Wiem, że wklejam rozdziały dość szybko... Może nawet ZA szybko, ale nigdy nie wiem, kiedy będę mieć dostęp do internetu (nie mam takowego w domu), więc korzystam z każdej okazji.
Dziękuję bardzo za pomocne komentarze

Cieszę się, że ktoś się wysila, aby udzielić mi jakiejś przydatnej rady.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania.
***
Rozdział 6
Tej nocy Harry’emu śnili się rodzice. Najpierw te kilka chwil z czasu gdy jeszcze żyli. Śmiechy, słowa miłości, a na koniec zielony błysk i krzyk jego mamy. Potem znowu znalazł się na pierwszym roku, kiedy to chodził nocami do pustej klasy, w której stało lustro Ain Eingarp i zatracał się w marzeniach. Widział Lily i James’a Potterów, dziadków i nawet pra-dziadków. Widział całą swoją rodzinę, stojącą za nim i wspierającą go w trudnych chwilach. Później sen przeniósł go do domu Syriusza, gdzie razem ze swoim ukochanym chrzestnym po prostu rozmawiał. Nie był nawet pewny o czym, ale czuł nieodpartą radość… Kiedy i ta część snu zniknęła, Harry pojawił się na starym cmentarzu. Znów przeżył śmierć Cedrika i znów obwiniał się za to, że go nie uratował. Widział łzy Cho Chang, potem jej puste spojrzenia… Słyszał śmiechy pełne pogardy, kiedy nikt nie wierzył w powrót Voldemorta. I nagle przeniósł się do zoo, kiedy to uwolnił Pytona. Tyle, że tym razem wąż spojrzał mu głęboko w oczy i wysyczał, że go zabije. A potem… Potem Harry obudził się zalany potem i łzami, nadal pamiętając te wszystkie twarze, ludzi których kochał. I błysk. Błysk zielonego światła, które odmieniło jego życie, zanim tak naprawdę jeszcze się zaczęło.
Wstał, wsadził stopy w swoje puchate kapcie i nawet nie patrząc, która godzina, zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i skierował się do Pokoju Życzeń. W ciągu ostatnich tygodni tak bardzo zżył się z tym miejscem, że kiedy tylko miał ochotę pomyśleć, albo odpocząć szedł właśnie tam. Portrety jeszcze spały, a cały zamek ogarnięty był kurtyną ciemności. Harry stawiał, że jest pewnie koło czwartej nad ranem. Kiedy wszedł do Pokoju, powitał go przyjemny powiew ciepłego powietrza. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu. Szkarłatny puchaty dywan zapraszał go do zdjęcia kapci, a kremowa kanapa kusiła miękkością. Tuż przed nią w ceglanym kominku płonął ogień. Na jasnych ścianach wisiały portrety wszystkich jego bliskich, a na stoliczku przed kanapą pyszniła się… A jakże, butelka Ognistej Whisky.
- Chyba zostanę pijakiem – stwierdził ponuro Harry, siadając. Odkręcił butelkę, spojrzał na nią oschle, ale nadał sobie sporo… Tym razem do szklanki. Obok pojawił się również dzbanek z sokiem pomarańczowym i koreczki.
- No to… Za poległych – wyszeptał w przestrzeń i upił spory łyk. Kolejne łzy potoczyły się po zarumienionych policzkach.
Obudził go dźwięk jakiegoś przedmiotu, spadającego na podłogę. Uchylił powieki i przekonał się, że nadal znajduje się na kanapie w Pokoju Życzeń, ale jest przykryty zielonym kocem. Powoli rozejrzał się wokół. W fotelu siedział nie kto inny tylko Draco Malfoy. Właśnie podnosił książkę, a w międzyczasie odruchowo poprawił koc i okrył nim stopy Harry’ego.
- Czy Pokój Życzeń wpuściłby tu Śmierciożerców, kiedy śpię? – To było pierwsze, co przyszło mu do głowy. Ślizgon nie odpowiedział, skupiony na książce. – Która godzina?
- Siódma, Potter. Przez ciebie nie mogliśmy dzisiaj ćwiczyć. Na dodatek jestem głodny. Nie wiem, wydaje mi się, że raczej nie. Ten pokój nie jest taki głupi. Wpuścił mnie, bo „wiedział”, że nic ci nie zrobię. Tak sądzę. – Harry uśmiechnął się lekko, zastanawiając się jak można oskarżać, marudzić i tłumaczyć coś dokładnie tym samym tonem. Chłodnym i lekko cynicznym w przypadku Draco.
- Długo śpię? Kiedy przyszedłeś? Dlaczego okryłeś mnie kocem?
- Jezu, Potter! Nie widzisz, że czytam? Czy ci twoi Mugole naprawdę nie wyjaśnili ci, że kiedy ktoś
czyta, nie przeszkadza mu się? Poza tym, co ja niby jestem? Magiczna kula? Nie służę do odpowiadania na pytania zapijaczonych Gryfonów. Nie wiem, ile już śpisz. Przyszedłem o szóstej. Wyglądałeś już wtedy jak kompletna kupka nieszczęścia, drżałeś i uznałem, że jeżeli dostaniesz zapalenia płuc i umrzesz, raczej nie zbawisz czarodziejskiego świata i nie zabijesz Voldemorta, więc cię przykryłem. Coś jeszcze?
- Podobno jesteś głodny – odburknął głupio Harry, drapiąc się po głowie.
- Jestem – zgodził się Malfoy, wracając do lektury. Przez pięć minut trwała cisza, podczas której on nadal czytał, a Gryfon usiłował zmusić swoje ciało do współpracy. Planował wstać, zjeść coś, umyć się i iść na lekcje. Kiedy już udało mu się usiąść, Draco skończył czytać i odłożył książkę na podłogę. W tym czasie na stoliczku pojawiła się owsianka po królewsku i budyń karmelowy, ulubiony deser Harry’ego.
- Jesteś nagi – stwierdził spokojnie blondyn, zajmując się swoją owsianką.
- Wcale nie. – Na wszelki wypadek Potter zerknął w dół. Miał na sobie szkarłatne spodnie od piżamy i… Właściwie nic poza tym. Ale na pewno nie można było powiedzieć, że jest nagi. – Mam spodnie.
- Ależ oczywiście. – Spojrzenie Malfoya skupiło się na drobnym czarnym meszku pod pępkiem Gryfona. Chłopak skrycie cieszył się, że już nie jest tym mizernym chuchrem, jakim był jeszcze kilka lat temu. Nabrał trochę masy mięśniowej, choć nie wyglądał jak kulturysta. Były to delikatne, zbite mięśnie szukającego. Wyglądał dobrze. Sam sobie się dziwił, kiedy patrzył w lustro, ale teraz dziękował bogom za to, że Malfoy nie widział go nago wcześniej. Jeszcze tego brakowało, żeby stroił sobie żarty z jego marnej budowy.
- Szczerość – zaczął krótko blondyn, słodząc owsiankę. – Też miewam koszmary.
- Ja wcale…
- Nie mam zamiaru o tym z tobą dyskutować, Potter – uciął oschle. – Twoja kolej.
- Chyba zostanę pijakiem – stwierdził z żalem Harry, wbijając wzrok w budyń.
- Dziwisz się? To chyba normalne. Po wojnie zostaną jedynie pijacy, narkomani, naiwniacy, którzy po prostu mieli szczęście i Mugole.
- Ale Hermiona, Ron, McGonagall...
- Nie bądź głupi, Potter. – Malfoy skrzywił się brzydko. Jeden z niesfornych kosmyków opadł mu na czoło. – Każdy ma w tych czasach jakieś swoje uzależnienie. Nie ma ludzi bez piętna wojny w sobie. W twoim i moim przypadku to jest proste. Pijemy. Najzwyczajniej w świecie chlamy Ognistą Whisky, wmawiając innym, że to lubimy. Do tego walczymy. Ta twoja Granger i Weasley sami dla siebie stanowią narkotyki. Jeden bez drugiego nie potrafi przeżyć godziny. Tak jak ty lub ja bez walki albo picia. Nauczyciele obsesyjnie zadają nam prace domowe, żeby móc coś sprawdzać. Jeżeli tego nie robią, wariują. Podejrzewam, że nie obchodzi ich nawet, czy cokolwiek z tego wyciągamy. Po prostu pragną sprawdzać wiedzę innych. Pansy natomiast się przebiera. Non-stop szuka nowych ciuchów i rozmawia o nich z tymi swoimi głupimi przyjaciółkami. Pod mundurkiem codziennie ma dziesiątki kombinacji. Oczywiście, twierdzi, że to jej nowa pasja. A ja oczywiście mówię, że jej wierzę. Blasie i Nott pieprzą się jak króliki. Gdziekolwiek i z kimkolwiek. Kiedykolwiek. Ostatnio widziałem Zabiniego, wymykającego się o drugiej w nocy. Zawsze był rozpustny, ale teraz to już istne szaleństwo. Potter. Wszyscy. Jesteśmy. Pijakami i narkomanami.
- Ale… - Harry uchylił usta ze zdumienia. Nigdy by nie pomyślał, że Malfoy może tak uważnie obserwować ludzi. On sam kompletnie nie zdawał sobie sprawy z własnych pobudek, nie mówiąc o reszcie świata. Nie zauważył… Nie zauważył tego nawet u swoich najlepszych przyjaciół. Najbliższy był dostrzeżenia tego u Ślizgona.
- Nie rób takiej głupiej miny, bo ci jeszcze zostanie. I co wtedy zrobiłby Prorok, co? Musieliby drukować coś takiego. – Głos blondyna nadal był zimny i spokojny. Chłopak zdawał się kompletnie nie przejmować tym, co powiedział, ale Harry wiedział, że to jedynie gra. Bo przecież… Gdyby było inaczej, Malfoy nie uzależniłby się od whisky.
- Ja… Nie patrzyłem tak na to wszystko – przyznał wreszcie Gryfon.
- Wiem. Jesteś na to zbyt durny. Ale czego innego można by się spodziewać po naszym cudownym Wybrańcu? Gdyby nie kujonica Granger, zginąłbyś już dawno temu.
- Pewnie tak – zgodził się pokornie Harry, kończąc swój budyń. Zastanawiał się, czy nie poruszyć tematu ich ostatniego spotkania, ale właściwie nie był pewien, czy ma na to ochotę. Strategia Malfoy’a chyba jednak była lepsza. Udawać, że nic takiego nigdy nie miało miejsca i żyć dalej. Tak. Zdecydowanie tak. Ciekawe, czy on był tu wczoraj…
- To co, Potter? Zamierzasz się kiedyś umyć i iść na lekcje?
- O. – Harry odłożył łyżkę i intensywnie pomyślał o łazience. Już po chwili zobaczył brązowe drzwi, jak przypuszczał, właśnie do łazienki. Uśmiechnął się zakłopotany, ale odsunął koc i wstał. Zignorował uważne spojrzenie Malfoya i powoli wszedł do nowopowstałego pomieszczenia.
Orzeźwiający prysznic to było właśnie to, czego potrzebował. Pod wpływem wody, obudził się wreszcie do końca. Nie śpieszył się. Powoli mył włosy i namydlał resztę ciała, zastanawiając się nad słowami Ślizgona. Czy rzeczywiście po wojnie nie zostanie na świecie żaden normalny czarodziej? Czy oni wszyscy już zawsze będą nosili w sobie resztki strachu?
- Nie chcę o tym myśleć – mruknął sam do siebie, wdychając przyjemny zapach waniliowego płynu do mycia ciała. Opłukał się, wytarł włosy i wyszedł spod białego prysznica. Niebieski dywanik przyjemnie pieścił jego stopy, kiedy wpatrywał się w duże lustro bez ramy. Kilka świec lśniło jasno nad jego głową, sprawiając, że zielone oczy przyjemnie błyszczały.
- Całkiem niezłe z ciebie ciacho – niemal wykrzyczało lustro, a Harry parsknął śmiechem. Najwidoczniej ono miało doskonały humor.
- Dziękuję – odpowiedział szczerze i pogładził się po brodzie. Jednodniowy zarost… Postanowił, że da sobie spokój z goleniem i owinięty ręcznikiem w pasie, wyszedł. Zszokowany zamarł, kiedy zobaczył, że Malfoy dalej siedzi w fotelu i czyta. Wchodząc pod prysznic, Harry był pewien, że chłopak po prostu sobie pójdzie.
- Całkiem niezłe z ciebie ciacho – sparodiował lustro blondyn i uśmiechnął się złośliwie. Harry zaczerwienił się po koniuszki uszu, nadal sparaliżowany i niezdolny do ruchu. Właściwie, nie powinien się przecież przejmować… To był tylko Malfoy, ale jego ciało wcale nie chciało słuchać głowy.
- Nie podziękujesz mi za komplement? – zakpił Draco, kładąc sobie książkę na kolanach. Gryfon głupio pomyślał, że jest ciekawy, co on tam właściwie czyta.
- Nie sądzę, żeby w twoich ustach to było pochlebstwo.
- Och, jakże głęboko się mylisz, Potter – odpowiedział całkiem poważnie Malfoy, wprawiając Harry’ego w jeszcze większe zakłopotanie. Po chwili jednak, roześmiał się obrzydliwie, a na jego twarzy pojawił się nawet delikatny rumieniec rozbawienia. Harry posłał mu jedynie wściekłe spojrzenie i wbiegł z powrotem do łazienki, tam przywołując swoje ubrania i szybko je zakładając.
- Dupek – warknął jeszcze, wychodząc już z Pokoju Życzeń.
Siedząc na lekcji historii obok Hermiony i Rona, Harry postanowił wreszcie poobserwować przyjaciół. Usiłował dostrzec to, o czym mówił Malfoy i z coraz większym niezadowoleniem zrozumiał, że Ślizgon miał rację. Jego przyjaciele zachowywali się inaczej niż kiedyś. Nadal kłócili się szeptem o to, że Ron śpi zamiast słuchać, a Hermiona skrzętnie robiła notatki, ale ich kolana stykały się pod ławką, a spojrzenia były czulsze. Potter zastanawiał się czy ich miłość jest po prostu dojrzalsza, czy naprawdę jest to sposób na radzenie sobie z wojną.
- Co się tak patrzysz? – spytał w końcu Weasley.
- A nic… Nudzi mi się po prostu – mruknął Harry.
- Ej, wy dwaj… Cicho. – Hermiona spojrzała na nich spode łba i wróciła do pisania. Jednocześnie zbliżyła się nieco do Rona. Teraz dotykali się również ramionami.
Harry zganił się w myślach za oddalenie od przyjaciół i obiecał sobie w myślach, że teraz będzie o nich bardziej dbał. Bo skoro nie zauważył tego, co się z nimi dzieje… Oznaczało to, że poświęca im za mało uwagi.
Teraz skupił się na innych w klasie. Seamus właśnie szeptał proste zaklęcie, które zaplatało z kilku sznurków dziwne bransoletki. Dopiero teraz dotarło do Harry’ego, że wielu Gryfonów ma już na nadgarstkach jego wyroby. Najwyraźniej to właśnie było sposobem chłopaka.
Jak na zawołanie, przed nosem chłopaka pojawiła się karteczka. Delikatnie otworzył liścik i przeczytał prośbę Seamusa. Chłopak prosił o chwilę sam na sam po zajęciach Gwardii Dumbledora. Harry zgodził się bez wahania, zastanawiając się, czy tym razem on dostanie bransoletkę.
Tego wieczoru Gwardia Dumbledora była naprawdę wykończona. Harry bardzo naciskał aby powtórzyli naprawdę wszystko, czego nauczyli się do tej pory i pojedynkował się osobiście z każdym uczestnikiem. Pod koniec był już tak mokry, że krople potu spadały na drewnianą podłogę.
- Bardzo dobrze – powiedział w końcu, pomagając wstać Neville’owi. – Naprawdę jest bardzo dobrze. Myślę, że możemy na dzisiaj kończyć. – Wszyscy jak jeden mąż skierowali się w stronę stoliczków z napojami i przekąskami. W ciszy pili, a Harry przyglądał się Malfoy’owi, który nawet w tej chwili wyglądał dumnie. Pansy szeptała mu coś na ucho, a on sam uśmiechał się ironicznie. Gryfon wyczuł jednak w tym grymasie odrobinę ciepła. Ciepła, które wyniosły arystokrata okazywał niezwykle rzadko.
- Harry. – Seamus podszedł do niego.
- Pamiętam. – Poczekali oboje, kiedy wszyscy wyjdą i wtedy w Pokoju Życzeń pojawiła się wyjątkowa mięciutka kanapa. Opadli na nią i przez chwilę jeszcze odpoczywali.
- Chciałem ci to dać. Myślę, że wiesz, co to jest. – Chłopak wyciągnął z kieszeni plecioną bransoletkę w kształcie złoto-szkarłatnego lwa. – Daj rękę. – Kiedy tylko zwierzę dotknęło skóry Harry’ego zaczęło szaleńczy bieg wokół jego nadgarstka. Na końcu cicho zaryczało. Seamus czekał w napięciu na reakcję kolegi, a sam Potter z zachwytem wpatrywał się w to małe dzieło. Nie spodziewał się, że to będzie tak fajna rzecz. Uśmiechnął się do blondyna przed sobą.
- Genialne – stwierdził krótko, a oczy Semusa zalśniły radośnie.
- Naprawdę ci się podoba?
- Jasne. Jest super. Będę ją codziennie nosił. Mam nadzieję, że jest trwała?
- Tak. Rzuciłem na nią jeszcze kilka zaklęć. Spokojnie możesz robić z nią co chcesz.
- Dziękuję. To wspaniały prezent. – Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To co? Idziemy do wieży?
Dzień meczu. Gryffindor kontra Huffplepuf. Jak zawsze, Harry prawie nic nie jadł, a przyjaciele próbowali coś w niego wmusić. On oczywiście odmawiał im, mówiąc, że wszystko będzie dobrze i że zje zaraz po skończonym meczu. Hermiona tylko kręciła nosem, a Ron śmiał się z niego, sam wcinając wszystko, co wpadło mu w ręce. Miał zupełnie inną filozofię. Twierdził, że im więcej zje, tym lepiej wypadnie na meczu i wydawał się w to święcie wierzyć. Gdy Hermiona mówiła mu, że pewnego dnia wszystko zwymiotuje podczas lotu, zbywał ją i dalej zachłannie pożerał to, co akurat było obok.
Wchodząc do szatni, Harry czuł już ukochane mrowienie w żołądku.
- No dobrze, ludzie. Spierzmy im tyłki – powiedział do drużyny, a chwilę później wszyscy wyszli na boisko. Uścisnął jeszcze dłoń Ronowi, tak na szczęście i wskoczył na miotłę. Gdy tylko usłyszał gwizdek, wzbił się w powietrze, czekając na okazję.
Mecz toczył się dość spodziewanie. Gryfoni cały czas utrzymywali przewagę nad Puchonami, choć wszyscy cały czas byli skupieni. Nikt jednak nie zdążył zareagować, kiedy jeden z tłuczków nagle zmienił tor lotu i poleciał prosto w stronę Harry’ego. Chłopak leciał właśnie wtedy w kierunku znicza, którego udało mu się dostrzec i uderzenie mocno nim wstrząsnęło. Poczuł jak prawy obojczyk pęka z trzaskiem. Zakręciło mu się również w głowie, ale nie spadł. Nie zaprzestał również pogoni za zniczem. Szukający Puchonów leciał tuż za nim i był coraz bliżej…
- I uwaga… Uwaga… Tak! Harry Potter złapał znicz!
- Wygraliśmy – wyszeptał Gryfon i spadł z miotły, osuwając się w ciemność.
- Budzi się!
- Harry, wszystko w porządku? – Głos Hermiony powoli dotarł do jego świadomości. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą twarze dwójki przyjaciół. Nie wyglądali na zbytnio zmartwionych. Raczej na uradowanych.
- Ciągle masz jakieś kontuzje, stary – stwierdził po prostu Ron i uśmiechnął się, podając mu czekoladową żabę. – Obojczyk już się prawie zrósł, ale jest nadal kruchy, więc musisz sobie na razie darować Gwardię. Na jakieś trzy dni. No i nie przemęczaj się za bardzo. No. Pomfrey powiedziała, że jak tylko się obudzisz, masz coś zjeść. A już jutro możesz spokojnie wyjść.
- To fajnie. – Harry uśmiechnął się do przyjaciół i spokojnie zajął się jedzeniem.
W nocy znów prześladowały go sny o rodzicach i Syriuszu. Tym razem jednak, nie było w nich Cedrika. Gryfon wiercił się i kręcił i kilkakrotnie budził z niemym krzykiem, spocony jak po ciężkim treningu. Biel ścian Skrzydła Szpitalnego miała chyba uspokajać, ale jemu tak strasznie kojarzyła się ze śmiercią, że zaraz znowu zaciskał powieki.
Kiedy tylko pani Pomfrey go zwolniła, wyskoczył z łóżka jak opętany, szybko się przebrał i popędził do Pokoju Życzeń. Był wieczór następnego dnia, bo pielęgniarka uparła się go jednak przetrzymać jeszcze kilka godzin.
Chłopak szybko stawiał kroki, ignorując innych uczniów. Był skupiony jedynie na tym aby zapaść się wreszcie w przyjemnie miękkiej kanapie i napić. Przerażało go to. Nie chciał się taki stawać, ale myśl o przespaniu chociaż kawałka nocy bez koszmarów… Bez tych cholernych wspomnień… Ta wizja była tak cudowna, że był gotów wypić nawet tuzin butelek Ognistej Whisky.
Tym razem, to on był drugi. Kiedy wszedł do Pokoju Życzeń, Draco Malfoy już siedział na zieloniutkiej kanapie i był w trakcie drugiej butelki. Na jego twarzy widać było ślady łez, a nos lekko błyszczał i był czerwony. Harry po raz pierwszy w życiu widział Ślizgona w takim stanie. Bez słowa podszedł do niego i opadł obok, sięgając po szklankę i upijając duży łyk. Przymknął powieki, ale wtedy znów miał przed oczami Syriusza wpadającego za zasłonkę, więc błyskawicznie je otworzył.
- Sławny Harry Potter nie lubi Skrzydła Szpitalnego? – prychnął Draco.
- Odwal się, Malfoy. Sam nie wyglądasz zbyt dobrze. Czyżby twoje prywatne dormitorium ci nie odpowiadało?
- Nie pieprz głupot, Potter. Co żeście się tak uparli na to dormitorium? – blondyn skrzywił się i sięgnął po whisky. Harry stwierdził, że chyba oboje lubią kremowy, bo ściany były właśnie w tym kolorze. Dywan był brązowy.
- Takie są właśnie plotki. Wielki arystokrata ma swoje własne apartamenty nawet w Hogwarcie.
- Zgłupiałeś – stwierdził sucho Malfoy. – Oto moja chwila szczerości dla ciebie dzisiaj. Kompletnie zgłupiałeś.
- A ty masz piegi na nosie – odpowiedział cicho Harry. – Myślałeś, że skoro zacząłeś je maskować w czwartej klasie, nikt nie będzie pamiętał?
Mina Malfoya była tak niespodziewana, że Gryfon żałował braku aparatu. Całe zimno i ironia zniknęły, a zastąpił je szczery szok. Tak głęboki, że dotarł nawet do szarych oczu.
- Zgłupiałeś. Kompletnie zgłupiałeś.
- Możliwe. – Harry uśmiechnął się krzywo. Pili dalej, nie odzywając się do siebie. Na zmianę nalewali sobie whisky do szklanek i podawali ogórki. Spędzili tak ze sobą dobre dwie godziny, nie wypowiadając ani słowa. W końcu oboje poczuli znużenie. Harry rozparł się wygodniej na kanapie, czując że Malfoy’owa głowa znowu ląduje mu na kolanach. Skomentował to jedynie cichym mruknięciem.
Następnego dnia Harry cicho wymknął się z Pokoju Życzeń, okrywając blondyna brązowym kocem. Uznał, że chłopak wygląda właściwie miło, kiedy tak śpi i się nie odzywa, po czym zszokowany własnymi myślami, pobiegł do wieży Gryffindoru. Tam, niespodziewanie wpadł na Seamusa.
- Harry! Szukałem cię wczoraj, wiesz? – odezwał się chłopak, a na jego jasnej twarzy pojawił się delikatny rumieniec.
- Eee… Tak? – Potter podrapał się po głowie. Czuł, że prysznic jest mu wręcz niezbędny do życia i nie bardzo miał ochotę w tej chwili rozmawiać. – A po co?
- Wiesz… Bo… - Seamus zaczął dziwnie dreptać w miejscu. Harry wbił wzrok w czerwony dywan pod jego stopami i zastanawiał się, czy możliwe by było przetarcie go…
- Tak? – powtórzył wreszcie.
- Zastanawiałem się, czy nie miałbyś może ochoty na wspólne wyjście.
- Wyjście? Gdzie? Przecież nie będziemy w tym roku wychodzić poza teren Hogwartu.
- No tak… Ale niedługo Boże Narodzenie i podobno ma być z tej okazji całkiem duża impreza. McGonagall chce nam wynagrodzić to, że musimy siedzieć w zamku. Ma być bal, taki jak w czwartej klasie i jeszcze na błoniach otworzą jakąś małą knajpkę. Chyba właściciel Miodowego Królestwa postawi namiot. Może nawet zostanie tam na dłużej, jeżeli będzie zarabiać… W każdym razie, brzmi to dosyć ciekawie. Co ty na to?
- No, czemu nie? Chętnie – zgodził się Harry, uśmiechając się ciepło. Twarz Seamusa spłonęła gorącym rumieńcem, ale tego Gryfon już nie widział, bo od razu skierował się do dormitorium. Szybko wziął prysznic, ubrał się w mundurek i obudził Rona.
- Idę na wczesne śniadanie. Spotkamy się na zielarstwie, dobra?
- Mhmm… Ta… Idź, idź… - mruknął rudzielec, przykrywając się z powrotem kołdrą. Harry pokręcił głową z politowaniem, zabrał przyjacielowi pierzynę i dźgnął go w bok.
- Ja idę. Nie spóźnij się – zarządził i wyszedł, ignorując niezadowolone piski zmarzniętego chłopaka. W Pokoju Wspólnym spotkał Hermionę. Seamusa już nie było, pewnie sam poszedł na śniadanie.
- Co ty tak wcześnie, Harry? – zdziwiła się przyjaciółka, wychodząc przez dziurę w ścianie. Na prawym ramieniu wisiała torba, a pod lewą pachą trzymała jeszcze dwie wielkie książki.
- A wiesz… Jakoś nie mogłem spać.
- Czyżby? – brwi dziewczyny powędrowały wysoko do góry. – A czy przypadkiem nie spałeś znowu w Pokoju Życzeń?
- Eee… - Harry poczuł, że się rumieni. – Skąd wiesz?
- Mówisz jakbyś mnie nie znał. Przecież gdybyś miał zamiar wrócić na noc do wieży, spotkałbyś się ze mną i z Ronem. Na pewno nie poszedłbyś od razu spać. Och, Harry… Martwię się o ciebie. – Wzrok szatynki rzeczywiście wyrażał zaniepokojenie. Chłopakowi zrobiło się głupio, że doprowadza przyjaciółkę do tego stanu, bo doskonale wiedział, że kiedy Hermiona Granger zaczyna się o kogoś denerwować, traci całe dnie aby zrozumieć, co złego dzieje się z daną osobą.
- Nic mi nie jest, naprawdę. – Uśmiechnął się blado. Razem weszli do Wielkiej Sali. Chyba po raz pierwszy Harry był tak wcześnie na śniadaniu. Zdziwił się, że właściwie sporo osób już siedziało i przy swoich stołach i całkiem żywo rozmawiało. Nawet Malfoy właśnie smarował swoją bułkę masłem. Potter posłał mu ironiczne spojrzenie na „dzień dobry”, ale ten nie odpowiedział nawet najmniejszym drgnieniem powieki. Dalej zajmował się swoim pieczywem, udając że nawet nie zauważył Gryfona. Chłopak zdziwił się, bo co jak co, ale jeszcze nigdy nie został przez Ślizgona tak po prostu zignorowany. Malfoy zawsze albo się z niego śmiał, albo kpił, albo posyłał obrzydliwe uśmieszki, ale nigdy… Nigdy go tak zwyczajnie nie olał.
- Harry… Co się tak patrzysz na Malfoy’a? – spytała Hermiona, siadając. Nałożyła sobie na talerzyk trochę sałatki. – Czy…
- Nie, nic się nie stało. Po prostu… Nieważne. A wracając do poprzedniego tematu. Hermi, nie musisz się mną przejmować. Nic mi nie jest.
- Nie wierzę ci – stwierdziła sucho dziewczyna, nawet na niego nie patrząc. A Harry był właśnie w trakcie pokazywania swojej najbardziej przekonującej miny. – Nie wierzę ci, ale nie mam zamiaru naciskać. Mam nadzieję, że sam mi w końcu powiesz.
- Ale ze mną naprawdę jest wszystko w porządku. Nawet umówiłem się z Seamus’em, wiesz?
- Tak? – Głos Hermiony nieco się ożywił. Spojrzała na przyjaciela kątem oka i uśmiechnęła się, tym razem szczerze. – To dobrze. Ja… My… - Nagle zaczerwieniła się widocznie, co było w jej przypadku rzadkością. – Idziemy z Ronem na czekoladę. Wiesz, do tego namiotu, co ma być na błoniach… Trochę martwiłam się, że nie będziesz miał towarzystwa, ale skoro tak… No to bardzo fajnie.
***
Pokornie proszę o komentarze.