Na samym początku chcę Ci bardzo, BARDZO podziękować za to
genialne tłumaczenie. Rozdziały są naprawdę długie i to musiała być ciężka robota (i przyjemna też, mam nadzieję). Pięknie to wszystko zrobiłaś (i Twoje bety) i strasznie doceniam Waszą pracę i wysiłek, jakie włożyłyście w to, aby umożliwić nam przeczytanie
Skarba po polsku (bo nic nie jest lepsze niż czytanie w naszym języku

).
Jest coś takiego w tym opowiadaniu, że nie potrafię przestać go czytać, wracam do niego ciągle od nowa i znowu, i znowu, matko jedyna. Jest po prostu tak cudownie
normalne i naturalne. Opisy są boskie - opisy wszystkiego, szczegółowo (pomyślałam sobie w pewnym momencie, że trochę ich za dużo, bo nie ma tutaj w sumie tego małego pola dla wyobraźni, jeśli wiecie o co mi chodzi; ale po chwili pomyślałam "Olać to, czytam dalej"). A wpakowanie Incepcji do szkoły? Mniam, uwielbiam takie klimaty! No i, to chyba jedyny fanfick, w którego przypadku, po przeczytaniu rozdziału, czułam się jednocześnie nasycona i nienasycona. Bo normalnie, to czuję się nienasycona, ale tutaj części są tak cudownie długie, że to aż przyjemne

.
Arthur jest tutaj
nie-ziem-ski. To jak radził sobie ze swoim złamanym sercem było godne podziwu - to jaki był silny, jak się
trzymał, to jak myślał. Czułam się taka dumna z niego, naprawdę, i kompletnie go podziwiam, nie tylko za to: za jego bieganie, bo kiedy o tym czytałam, czułam się tak jak wtedy, kiedy ja biegam; za jego genialność, za samodzielność, za odpowiedzialność, za upór i za cierpliwość. I za odwagę, oczywiście. W pewnym momencie zrobiło mi się go trochę szkoda, bo tak strasznie chciał kogoś kochać i pomyślałam o jego matce, która, oczywiście na pewno go kochała, ale sęk w tym, że
nie dała mu tej miłości - dała mu wszystkie inne,
wspaniałe rzeczy, dzięki którym jest pewny siebie, pewny tego, że ze wszystkim sobie poradzi i to jest niesamowite, ale
kurczę... Ale w ostatecznym rozrachunku, cieszę się, że znalazł Eamesa dla siebie.
Co do Eamesa. Jakie to by było świetne mieć takiego nauczyciela, jak byłam jeszcze w szkole!

Co za pasja, świetne poczucie humoru i dobre serducho! I głupota też, ale o tym zaraz. Eamesa najbardziej lubię za jego emocje, za to, że jeśli je pokazuje, to robi to z rozmachem

; za jego otwartość i za jego wybuchowość, sarkazm i plucie jadem. A najbardziej go lubię za jego
"skarbie" - to jest tak przesłodkie, czułe i najlepiej smakowało, kiedy odwoził Arthura do domu. Eames jest
dupkiem, to fakt (wydzieranie się i wyżywanie na Arthurze za, tak naprawdę, swoje emocje i wbijanie szpili w serce niefajnym użyciem "skarba", itd.), ale dupkiem zakochanym i takim, który potrafi przyznać się do swojego głupiego zachowania i przeprosić za nie - to jest w porządku, to się ceni

.
Uwielbiam zakończenie. W ogóle uwielbiam szczęśliwe zakończenia, więc to cieszy mnie jeszcze bardziej.
Uch, jeszcze raz dzięki, jestem prze-zachwycona opowiadaniem i tłumaczeniem!
edit:Miałam to napisać wcześniej - zdałam sobie niedawno sprawę (tak, znów czytam
Skarba), że autorka fica nie tylko wrzuciła Incepcję do zupełnie innego świata, ale i samych aktorów - Arthur Wright jest jakąś mieszanką Arthura z Incepcji i Josepha Gordona-Lewitta, a Frederick Eames mixem Eamesa z Incepcji i Toma Hardy'ego.
Wow. Muszę usiąść.