przecznic dalej od Kensington Road i już tam zobaczyli, że w Londynie panuje totalny chaos.
     Wokoło biegały gorączkowo nie tylko rozjuszone hałasem dziesiątki zarażonych, ale też zdrowi Mugole, żołnierze i ludzie, którzy mogli być tylko czarodziejami z Labiryntu. Zaklęcia co chwila przecinały powietrze, w oddali było słychać wybuchy, karabiny maszynowe i szum armatek wodnych. Dym gryzł w oczy, a powietrze bez przerwy przeszywał dźwięk policyjnych syren, przekleństwa i wrzaski. Wyglądało to trochę tak, jakby na ulice z jakiegoś powodu wyszli dosłownie wszyscy: zarażeni, zdrowi, którzy chcieli samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość, mugolskie wojsko i członkowie Labiryntu, w najlepsze korzystający z panującego zamętu.
     Harry odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył aportującą się po drugiej stronie ulicy profesor McGonagall w towarzystwie nauczycieli z Hogwartu, kilku aurorów i sporej grupy osób z Ministerstwa, które kojarzył z widzenia. Profesor Sprout musiała wysłać w międzyczasie wiadomość do szkoły. To dawało nadzieję.
     Razem z nim do Londynu aportowała się cała reszta. Ron i Hermiona byli najbliżej niego, osłaniała go też Luna, George, Neville i Ginny. Pozostali biegali dookoła, oczyszczając drogę i pilnując, żeby stworzony w ten sposób krąg nie został przerwany.
     Ktoś szarpnął Gryfona za rękaw i wskazał na bardzo wściekłą i jeszcze bardziej przerażoną Pansy biegnącą w ich kierunku i ciskającą dookoła klątwami. Chłopak wypuścił powietrze – bał się, że wysłana w pośpiechu sowa dotrze do niej zbyt późno, a przecież chodziło o jej najbliższego przyjaciela. Dobrze, że do nich dołączyła.
     Kolejna godzina była czystym piekłem. Harry nie był pewien, w kogo wali zaklęciami: czy w zarażonych Mugoli, czy w żołnierzy, czy w śmieci z Labiryntu. Było mu już wszystko jedno. Przestało go nawet obchodzić to, czy używa Expelliarmusa czy Crucio. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Musiał znaleźć Malfoya.
     Dlaczego ten kretyn poszedł sam, do jasnej cholery? Gryfon wciąż zadawał sobie to pytanie ale czuł, że zna odpowiedź. Musiało chodzić o ten dawny konflikt z Volkovem, Malfoy wyjątkowo zajadle się o nim wyrażał. Pewnie chciał osobiście wyrównać rachunki. Idiota!
     Słyszał, jak krew tętni mu w uszach. Nie miał czasu. Tak bardzo. Nie miał. Czasu.
     Skręcił w prawo, podpalając grupę zarażonych Mugoli stojącą im na drodze i chwilę później rozbroił ubranego na czarno mężczyznę. Spojrzał przed siebie i poczuł, jak jego serce na chwilę przestaje bić.
     Budynek na 27 Kensington Road płonął.
     Harry zaczął biec w jego stronę, torując sobie drogę zaklęciami. Półprzytomnie zauważył, że przed budynkiem musiało już wcześniej dojść do walk – na ulicy leżeli martwi Mugole i czarodzieje, a z płonących okien dochodził do niego wrzask umierających zarażonych. Rozglądał się gorączkowo wśród ciał, które mijał.
     - To tutaj! Musimy zrobić osłonę! Salvio hexia! – krzyknęła za nim Hermiona.
     Gryfon słyszał jak wokół niego dziesiątki osób inkantują to samo zaklęcie, ale dźwięki dochodziły do niego jak przez ścianę. Na chodniku obok wejścia do budynku widział jasnowłosą sylwetkę, boleśnie znajomą i nieprzytomną. Z kieszeni skórzanej kurtki wystawała peleryna-niewidka.
     - Malfoy, kurwa mać, ani mi się waż – wykrztusił Harry przez ściśnięte gardło, podbiegł i opadł na kolana, łapiąc blondyna za ramiona. – Cholerny Ślizgonie, obudź się, słyszysz?
     Patrzył jak przez mgłę na bezwładne ciało Draco, na blade policzki, zamknięte oczy i mokre od krwi srebrzyste włosy. To nie mogło się dziać naprawdę.
     - Obudź się. Nie waż się teraz umierać – przytulił go do siebie i oparł drżący podbródek na ramieniu chłopaka. Kręciło mu się w głowie, a serce obijało mu się o żebra tak mocno, że nie był w stanie stwierdzić, czy Malfoy oddycha. Poczuł coś mokrego na twarzy i zdał sobie sprawę, że płacze.
     - Naprawdę chciałem ci zaproponować kolację w koreańskiej knajpie. I całą resztę. Chciałem poczekać i zrobić wszystko tak, jak trzeba, po tym, jak to całe gówno się skończy. A wiesz czemu? Bo jesteś cholernym Malfoyem. To nie może być byle co.
     Przerwał na chwilę żeby zaczerpnąć oddechu, którego mu zabrakło. Niewiele już widział przez łzy. Chwycił Ślizgona za dłoń, przerażająco zesztywniałą i zimną.
     - Jesteś cholernym Malfoyem. I cholernie cię lubię. Zajmujesz większość moich myśli od lat i dopiero niedawno zrozumiałem, co to znaczy. Nie zdążyłem ci powiedzieć. Ja pierdolę, Malfoy, proszę cię. Wracaj.
     Z panującej dookoła ciszy Harry wywnioskował, że ma nad sobą magiczną barierę chroniącą całą grupę przed światem zewnętrznym. Wiedział, że wszyscy się na niego patrzą i w ogóle go to nie obchodziło. Nie chciał widzieć ich twarzy ani zastanawiać się nad tym, co teraz sobie myślą. Nie liczył się teraz nikt poza blondynem w jego objęciach.
     - Kurwa mać, Malfoy. Po cholerę mam kończyć to szkolenie aurorskie? Co to za auror bez uzdrowiciela? Co?
     Szumiało mu w uszach. Nie wiedział, czy to jego własna krew czy stłumiony szmer rozmów. Zacisnął powieki.
     - Przepraszam, że cię przed tym nie uchroniłem. Nigdy w życiu nie powtórzę tego błędu.
     Siedział na chodniku z bezwładnym ciałem w objęciach, a łzy płynęły nieprzerwanie po jego policzkach. To nie mogła być prawda. Ten cholerny, popieprzony świat nie mógł być tak okrutny. A jednak.
     Wstrząsały nim dreszcze, nic nie widział i miał wrażenie, że zaraz się udusi.
     W pierwszej chwili nie uwierzył, kiedy usłyszał słaby, zachrypnięty głos.
     - Potter… pójdziemy na to koreańskie żarcie… skoro musimy. I jaki… jaki tam z ciebie auror? Co?
     Po wszystkich zebranych przeszedł szmer ulgi, ktoś zaszlochał, a Harry otworzył szeroko oczy i odsunął się od Malfoya. Nie mógł w to uwierzyć. Przez łzy patrzył znowu na szare oczy, wypełnione bólem, ale błyszczące tak, jak zazwyczaj. Wyzwaniem, którym zawsze dla niego był. I uczuciem, które też zawsze tam było. Z tą różnicą, że przez długie lata najwyraźniej źle je interpretowali.
     - Taki sam jak z ciebie uzdrowiciel, cholerny dupku.
     Położył mu dłonie po bokach szyi, schylił się i zaczął go całować, płacząc i śmiejąc się na zmianę. Nie obchodziło go ani to, co pomyślą ludzie, ani to, że tkwili pośrodku wojennego chaosu. Najważniejsze było to, że się udało.
     A jeszcze ważniejsze od tego były dłonie Draco w jego włosach i uśmiech, który czuł na swoich ustach.

***


     Czarodziejskie media oszalały.
     Stacje radiowe praktycznie przestały emitować muzykę, całą uwagę skupiając na relacjach z Londynu. Redaktorzy gazet nie wiedzieli, czy na pierwszych stronach powinni umieścić zdjęcie Billa Weasleya, który złamał niezwykle złożone zaklęcie będące przyczyną ogólnokrajowego dramatu i światowej paniki, profesor McGonagall, która powiadomiła wszystkie możliwe służby o tym, co się dzieje i nagłośniła sprawę, czy może słynnego złotego trio – Pottera, Weasleya i Granger, które oczywiście było zaangażowane w całą historię. Niektórzy sugerowali, że powinien się na nich znaleźć też Draco Malfoy, swoimi działaniami skutecznie odcinający się od mrocznej przeszłości, z którą był powszechnie kojarzony. Były i głosy mówiące o tym, że należy skupić się wyłącznie na politycznym aspekcie całej sytuacji i umieścić zdjęcia ministra brytyjskiego rządu i przedstawicieli świata czarodziejów, którzy od kilku dni burzliwie omawiali wydarzenia z ostatnich tygodni.
     Na wszelki wypadek na pierwszych stronach gazet wylądowali wszyscy.
     - Wszystko pięknie, ale czy smok na ramieniu Seamusa pokazuje czytelnikom środkowy palec? – zapytał George, kiedy zbierali się z Dziurawego Kotła i wskazał na jedno ze zdjęć w Proroku Codziennym. Kilka krzątających się dookoła osób parsknęło śmiechem, a przechodzący obok Seamus uśmiechnął się zagadkowo.
     - Może tak, może nie. To kwestia interpretacji. Poza tym, ten smok robi co chce.
     Czy wytatuowany smok faktycznie w tak ordynarny sposób mówił wszystkim, co o nich myśli? Nie było co do tego zgodności, ale Harry był skłonny w to uwierzyć. W końcu to był Seamus.
     Złamanie zaklęcia sprawiło, że zarażone osoby przestały atakować te zdrowe. Na części chorych udało się użyć stworzonego naprędce przeciwzaklęcia, jednak większość Mugoli wylądowała w świętym Mungu, gdzie za pomocą magii usuwano zarówno skutki ugryzienia, jak również ich wspomnienia z ostatnich tygodni.
     Bardzo dużo mówiło się o rozbiciu części Labiryntu i przejęciu ich dwóch siedzib. Obecnie kilkadziesiąt osób czekało na proces w Wizengamocie, a głównym zarzutem, z którym musiały się zmierzyć, były działania mającego na celu zniszczenie mugolskiej społeczności i podżeganie do konfliktu, którego od wieków udawało się unikać. Okazało się, że lista zatrzymanych osób w zatrważającej większości składała się ze znanych i szanowanych nazwisk powiązanych z Ministerstwem Magii, co natychmiast wywołało międzynarodowy skandal. Było jednak jasne, że czarodziejskie służby czekało znacznie więcej poszukiwań, a to, co zostało odkryte stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej.
     Z tego samego powodu wielu czarodziejskich polityków zostało dyscyplinarnie zwolnionych, zrobiono czystki w Ministerstwie i rozpoczęto inwigilację samego Ministra Magii. Nic już nie było takie samo, ale trudno było się dziwić: Bill miał jasny dowód na to, że zaklęcie zostało stworzone na terenie należącym do Labiryntu.
     Były to sprawy szokujące i ważne, jednak Harry starał się trzymać z dala od politycznego i medialnego szumu. Najbardziej interesowali go bliscy, którzy przebywali teraz w świętym Mungu. Hermiona była pierwszą osobą, na której Bill użył przeciwzaklęcia i po trzech dniach obserwacji została wypuszczona ze szpitala. Ron, Luna, Neville i Parvati doznali drobnych obrażeń podczas walk i Gryfon codziennie sprawdzał, jak się czują.
     Draco trafił do świętego Munga ze złamaną ręką i raną głowy, która na szczęście nie była poważna. Harry spędzał z nim każdą wolną chwilę – kontynuowali swoje wieczorne rozmowy, tym razem już nie o epidemii, ale o znacznie przyjemniejszych rzeczach.
     Leżący w pokoju obok Ron patrzył przez przeszkloną ścianę, jak jego najlepszy przyjaciel i Ślizgon trzymają się za ręce i myślał nad czymś intensywnie.
     - Harry chyba naprawdę będzie teraz z Malfoyem. Czy świat się kończy? – zapytał Ginny, która przywiozła właśnie jego ulubione słodycze z Miodowego Królestwa.
     - Jakbyś nie zauważył, Ron, ten koniec świata trwa już od jakiegoś czasu – odpowiedziała, uśmiechając się z satysfakcją na widok Harry’ego i Draco.

***


     - Na dziś to wszystko, dziękuję za uwagę w pierwszym dniu nowego semestru. Panie Potter, czy mógłby pan zostać na chwilę? – Robards zakończył zajęcia i zerknął w stronę Harry’ego znad złotych okularów. Gryfon poczekał, aż wszyscy wyjdą z sali i podszedł do nauczyciela.
     - Słyszałem o pańskich sukcesach podczas ostatnich głośnych wydarzeń. Gratuluję.
     Chłopak chciał mu podziękować, ale Robards uniósł dłoń, pokazując, że jeszcze nie skończył.
     - Słyszałem również o tym, że był to wynik współpracy z pewnym wybitnym szkolącym się uzdrowicielem. Tym bardziej cieszy mnie propozycja, którą dziś oficjalnie otrzymaliśmy prosto z uniwersytetu świętego Munga.
     Harry zmarszczył brwi. Jaka propozycja?
     Zwykle nieprzenikniony i poważny mężczyzna uśmiechnął się lekko na widok jego konsternacji.
     - Jest pan pierwszym studentem w tej grupie, który będzie mógł rozpocząć naukę na dużo wyższym poziomie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że musi pan się jeszcze zgodzić. Gdyby miał pan jakiekolwiek wątpliwości, proszę wiedzieć, że będzie to dla pana bardzo korzystne. Niektórzy przez całe życie zawodowe nie są w stanie znaleźć odpowiedniego partnera. Proszę to przemyśleć – wręczył mu zieloną kopertę, uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyszedł z sali.
     Gryfon patrzył przez chwilę na zamykające się za nim drzwi, marszcząc czoło. Nic z tego nie rozumiał. Otworzył pieczołowicie zaklejony papier i wyciągnął dwa pergaminy.
     Od razu rozpoznał eleganckie pismo. Pierwszy list był oficjalnym podaniem do Uniwersytetu Aurorów z prośbą o wyrażenie zgody na zostanie oficjalnym partnerem Harry’ego i umożliwienie im wspólnej nauki i praktyk. Drugi był znacznie krótszy i przeznaczony wyłącznie dla oczu Gryfona.

Potter,

pamiętam o karierze w Quidditchu, sam ją zresztą zaproponowałem. Ale może zanim powstaną nasze fankluby to spróbujemy popracować razem w terenie? Całkiem dobrze się bawiłem.

D.

PS Mam nadzieję, że masz wolną sobotę, nastawiłem się już mentalnie na to koreańskie jedzenie. I na całą resztę. Zwłaszcza na resztę.


     Harry zdał sobie sprawę, że się szeroko uśmiecha.
     Jeżeli tak miał wyglądać koniec świata to bardzo mu się to podobało.

KONIEC
Jenna Drakkainen Offline

Avatar użytkownika
 
Posty: 3
Dołączył(a): 31 sty 2019, o 18:54
Lokalizacja: Warszawa

Powrót do Drarry

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

cron