
Parring: Draco/Harry i może po drodze coś jeszcze, ale pewności nie mam
Kategoria wiekowa: wydaje mi się (znając mnie i moje chore zainteresowania), że będzie to tekst dla czytelników od 17 roku życia czyli R
Możliwa ilość rozdziałów: pewnie koło 20, ale przekonamy się z czasem
Opowiadanie średnio związane (do 6 części), choć mogą pojawić się pewne odchylenia. Jest to właściwie moje pierwsze opowiadanie Drarry i nie mam pewności jak mi wyjdzie, choć z samym Draco mam już sporo doświadczenia (jestem autorką opowiadań na hermiona-draco-story.mylog.pl). Mam nadzieję, że się Wam spodoba

Zaznaczam również, że jestem nową członkinią forum i mogę popełnić czasami jakieś typowo techniczne błędy.
Jeśli zaś chodzi o tytuł, nie jestem jeszcze do niego przekonana i nie wiem czy w trakcie go nie zmienię. ---> A więc tytuł zmieniony. Na stałe

Zapraszam do czytania

***
Harry opadł na kolana, rozchlapując wokół błoto. Słońce grzało niemiłosiernie i nikt nigdy w życiu nie pomyślałby, że piękna polanka była jeszcze przed kilkoma chwilami świadkiem dramatycznych wydarzeń. Ktoś położył mu dłoń na ramieniu i Harry uśmiechnął się ciepło, wyczuwając dłoń swojej przyjaciółki.
- To już prawie koniec – szepnęła Hermiona, zmęczona ale szczęśliwa. Ron wybuchnął nieco histerycznym śmiechem, leżąc niedaleko na trawie.
- Boże, jakie to jest niedorzeczne. Tyle lat na zrozumienie tajemnicy Voldemorta, tyle miesięcy starań, aż tu nagle… Pewnego dnia przychodzi jakiś szpieg i podaje nam wszystko na tacy.
- Myślisz, że to zabawne? – spytał Potter, rozglądając się po pobojowisku. Widok był niemalże komiczny. Wśród kolorowych kwiatów i latających nad nimi motyli leżały martwe ciała Śmierciożerców. Gdzieniegdzie soczyście zielona trawa lśniła ponurą czerwienią, przypominając, że ciemne postacie wcale nie śpią lecz nie żyją. Niedawny deszcz, który towarzyszył walce wydawał się być jedynie odległym wspomnieniem, a jedynym dowodem na to, że w ogóle kiedykolwiek polanka nie była tak pięknie ozdobiona przez ciepłe słońce, były pojedyncze kałuże błota i mokre włosy niektórych Śmierciożerców.
- A to Malfoy się wkurzy – stwierdził Ron, podchodząc do mężczyzny leżącego najbliżej Pottera.
- Nie wiem czy kogoś takiego jak on w ogóle to obejdzie – uznała Hermiona, krzywiąc się. Harry przytaknął i powoli podniósł się z ziemi.
- Chyba czas się wynosić. – Poprawił okulary. – Nie ma co siedzieć tu wśród trupów. To, że zniszczyliśmy przedostatniego Horkruksa wcale nie oznacza, że nadal możemy czuć się bezpiecznie. Czas wracać do domu.
- Zgadzam się z tobą – głośno przyznała Hermiona i przywołała Rona gestem. Trójka przyjaciół po raz ostatni spojrzała na ciała swoich wrogów, po czym przenieśli się do twierdzy Zakonu Feniksa.
- W takim razie została nam jeszcze Nagini – podsumowała McGonagall. Lupin zgodził się kiwnięciem głowy.
- No i oczywiście sam Voldemort – dodał Harry, krzywiąc się.
- Proponuję zachowywanie stałej czujności, a jeśli chodzi o Hogwart… Biorąc pod uwagę, że najważniejsi poplecznicy Voldemorta zostali zabici, dzieci mogą spokojnie wrócić do nauki.
- Biedactwa.- Ron wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wy również, panie Weasley – rzuciła twardo dyrektorka. Rudzielec od razu spochmurniał, a cała reszta roześmiała się wesoło. Po raz pierwszy od dawna twarze McGonagall, Lupina, Szalonookiego, Freda i Georga, Artura, Molly, Hagrida oraz Tonks wydawały się wreszcie rozluźnione. Zresztą, nie było się co dziwić. Udało im się wykonać krok milowy w stronę wygranej i mieli prawo być z siebie dumni. Harrego męczyła aktualnie tylko jeszcze jedna niewyjaśniona sprawa.
- Czy możemy się wreszcie dowiedzieć, kto jest tym szpiegiem? – zapytał, zwracając uwagę wszystkich na siebie.
- Niestety nie, panie Potter – odpowiedziała spokojnie dyrektorka, kończąc wszelkie dyskusje znaczącym spojrzeniem. Harry musiał się poddać, mając nadzieję, że jednak niedługo się tego dowie.
Do początku roku szkolnego pozostało jedynie kilka dni, które Harry spędził wraz z przyjaciółmi w Norze. Codziennie wszyscy śledzili Proroka aby w razie niebezpieczeństwa dostrzec je jeszcze w zarodku. Informacje od szpiegów zaczęły dopływać do nich coraz rzadziej i wydawało się, że przynajmniej w tym i następnym tygodniu nie stanie się nic złego. Nawet wewnętrzny niepokój Pottera, który niemal non-stop towarzyszył mu przez ostatnie długie miesiące walki, ustał. Było to jednocześnie pocieszające i nieco niepokojące bo taka cisza już dawno się nie zdarzyła.
Na dworzec zawiózł ich tata Rona, polecając aby wyjątkowo dobrze się uczyli, bo przecież każde zaklęcie może się przydać. Wszyscy słuchali spokojnie, doskonale zdając sobie z tego sprawę, ale pozwalali Arturowi pobawić się nieco w normalnego rodzica. Sprawiało im to wszystko jakąś dziwną przyjemność.
- I pamiętajcie, meldujcie się co tydzień – rozkazał z rozbawieniem mężczyzna, kiedy dojechali na miejsce. Po chwili milczenia dodał, już poważnie: Naprawdę to róbcie. Musimy wiedzieć, że wszystko jest w porządku.
- Wiemy, tato – mruknęła Ginny, czerwieniąc się lekko. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję. – Ojciec przytulił swoją jedyną córkę i kiwnął głową Ronowi.
- Do widzenia. – Harry uśmiechnął się i przeszedł przez barierkę. Tuż za nim przebiegła Hermiona potem Ginny, a na końcu jej brat.
- Jak za dawnych lat – westchnęła Hermiona, wdychając w nozdrza przyjemny zapach dymu z lokomotywy. Wszędzie biegali pierwszoroczni, żegnając się z rodzicami. Niektóre matki płakały ze wzruszenia oraz trochę ze strachu. Drugoroczni udawali doświadczonych, strasząc swoich młodszych kolegów, a prefekci, mimo że jeszcze nie ruszyli, już wykonywali swoje dumne role, uspokajając tłum. Przy drugim wagonie okna stał Blasie, Malfoy oraz Pansy, obserwując innych uczniów i szepcząc coś do siebie. Ron skrzywił się na ich widok.
- No tak… Dosłownie WSZYSTKO jak za dawnych czasów. Przysięgam, jeżeli jeszcze kiedyś będę musiał wyrzygać ślimaka, zabiję tego dupka własnymi rękoma, a potem…
- Uspokój się, Ron – przerwała mu Hermiona. – Pamiętaj, że jego ojciec nie żyje. I to my go zabiliśmy, o czym na pewno doskonale wie.
- Nie usprawiedliwiaj go. To zwykły Śmierciożerca!
- Ale ojciec to nadal ojciec!
- Jeśli myślisz, że on się tym w jakikolwiek sposób przejął, to żal mi ciebie.
- Ronaldzie Weasley, nie podnoś na mnie głosu!
- Sama zaczęłaś.
Harry uśmiechnął się pod nosem, ignorując przyjaciół. Doskonale wiedział, że kiedy już zaczynali swoje epickie kłótnie, nic nie mogło im w tym przeszkodzić. Tak naprawdę, było to w jakiś sposób pokrzepiające. Kiedy tak sprzeczali się o mniej lub bardziej ważne sprawy, Potter czuł się niemal jak dziecko, kiedy cała ta wojna i sam Voldemort wydawały się być bardziej odległe i mniej niebezpieczne.
Dziwne poczucie bycia obserwowanym zmusiło go do ponownego skupienia się na Malfoyu. Ślizgon wpatrywał się w niego tak intensywnie, że Harry poczuł coś więcej prócz zwykłej pogardy: zakłopotanie. Mimo ich wielokrotnych potyczek na spojrzenia, jeszcze nigdy nie widział w stalowych oczach czegoś takiego. Nie umiał tego nazwać, co jeszcze bardziej go niepokoiło, ponieważ mimo mnogości min i spojrzeń jakimi dysponował w swoim repertuarze Malfoy, Harry zdawał się znać już je wszystkie i nie oczekiwał po swoim rywalu nic nowego.
Zmusił się do zachowania spokoju, nie mogąc jednak powstrzymać tego dziwnego mrowienia w żołądku, które nie ustąpiło nawet wtedy, gdy Pansy złapała blondyna za ramię, odciągając go w stronę drzwi do wagonu.
- Myślicie, że jeżeli zjem pierwszakom wszystkie słodycze jakie można kupić w pociągu, stanie się coś złego? – spytał Ron. Harry drgnął, słysząc głos przyjaciela i zdał sobie sprawę, że nawet nie zauważył końca kłótni.
- Nie wiem, czy jest to zachowanie godne ostatniego rocznika – mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się.
- Odezwał się. Ten, co zawsze przestrzega wszelkich norm społecznych i przepisów.
- Ależ oczywiście. Czyżbyś wątpił w moją szlachetność? – prychnął Harry, doprowadzając przyjaciela tym skromnym pytaniem do wybuchnięcia głośnym śmiechem.
Gdy ostrzegawczy gwizd pociągu rozbrzmiał na dworcu, a łkania zatroskanych matek wezbrały na sile, oboje ruszyli w stronę wagonu, kompletnie ignorując karcące spojrzenia Hermiony i Ginny. Natrafili wreszcie na wolny przedział, spokojnie się w nim rozgościli, a po dosłownie kilku minutach dołączyli do nich Neville i Luna. Harry uśmiechnął się, widząc jak dziewczyna ściska w dłoni najnowsze wydanie „Żonglera”.
- Wiecie, że mój tata odkrył ostatnio dziwne stworzenia podobne do sklątek tylnowybuchowych? – rzuciła na powitanie, po czym dodała. – Witaj, Harry.
- Ciebie też miło widzieć. – Uśmiechnął się znacząco i poklepał miejsce po swojej lewej stronie. – Naprawdę? Powiedz mi tylko, że nie znajdziemy ich w Hogwarcie, a będę szczęśliwy.
- No wiesz… Nie mam pewności, ale tata mówi, że…
- Z drogi, gówniaro! – Krzyk na korytarzu zwrócił uwagę wszystkich i przerwał Lunie początek długiej, tak pociesznej, tyrady. Neville wychylił się, żeby coś zobaczyć, ale natychmiast się cofnął gdy idący szybkim krokiem Malfoy niemalże go potrącił.
- Co jest? – spytał Ron, mrużąc oczy.
- Nie jestem do końca pewien… Przeleciał tędy jakby mu się ziemia pod stopami paliła.
- Nie przejmujmy się nim – stwierdziła krótko Hermiona. – Zamknij drzwi i opowiedz lepiej, co tam u ciebie.
- Doskonały pomysł – zgodziła się Ginny. – Nie widzieliśmy się od czasu ślubu Billa.
Podróż minęła zaskakująco spokojnie. Nawet Ślizgoni zdawali się być spokojni i poza tym jednym, dziwnym zachowaniem Malfoya nie działo się już nic niepokojącego. Harry spędził czas na objadaniu się słodyczami, graniu w przenośne magiczne szachy z Ronem, wysłuchiwaniem szalonych opowieści Luny i uświadamianiem Nevillowi, że niestety, mimo braku Snape’a w szkole, nadal będą mieli wątpliwą przyjemność uczęszczania na lekcje eliksirów.
Kiedy pierwszoroczni, jak nakazywał zwyczaj, popłynęli łodziami przez Jezioro, oni spokojnie dojechali do bram szkoły i weszli do Wielkiej Sali aby zająć swoje zwyczajowe miejsca. Tam spotkali się z resztą Gryfonów, witając się z nimi serdecznie i śmiejąc z nowych żartów na temat Ślizgonów, jakie wymyślił Seamus.
- Drodzy uczniowie! – odezwała się McGonagall zaraz po zakończeniu przydzielania pierwszorocznych do ich domów. – Jak wiecie, mamy nowego nauczyciela od eliksirów. Nazywa się Esmeusz Lickor i mam nadzieję, że współpraca będzie owocna dla obu stron. Zaznaczam również, że zasady obowiązujące w szkole będą się nieco różnić od tych, które znacie z poprzednich lat. To wszystko oczywiście dla waszego bezpieczeństwa. – Po sali rozeszły się jęki i buczenia. – Potraktujcie to poważnie, bo mimo niespodziewanej ciszy ze strony Śmierciożerców, niczego nie możemy być pewni. Nie mam zamiaru was straszyć czy denerwować, ale nie możemy pozostawać obojętni na fakty. Nasz świat nie jest już tak bezpieczny jak kiedyś i musimy to uwzględnić. Będziemy się starać aby wszystko toczyło się normalnym torem, jednak niektóre rzeczy się zmienią. Wstęp do Zakazanego Lasu jest kompletnie zabroniony i tym razem nie są to żarty. Każdy, kto choćby postawi w nim nogę bez wyraźnego polecenia nauczyciela zostanie w trybie natychmiastowym wydalony ze szkoły. Mówię poważnie. Na błonia wolno wam wychodzić jedynie do zmroku i mam nadzieję, że postaracie się zawsze mieć parę. Pierwszorocznych obowiązuje to bezwzględnie. Tak samo zresztą jak drugo i trzecioklasistów. Cisza nocna zaczyna się od godziny dwudziestej pierwszej. – Uczniowie znowu wydali z siebie słowa protesty, a najbardziej niezadowolony był oczywiście stół Ślizgonów. – Jeżeli zobaczę kogoś na korytarzu, niech spodziewa się naprawdę surowego szlabanu. W tym roku zwiększy się również liczba prefektów. Uczniowie, których uważam za godnych piastowania tego stanowiska, dostaną wraz z planem zajęć powiadomienie o stawieniu się w moim gabinecie. Mam nadzieję, że nowe zasady nie przerażają was za bardzo. Wszelkie dodatkowe informacje dostaniecie zaraz do rąk i mam nadzieję, że każdy z was spędzi te kilka minut aby wszystko dokładnie przestudiować. To, co powiedziałam na głos jest jednak najważniejsze. Jeszcze raz witam was wszystkich i życzę smacznego. A teraz, jedzcie! – Dyrektorka chrząknęła znacząco i nagle na wszystkich stołach pojawiły się piękne złote półmiski z pieczonym kurczakiem, słodkimi ziemniaczkami, surówkami, sałatą, zupą z dyni, ciastem czekoladowym na deser oraz cudownymi napojami i dodatkami wszelkiego rodzaju, poczynając od ryby, na koreczkach kończąc. Ron zwyczajowo rzucił się na jedzenie tak jakby wcale nie jadł ostatniej kanapki od Molly Weasley przed godziną, a Hermiona skomentowała to jedynie znaczącym spojrzeniem.
- O matko… - jęknął Dean, patrząc na pergamin, który przed chwilą wręczył mu któryś ze skrzatów. – Prawie wszystkie lekcje mamy z Ślizgonami. Boże, jeżeli istniejesz, dlaczego nam to robisz?
- Spójrz na to z innej strony – mruknął Harry, przeżuwając ziemniaka. – Może po prostu mamy ich pilnować?
- To genialna teoria – zgodziła się z nim Ginny.
- Będę prefektem. – Hermiona uśmiechnęła się lekko. – Ktoś jeszcze?
- Ja też – odparł Potter, dostrzegając powiadomienie. – Dziwne, nigdy nie zrobiłbym siebie prefektem, gdybym miał o tym decydować.
- Dlaczego nie, stary? W końcu jesteś cholernym Wybrańcem, nie?
- Dupek. – Zielona oliwka poleciała w stronę Rona. – Ciekawe, jak McGonagall ma zamiar rozłożyć dyżury.
- Na Merlina! Ja też jestem prefektem.
- O nie… Świat się wali – uznał spokojnie Harry, uśmiechając się do przyjaciela.
Zaraz po kolacji, wybrali się do gabinetu dyrektorki. Harry przełykał nerwowo ślinę, zbliżając się do tak znanego i w jakiś dziwny sposób ukochanego miejsca. Nie mógł powstrzymać delikatnego drżenia rąk, myślami będąc przy Dumbledorze. Kiedy usłyszał hasło „pióro feniksa”, poczuł ukłucie żalu. Pamiętał, że dyrektor zawsze wybierał nazwę słodyczy, które tak kochał.
- Cieszę się, że już jesteście – przywitała ich McGonagall. – Poczekamy jeszcze tylko na pana Malfoya i możemy zaczynać.
- Mhmm… - Harry powstrzymał się od skomentowania tego, biorąc pod uwagę, że nie byli sami. W gabinecie znajdowała się jeszcze Susan Bones, Owen Cauldwel, Mandy Blocklehurst a z nią jeszcze jakaś Krukonka oraz Pansy Parkinson.
- No wreszcie – warknął Ron, kiedy w drzwiach pojawił się Malfoy. Nie starczyło dla niego miejsca na kanapie ani na fotelach, więc przystanął obok Pansy i kiwnął lekko głową na powitanie. Potter rzucił na niego okiem, dostrzegając lekko ironiczny uśmieszek na bladych, wąskich ustach.
- Mam nadzieję, że jesteście dumni ze swoich ról – zaczęła dyrektorka. – Nie mam ochoty za bardzo się rozwodzić. Wiecie doskonale, że waszym zadaniem jest pilnowanie porządku oraz ciszy nocnej. Grafik będzie się zmieniał, bo musicie ze sobą doskonale współpracować, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Będziecie również uczęszczać na dodatkowe zajęcia z obrony przed czarną magią. Raz w tygodniu. Na początek może to być piątek, potem zobaczymy. Czy to jest jasne?
- Tak, pani dyrektor – wystrzeliła od razu Hermiona. Malfoy posłał jej spojrzenie pełne obrzydzenia.
- Wasze mundury oraz odznaki czekają w dormitoriach. Są nowe. Musicie się wyróżniać na tyle, aby każdy uczeń od razu mógł was rozpoznać w razie gdyby potrzebował pomocy. Jeżeli nie macie żadnych pytań, możecie już iść.
- Dlaczego trzech – wysyczał Malfoy tonem, który właściwie nie brzmiał jak pytanie.
- Nie rozumiem?
- Dlaczego Gryfonów jest trzech – przeciągnął sylaby blondyn. – Czyżby wyróżniali się czymś specjalnym spośród reszty? A może po prostu nie chce pani rozdzielać świętej trójcy?
- Jest tak jak jest, ponieważ tak zarządziłam – wyjaśniła krótko McGonagall.
- Czyż to nie jawna dyskryminacja? – Kąciki jego ust wygięły się w jeszcze bardziej obrzydliwym uśmieszku niż zazwyczaj. Pansy zachichotała, podchodząc bliżej i mierząc Gryfonów równie uważnym, zimnym spojrzeniem.
- Myślę, że jeżeli chodzi o kwestię dyskryminowania innych, to ty jesteś w tym najbieglejszy, Malfoy – odparł spokojnie Harry.
- Umiem po prostu rozróżnić rzeczy brudne od czystych.
- Pilnuj się. – Przycisnął różdżkę do jego brzucha. Blondyn nie poruszył się o milimetr, jedynie przenosząc spojrzenie szarych oczu w dół.
- Widzę, że poprawiłeś nieco swój refleks, Potter. Czyżby zabijanie Śmierciożerców tak cię wzmocniło?
- Dosyć! – warknęła McGonagall. – Wynoście się. Panie Malfoy, panie Potter, wy nie.
Kiedy drzwi się zamknęły, zapanowała lodowata cisza. Harry nie zmienił swojej pozycji, zastanawiając się czy słowa Draco były zwyczajową dogryzką, czy tym razem Ślizgon miał na myśli bardzo konkretne zdarzenie. Zrobiło mu się niemal wstyd. Niemal.
- Czy możecie się wreszcie opanować, do cholery? – Dyrektorka potarła zmęczone oczy, opierając łokcie na starym dębowym biurku. Wystrój gabinetu był nieco inny. Obrazy poprzednich dyrektorów nadal wisiały na ścianach, nawet stojak dla feniksa zajmował swoje miejsce, ale kolory zrobiły się cieplejsze. Pod złotymi ścianami stały półki z książkami, a w kącie mała szafka z ciasteczkami. Czerwień dywanu kojarzyła się Harremu z krwią.
- Ależ pani dyrektor, ja zadawałem jedynie proste pytanie. To Potter przystawił mi różdżkę do ciała jak jakiś chory barbarzyńca.
- Niech pan nie bawi się w głupie niewiniątko, dobrze Malfoy? Usiądźcie. Miałam nadzieję, że oboje dojrzeliście przez ostatni czas, ale najwidoczniej się myliłam. Nie życzę sobie żadnych incydentów, rozumiecie?
- Tak jest – mruknął Harry.
- Ależ oczywiście.
- No dobrze. Idźcie już Nie mam ochoty na użeranie się z wami.
Oboje wyszli i bez słowa ruszyli w swoje strony.
Potter leżał w swoim ciepłym, przyjemnym łóżku i nie mógł zasnąć. Od początku dręczył go fakt, że Malfoy w ogóle znalazł się w szkole. Zastanawiał się również, po której stronie tak naprawdę stał. Czuł się w obowiązku pilnowania go, w razie gdyby ten miał jakiś chory, tajemny plan zniszczenia Hogwartu od środka.
Złościła go również ta chora bezczynność i zrozumiał, że jedyną rzeczą jaką może teraz zrobić było wskrzeszenie działalności Gwardii Dumbledora. Postanowił podzielić się swoimi uczuciami z Hermioną oraz Ronem i poważnie zabrać się za ponowne ćwiczenia. Wierzył, że w jakiś sposób może to pomóc w wygraniu całej wojny. Im pewniej i lepiej wyszkoleni będą się czuli jego przyjaciele, tym lepiej wyjdzie im ratowanie życia, gdy nastąpi jakikolwiek atak.
Harry ziewnął donośnie, zatapiając się w atłasowej, czerwono-złotej pościeli aż wreszcie zasnął.
***
Mam nadzieję, że się podobało. Pozdrawiam i pokornie proszę o komentarze.