Nie wiem, co mnie podkusiło i czemu zapomniałam, że nie umiem pisać. Czyżby macki zwróciły się przeciwko mnie? XD W każdym razie mam nadzieję, że jakoś przeżyjecie. Dai i Ka bardzo dziękuję za wsparcie i cenne uwagi, resztę przepraszam za marudzenie i cóż, zapraszam na piąty odcinek. Stężenie absurdu starałam się ograniczyć, ale wyszło jak wyszło, wybaczcie.
ODCINEK PIĄTY, w którym kilka rzeczy się wyjaśni, kilka zagmatwa, a kilka nadal pozostanie tajemnicą 
Następnego dnia Draco dalej trwał w niemym (no może nie do końca niemym, możliwe, że wspomniał mimochodem kilku bądź kilkunastu osobom o swoim pomyśle) zachwycie nad swoim geniuszem. Wiadomo, każdy miał lepsze i gorsze pomysły, tak jak na przykład jego pierwsza koncepcja, trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że koncepcja ta była bardzo ulotna, która zakładała zażądanie w ramach jednego życzenia większej ilości życzeń. Tak, Draco niemal się rumienił na to wspomnienie, ale każdy może popełniać jakieś błędy, nawet on. Zresztą nikt inny o tym nie wiedział, więc równie dobrze mógł udawać, że to zdarzenie nigdy nie miało miejsce. Draco miał cudowną zdolność do ignorowania niewygodnych faktów, którą doskonalił już od lat.
W każdym razie sowa została wysłana i teraz mógł tylko czekać, aż Potter zjawi się w umówionym miejscu. Bo na to, że zjawi się o umówionej godzinie nie liczył ani przez chwilę, słusznie jak się okazało. Pięć minut po czasie nadbiegł zdyszany i rozczochrany Potter. Na dodatek poślizgnął się w korytarzu i omal na niego nie wpadł. Draco westchnął, wznosząc oczy ku niebu, a raczej sufitowi, w niemej prośbie, żeby jakaś siła wyższa doceniła jego poświęcenie.
— Potter — syknął zirytowany. — Spóźniłeś się.
Potter rzucił mu wyzywające spojrzenie.
Draco uśmiechnął się złośliwie.
Potter lekko spochmurniał.
Draco zachichotał w duchu i przerwa tę niemą wymianę zdań.
— Mam nadzieję, że zabrałeś ze sobą wystarczającą ilość galeonów, czeka nas długi dzień — poinformował go i ruszył w kierunku wyjścia, zastanawiając się, czemu, na Salazara, Potter tak bardzo chciał ten jego poradnik. Musiał to z niego jakoś wyciągnąć, a plan polegający na zmęczeniu przeciwnika, przeczołganiu go po sklepach, zmiażdżeniu ciętymi ripostami i zdarciu z niego ostatniego knuta zapowiadał się na wspaniałą zabawę. A kiedy Potter będzie już wystarczająco wytrącony z równowagi, Draco przejdzie do ataku.
***
Harry poczuł wielką ulgę, kiedy dostał sowę od Malfoya z informacją, że w ramach pierwszego życzenia ma go zabrać na zakupy świąteczne do Hogesmead. Harry spodziewał się czegoś sto razy gorszego, poniżającego i potencjalnie niebezpiecznego. Ale zakupy? To dla niego pikuś.
Jednak kiedy przybiegł odrobinę spóźniony i zobaczył minę Malfoya, przypomniał sobie, że zrobił bardzo poważny błąd. Zapomniał, że Malfoy był Ślizgonem. I zapomniał, że najważniejsza była stała czujność. Nie wziął też pod uwagę, że Malfoy może mieć na myśli coś zupełnie innego niż on sam.
Bo Harry przez słowo „zakupy” rozumiał wejście do jednego sklepu, no najwyżej dwóch, kupienie potrzebnej rzeczy i wyjście. I w tym miejscu ich definicje tego słowa mocno się rozmijały. Ponieważ Malfoy najwyraźniej uważał, że zakupy oznaczają odwiedzenie wszystkich sklepów, wykupienie połowy zawartości, o ile spełniała wysoce wygórowane wymogi, poinformowanie wszystkich o tym, że druga połowa wyżej wymienionych wymogów absolutnie nie spełnia, doprowadzenie w trakcie tego procesu do płaczu kilku sprzedawców i po otrzymaniu rachunku wręczenie go Harry’emu, z rzuconym nonszalancko: „Zapłać”.
W pierwszym sklepie Malfoy zakupił kilka drobiazgów, których Harry przeznaczenia niestety nie odszyfrował. Ich drugim przystankiem było natomiast Centrum Eleganckiej Odzieży. Malfoy wybrał kilka rzeczy i udał się do przymierzalni. Harry próbował dyskretnie rzucić okiem do trzymanych paczek, żeby dowiedzieć się do czego może służyć ten dziwny przedmiot w zielonej torebce, ale nie zdążył, bo jego uwagę przykuła scena rozgrywająca się tuż przed nim. Malfoy mianowicie wychyną z przymierzalni, pstryknął palcami i kiedy natychmiast pojawił się obok niego sprzedawca, zażądał od niego innego rozmiaru. Czego i jaki to miał być rozmiar Harry nie zarejestrował, bo Ślizgon miał na sobie obcisłe skórzane spodnie i do połowy rozpiętą koszulę. Harry miał małe problemy z odwróceniem wzroku, ale na szczęście asystent szybko pojawił się z nową koszulą i Malfoy zniknął z powrotem w przymierzalni. Harry odetchnął głęboko, potrząsnął głową i spróbował myśleć o czymś innym. O, na przykład to arystokratyczne pstryknięcie było całkiem fajne. Odstawił trzymane pakunki i spróbował pstryknąć palcami. Kiedy za piątym razem dalej mu to nie wychodziło (być może dlatego, że rozglądał się cały czas nerwowo na boki, a jego myśli uparcie wracały do spodni,
naprawdę opiętych spodni Malfoya...), postanowił, że spróbuje ostatni raz i da sobie spokój, Oczywiście Ślizgon wybrał sobie akurat ten moment, żeby wyjść z przymierzalni w nowym stroju. Kiedy jego wzrok spoczął na Harrym, który zamarł w nieudolnej próbie władczego pstryknięcia, Malfoy wybuchnął śmiechem. O dziwo, nie był to śmiech ironiczny czy złośliwy i gdyby był to ktoś inny, Harry odważyłby się na stwierdzenie, że zabrzmiało to… szczerze. Tymczasem asystent westchnął głośno i oblizał wargi, wpatrując się w Malfoya.
W Harrym coś się zagotowało. Co ten sprzedawczyk sobie wyobrażał?! Tak się gapić na klientów? To było karygodne! Odchrząknął więc głośno, piorunując chłopaka wzrokiem. Biedny asystent zmalał jakby pod spojrzeniem Harry’ego i ulotnił się szybko.
Harry kiwnął z satysfakcją głową, nie zauważając zaintrygowanego spojrzenia Malfoya. Zapłacił horrendalny rachunek i ruszyli dalej.
W piątym sklepie Harry odważył się zaprotestować, kończyły mu się już pieniądze, a na dodatek ilość toreb stanowczo przekraczała objętość jego ramion, Malfoy spojrzał na niego z oburzeniem.
— Nie wiedziałem, że jesteś taki skąpy, Potter
1.
Harry westchnął i ruszył za nim do następnego sklepu, obładowany jak wielbłąd i zbliżający się do stanu „biedny jak mysz kościelna”. Na dodatek trauma spowodowana wydawaniem zbyt dużej ilości pieniędzy na zupełnie niepotrzebne rzeczy, które na dodatek były przeznaczone dla kogoś, kto pomijając jego drobne wątpliwości odnośnie tego statusu, był jego największym wrogiem, objawiła się tym, że miał niezdrową skłonność do formułowania swoich myśli przy użyciu przysłów. Dlatego teraz wlókł się jak żółw, głodny jak wilk, marząc o zjedzeniu konia z kopytami. Malfoy natomiast puszył się jak paw, łaskawie pozdrawiając mijających ich przechodniów.
Na szczęście zanim Harry padł na twarz ze zmęczenia, Malfoy oświadczył, że ma już wszystko, czego potrzebuje, a raczej, że nie spodziewa się znaleźć w tych sklepach rzeczy, których mu jeszcze brakowało.
Harry ucieszyłby się tym stwierdzeniem, gdyby nie to, że Malfoy zażądał obiadu, w ramach rekompensaty za niesatysfakcjonujące zakupy. Z jednej strony świetnie, bo Harry umierał z głodu, ale z drugiej spędzenie kolejnych kilku godzin w towarzystwie Ślizgona, który świetnie się bawił jego kosztem nie było jego ulubioną formą spędzania czasu. Ale słowo się rzekło, hipogryf u płotu.
***
Draco musiał przyznać, że być może jego plan miał pewne niedociągnięcia. Sam pomysł był oczywiście genialny, ale Potter — jak zwykle — zachowywał się zupełnie inaczej, niż Draco mógłby się spodziewać. Przede wszystkim nie marudził zbytnio w sklepach. Targał wszystkie paczki z miną cierpiętnika, ale na jego twarzy malowała się tak dobrze znana Draco determinacja. Co prawda z każdym wydanym galeonem mina cierpiętnika zdawała się pogłębiać, jednak determinacja rosła w tempie odwrotnie proporcjonalnym. A tego Draco nie przewidział.
I tym sposobem pięć godzin później miał już prezenty dla całej rodziny, dalszej rodziny i kuzynów w trzeciej linii, których imion nawet nie pamiętał. Kupił też wszystkie potrzebne drobiazgi i masę tych zupełnie niepotrzebnych. I jeszcze trochę więcej rzeczy, których nie potrzebował.
Zaskoczyła go też scena w Centrum Eleganckiej Odzieży, kiedy Potter autentycznie prawie warknął na sprzedawcę, który wpatrywał się w Draco w wysoce niestosowny sposób. To było… miłe? Draco nie był pewien, co o tym myśleć.
Dlatego też zrzucił zaproszenie na obiad na karb wytrącenia z równowagi zachowaniem Pottera, który nigdy nie trzymał się przyjętych schematów.
Gryfon rzucił mu oczywiście pełne zdumienia spojrzenia, ale mimo zdeterminowanej postawy szał zakupów musiał dać mu nieźle w kość, bo zgodził się bez większego wahania.
I po raz kolejny tego dnia — to już naprawdę przestawało być zabawne — Draco się rozczarował. Może nie było to jakoś wyjątkowo nieprzyjemne rozczarowanie, ale na pewno było bardzo niepokojące. Bo w trakcie obiadu naprawdę dobrze się bawił. Oczywiście nie zapomniał o swoim zadaniu i kiedy łaskawie zaoferował, że zapłaci rachunek
2 — co miało ostatecznie dobić Pottera i zrównać z ziemią jego opanowanie i czujność — nie był w stanie przejść do pieczołowicie zaplanowanej ofensywy, polegającej na wyciągnięciu z Pottera, czemu tak uparł się na jego poradnik. Zdenerwowało go to niepomiernie, ale w ostatnim przebłysku ślizgońskiego rozsądku zażądał udania się do Miodowego Królestwa na deser, mając nadzieję, że zimnie powietrze go nieco otrzeźwi i będzie mógł kontynuować swój podstępny plan.
***
W tym samym czasie równie nieszczęśliwy Ron wpatrywał się w Pansy Parkinsson, która wchłaniała olbrzymie ilości najlepszych i najdroższych czekoladowych przysmaków. A on miał za to wszystko zapłacić. Dzięki Godrykowi, że Harry wsunął mu przed wyjściem kilka złotych monet do kieszeni, rzucając coś w stylu: „To z funduszu do zwalczania podstępnej działalności Ślizgonów”. Harry był naprawdę jego najlepszym przyjacielem.
Szczęście uśmiechało się tego dnia do Rona wyjątkowo, bo okazało się, że czekolada miała na Pansy bardzo dobry wpływ. Bo po dwóch babeczkach, kawałku tortu i eklerku Ślizgonka rozmarzyła się błogo, zamówiła porcję lodów czekoladowych z wiórkami czekoladowymi i uśmiechnęła do niego.
Ron o mało nie zleciał z krzesła na ten widok. Niedobrze, węszył jakiś podstęp.
— No dobra, Wiewiór. Powiedźmy, że prawie wybaczyłam ci zjedzenie mojego prezentu. Prawie. Dlatego kiedy będę dalej jeść moje pyszne lody, możesz zdradzisz mi kilka sekretów o twojej dziewczynie. W łóżku też jest taka przemądrzała? Czy może…
No to zaczęło się, pomyślał Ron z rezygnacją. Teraz już nie da mu spokoju. Chociaż może zasłodzi się tym wszystkim na śmierć? Albo może chociaż ją zemdli? Odrobinę? Ech.
— To nie twoja sprawa — rzucił więc ostro. — Lepiej powiedź mi, od kogo były te stringi — odgryzł się.
Pansy wzruszyła ramionami i oblizała łyżeczkę.
— Proszę, proszę, nie spodziewałam się tego po tobie. Niech będzie, zmiana tematu. Powiedz w takim razie, co kupiłeś Pannie-Wiem-To-Wszystko na święta?
— Historię Hogwartu — mruknął Ron, wiedząc, że nie był to najoryginalniejszy pomysł, ale naprawdę, był zdesperowany, nie wiedział jaką inną książkę kupić, te tytuły były takie skomplikowane, a poza tym co jeśli Hermiona to już czytała? Historia Hogwartu była bezpiecznym wyborem, w końcu Hermiona uwielbiała zamęczać ich cytatami z tej właśnie książki.
Pansy spojrzała na nim z politowaniem.
— Naprawdę? To po prostu żałosne, Weasley, żałosne! Przecież to samo dostała rok temu i dwa lata temu? Nawet ja o tym wiem, a uwierz mi, wcale nie chciałam o ty, wiedzieć. Czy u was głupota idzie w parze ze sklerozą?
Ron popatrzył na nią ze zgrozą, uświadamiając sobie, że Ślizgonka ma rację.
Pansy skończyła lody i znowu na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech.
— Ta czekolada ma na mnie zły wpływ — mruknęła. — Co oznacza, że zrobię coś bardzo nietypowego i dam ci małą radę, Wiewiór. Kup jej coś innego. Ja na przykład chciałabym dostać perfumy albo biżuterię. Ewentualnie seksowną bieliznę.
Ron zszokowany tym przejawem dobroci zanim zdążył pomyśleć, uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, a potem doszło do niego znaczenie ostatnich słów i zaczerwienił się mocno. I w tym momencie rozległ się złowieszczy szept:
— Ronaldzie Weasley!
Ron rozejrzał się dookoła zdziwiony, bo był pewien, że ten głos należy do Hermiony, ale nigdzie jej nie widział. Chyba nie śledziła go w pelerynie niewidce… To nie było w jej stylu. Może tylko mu się wydawało.
Pansy natomiast niezrażona chwilowym brakiem uwagi, zajadała się budyniem czekoladowym, kontynuując listę prezentów.
— Co by tu jeszcze, gdybym wiedziała, co ona lubi byłoby mi łatwiej… Może kajdanki? Ja bym się ucieszyła z tego prezentu…
Ron rozmyślał gorączkowo. Jeśli Hermiona w rzeczywistości siedziała tuż obok i słuchała właśnie jak Pansy zastanawia się, co mogłoby urozmaicić ich bez wątpienia nudne pożycie seksualne… To by była katastrofa. Musiał coś zrobić.
— Eee, Parkinson, to bardzo miło z twojej strony, ale jak już zapomniałaś o stringach, to ja już będę się zbierać… — Zaczął wstawać.
— Siadaj! — warknęła Pansy i Ron usiadł posłusznie, rozglądając się po bokach coraz bardziej zdenerwowany.
— Skoro nie kajdanki, to może pejcz? Chociaż chyba sobie tego nie wyobrażam — ciągnęła Pansy. — Czy ja cię nudzę, Weasley? Nie mogę pojąć, czemu wgapiasz się w pustą przestrzeń za tym krzesłem. Mózg ci się przegrzał i zawiesił? Ja rozumiem, że mówię o rzeczach, które są dla ciebie całkowitą abstrakcją, ale doceniłbyś to, że próbuję ci właśnie pomóc i nauczyć cię czegoś nowego. Będziesz słuchał czy nie?
— Nie! To jest tak, eee…
Ron miał ochotę zapaść się pod ziemię. I kiedy już chciał z desperacji po prostu uciec z Miodowego Królestwa został uratowany. Chociaż na dłuższą metę raczej się z tego nie ucieszył.
Przy ich stoliku pojawiła się nagle Hermiona, ściągając pelerynę
3 niewidkę Harry’ego.
— Jak śmiesz! — krzyknęła oburzona dziewczyna i nie zastanawiając się wiele dłużej, przywaliła Ronowi opasłym tomiskiem Historii Howgartu prosto w głowę.
Ron najpierw zobaczył gwiazdy, potem się zdziwił — czy ona naprawdę wszędzie nosiła ze sobą Historię Hogwartu? — a na koniec poczuł mocny ból i nie omieszkał obwieścić to całemu światu.
— Ała! — wrzasnął rozdzierająco.
— Boli? I dobrze! — Hermiona chyba dopiero się rozkręcała. — Co ty sobie myślałeś, przychodząc tu z tą… tą… lafiryndą! — wykrztusiła w końcu z triumfem. — Jak śmiesz, rozmawiać z nią o takich rzeczach! Co ty sobie wyobrażasz!
— Ha — ucieszyła się Pansy. — Pejcz będzie jednak idealny!
Hermiona zmroziła ją wzrokiem.
Pansy w ogóle się tym nie przejęła.
— Wyczuwam tu ogromną chęć dominacji, Weasley, na twoim miejscu zaczęłabym się cieszyć. Albo bać. — Mrugnęła do Hermiony.
Na twarzy Gryfonki pojawił się ciekawy wyraz rozbawienia, pomieszanego z chęcią przywalenia Historią Hogwartu jeszcze co najmniej jednej osobie.
I w tym momencie do Miodowego Królestwa wkroczył Malfoy, a za nim obładowany do granic możliwości Harry.
— Draco — ucieszyła się jeszcze bardziej Pansy. — Nie uwierzysz, jak ci opowiem, co się właśnie stało.
Draco nie wierzył, owszem. Nie wierzył jednak nie w to, czego jeszcze nie zdążyła mu opowiedzieć Pansy, ale w to, że jego plan legł w gruzach po raz kolejny tego dnia i tym razem naprawdę ostatecznie.
***
Harry usłyszał głos Parkinsson, ale jej nie zobaczył, bo paczki i torby przysłaniały mu prawie całe pole widzenia. Kiedy udało mu się wyswobodzić jakoś z naręcza prezentów jego oczom ukazał się dosyć ciekawy widok. Ron, czerwony jak burak stał obok stolika jak słup soli, Pansy siedziała przy stoliku, na którym piętrzyły się puste talerzyki i pucharki, Hermiona ściskająca jakieś opasłe tomisko stała obok, a Draco nie zdążył jeszcze podejść bliżej, bo wpatrywał się w zastaną scenkę z lekką podejrzliwością. Zaraz, zaraz, czy on właśnie pomyślał o Malfoyu Draco?
__________________________________
1. Dzięki, Byaern

2. Ka, specjalnie dla Ciebie

3. Dai, mówisz masz
