Witam wszystkich! Cieszę się, że po długiej przerwie znów możemy się tu spotkać i drarry wciąż żyje (może z okresami czasowego utajenia, ale jednak). Jeśli chodzi o fandomy pozostałam nieuleczalną drarrystką i nieustannie tęsknię za Harrym i Draco, nawet jeśli czas nie pozwala mi na aktywny udział. Żaden inny fandom już mnie tak nie pochłonął... Ale dość gadania! Jestem tu, gdyż po raz kolejny przypadł mi w udziale zaszczyt otwarcia naszej świątecznej fety. Z tego miejsca witam więc wszystkie drarrystki, które jeszcze się tu ostały i zapraszam do wspólnej zabawy, której nadaje kryptonim "EFEKT MOTYLA".
W Krakowie właśnie pada śnieg, a u Was?

RAMY CZASOWE: Żeby było cokolwiek inaczej niż w poprzednich latach założyłam, że tym razem wszyscy wracają do Hogwartu już po wojnie, żeby dokończyć edukację.
Betowała, oczywiście, Aevenien :* Ostałe się błędy i dziwności są kwestią mojego uporu.
Z dedykacją i uściskami dla Kwartetu Super Ka

ODCINEK I
Poranek pierwszego dnia września był rześki i złoty jak jabłko, a opary z rur wydechowych i oddechy przechodniów skrzyły się w powietrzu jak pajęczyny.1 Pansy Zabini szła powoli peronem 9 i ¾, nie prowadząc jednak za rękę żadnego dziecka, chociaż wokół roiło się od maluchów i nastolatków. Szukała kogoś. Przystanęła w końcu nieopodal sporej gromadki i udając, że szuka czegoś w torebce, zaczęła się przysłuchiwać toczącej się obok rozmowie. Dwójka maluchów rozprawiała właśnie o tym, do którego domu trafią, gdy w końcu i oni pójdą do szkoły.
— Jak nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy — zwrócił się do jednego z chłopców rudy, wysoki mężczyzna, który musiał być Ronaldem Weasleyem. — Ale nie nalegam.
— Ron! — zawołał z oburzeniem Harry Potter.
Zabawne, pomyślała Pansy. Nic się nie zmienili. Są nieco starsi, Potter ma parę siwych włosów, ale wyglądają prawie tak samo, jak ich zapamiętała. Może wydają się tylko nieco bardziej stateczni przez tę gromadkę dzieci wokół nich.
— On tylko tak żartuje, przecież go znasz. — Dwie kobiety wspólnym głosem pocieszyły dzieciaka.
Hermiona Granger i Ginewra Weasley. A raczej Hermiona Weasley i Ginewra Potter. Wszystko się zmieniło. Ona też nie nazywała się już Parkinson… Pansy zamyśliła się nad losem wszystkich osób, które przeżyły wojnę i poczuła małe ukłucie gdzieś głęboko w sercu. Nie tak to sobie wyobrażała.
— Zobaczcie kto tam stoi. — Jej rozmyślania przerwał Weasley.
Podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła Draco Malfoya. Z żoną i synem. Z żoną!
— A więc to jest ten mały Scorpius — mruknął pod nosem Weasley i zdaje się, że dodał coś jeszcze do swojej młodszej córki, ale Pansy już nie słuchała. Nie mogła oderwać oczu od Astorii Greengrass-Malfoy głaszczącej synka po głowie i trzymającej pod ramię Draco.
— Coś ty najlepszego zrobił, Draco? — szepnęła pod nosem i bezwiednie zrobiła kilka kroków w stronę państwa Malfoy.
Zanim jednak zdążyła do nich dojść, ktoś ujął ją delikatnie pod ramię.
— Wracajmy do domu, Pans. To nie twoja sprawa…
Chciała wyrwać rękę i coś odpowiedzieć. Krzyknąć, że to wszystko nie może być prawda, że przecież nie tak miało być, ale poczuła, że robi jej się słabo i cały świat spowiła gęsta mgła.
~*~
W tym roku zima przyszła wyjątkowo wcześnie. Już pod koniec listopada próżno było gdziekolwiek szukać złotordzawych liści, a lodowate powietrze ochładzało wszelkie, nawet najbardziej entuzjastyczne, spacerowe plany. Słońce zaglądało na niebo jedynie czasami, a jego mdławe światło rzadko dawało poczucie ciepła. Dla Pansy nie miało to jednak znaczenia. Po ciężkiej nocy potrzebowała ostudzić głowę i niespokojne myśli. Została za to nagrodzona pierwszymi w tym sezonie płatkami śniegu, które zaczęły leniwie spadać z nieba zaraz po jej wyjściu z zamku. Wirowały frywolnie w powietrzu, jakby kierowane przez kapryśne zaklęcie i mięciutko opadały na ziemię. Łaskotały również jej policzki, roztapiając się na nich powolutku, przypominając mikroskopijne igiełki Rictusempry. To było przyjemne i kojące. Tak jak wyobrażenie, że może już dziś wieczorem hogwarckie błonia zamienią się w śnieżną krainę, przykrytą puchatą, białą kołdrą.
Pansy westchnęła przeciągle. Czasami żałowała, że przyjaźniła się głównie z chłopakami. W chwilach takich jak ta doskwierał jej brak przyjaciółki. Komuś, komu mogłaby się zwierzyć z delikatnych niuansów jej smutku i kto nie wyśmiałby jej bezlitośnie. Trudno było cały czas zgrywać twardzielkę. Nawet jej. Czasami chciała być po prostu zwykłą dziewczyną, ze zwykłymi, babskimi problemami, ale ślizgońskie szaty zobowiązywały. Nie mogła się nad sobą roztkliwiać, musiała działać. Zbliżały się święta. Ich magia pojawi się w zamku wraz z pierwszym śniegiem, który osiądzie na parapetach okien i mrozem malującym różdżką po szybach. Nawet się nie obejrzą, kiedy wszyscy zaczną wyglądać Gwiazdki. To idealny czas na zmiany. I być może ostatnia szansa.
~*~
— Draco, musimy porozmawiać. — Pansy bez pukania weszła do dormitorium chłopców.
— Znowu złamałaś zabezpieczenia naszej sypialni? — zapytał Blaise, nie podnosząc nawet wzroku znad gazety, którą czytał w łóżku. Draco drzemał, lub, co bardziej prawdopodobne udawał, że drzemie, natomiast Gregory chrapał w najlepsze.
— Proszę cię, Zabini, to dziecinna igraszka. — Pansy usiadła na wolnym łóżku. W tym roku chłopcy mieszkali tu tylko w trójkę. Vincent nie żył, a Teodor nie wrócił już do szkoły. — Nie wiem, po co w ogóle wracałam do Hogwartu po wojnie. Nie sądzę, by mogli mnie tu jeszcze czegokolwiek nauczyć.
— Może po to, żeby usidlić Wiewióra? — podsunął usłużnie Blaise, posyłając jej kpiący uśmieszek.
— Brałeś coś, Blaise? — prychnęła oburzona Pansy i rzuciła w niego poduszką. — Draco, wstawaj!
— O co ta afera? — zapytał Draco zupełnie trzeźwym głosem, udowadniając, że rzeczywiście wcale nie spał.
— Miałam sen — oświadczyła.
— I co w związku z tym? — zdziwił się Draco, unosząc się na łokciu.
— Ten sen — dodała z naciskiem.
— O nie — jęknął Blaise i zakrył twarz gazetą.
— Ty lepiej uważaj, bo ciebie to też dotyczy — ostrzegła go.
— Co tym razem? — zapytał Draco znudzonym tonem.
— Ożeniłeś się z Astorią Greengrass i miałeś z nią dziecko.
Po tym oświadczeniu zapanowała grobowa cisza. Draco wpatrywał się w Pansy jak spetryfikowany, na co odwzajemniła mu się wyzywającym spojrzeniem. Dopiero po chwili Blaise zachichotał złośliwie.
— A ty ożeniłeś się ze mną. — Pansy wycelowała w niego palec i Blaise zamarł z rozdziawionymi ustami.
— Wolne żarty — powiedział w końcu z niewyraźną miną.
— W życiu nie ożeniłbym się z młodszą Greengrass, masz zbyt bujną wyobraźnię, Parkinson — oświadczył wyniośle Draco, odzyskując głos.
— A ja w życiu nie wyszłabym za Zabiniego, dobrze wiesz — odbiła piłeczkę Pansy.
— Wielkie dzięki — burknął urażony Blaise.
— Bez urazy, ale masz chyba świadomość, że kompletnie do siebie nie pasujemy.
— Skąd w ogóle pewność, że to był proroczy sen? — zainteresował się Draco.
— Mówiłeś tak za każdym razem przez ostatnie lata. Tymczasem wszystkie sny, które wam opowiedziałam się sprawdziły, niezależnie od tego jak bardzo nie chcieliście w nie wierzyć.
W dormitorium zaległa cisza, w której każdy z nich przetrawiał znaczenie tego stwierdzenia.
— Dobrze. — Draco w końcu przerwał milczenie. Wyglądał na dość zaniepokojonego. — Opowiesz nam wszystko dokładnie, czy nadal będziesz tylko paplać bez sensu?
— Nie jestem jakąś głupią Puchonką, nigdy nie paplam bez sensu! — oburzyła się Pansy.
— Pansy! — zawołał ostrzegawczo Blaise.
— W porządku, już mówię. Nie denerwujcie się. — W końcu po to tu przecież przyszła. Musieli opracować jakiś ślizgoński plan, żeby zapobiec tej katastrofie, która miała się wydarzyć. A do tego musiała im szczegółowo opowiedzieć swój straszny sen.
— Czyli właściwie w ogóle nie pojawiłem się w twoim śnie? — podsumował Blaise, kiedy skończyła opowiadać.
— Czy ty w ogóle mnie słuchałeś? Mówiłam ci, że nazywałam się Zabini.
— Ale mnie nie widziałaś? — upierał się przy swoim Blaise, zwijając nerwowo gazetę w rulon.
— Nie, nie widziałam cię. A masz jakiegoś brata czy kuzyna, po którym mogłabym nosić to piękne nazwisko?
Blaise wzruszył ramionami.
— Nic mi o tym nie wiadomo, ale może coś ci się ubzdurało, albo to tylko zwykła zbieżność nazwisk…
— Skoro zamierzasz ryzykować, opierając się na tej wątpliwej przesłance, to twoja sprawa. Ja nie mam zamiaru.
— Oczywiście, w końcu zaplanowałaś poślubić Wiewióra — zauważył kąśliwie Blaise.
— Odczep się wreszcie ode mnie z tym Weasleyem, odbiło ci? — Pansy zrobiła się cała czerwona, co nie zdarzało jej się zbyt często.
— Mogłabyś w końcu przestać udawać! — Blaise uderzył zwiniętą gazetą w leżącą obok poduszkę.
— Wystarczy tej bezsensownej kłótni! — Draco przywołał przyjaciół do porządku. — Skupmy się lepiej na tym, jak nie dopuścić do tego, by ten sen się spełnił.
— Jestem tego samego zdania — poparła go natychmiast Pansy.
— Czy kiedykolwiek udało ci się zapobiec spełnieniu któregokolwiek z poprzednich snów? — drążył Draco.
— Niestety nigdy dotąd nie próbowałam — przyznała Pansy. — Sami wiecie, dotyczyły głównie wojny.
— Świetnie — podsumował zgryźliwie Blaise.
— A ty masz jakiś pomysł, mądralo? — zapytała kąśliwie Pansy.
— Sprzątnijmy Greengrass. Najlepiej obie dla pewności.
— Doskonale, geniuszu — prychnęła Pansy. — To zlikwiduje problem Draco. A z nami co? Popełnimy wspólne samobójstwo?
— Wystarczy, jeśli wykończymy ciebie — zauważył Blaise, błyskając zębami w uśmiechu.
— Bardzo śmieszne.
— Przestańcie. Przyprawiacie mnie o ból głowy — warknął Draco. — Musimy działać. Nie mogę skończyć w heteroseksualnym związku. To gorsze od wszystkiego.
— Kiedy o tym myślę, zaczyna mi się przypominać, że chyba mignęły mi twoje łysiejące skronie — wtrąciła z niewinną miną Pansy.
Draco zmroził ją wzrokiem godnym bazyliszka.
— Masz. Natychmiast. Wymyślić. Jak. To. Odkręcić — syknął, nieświadomie sięgając ręką do włosów.
— Następnym razem nic wam nie powiem — obraziła się Pansy.
— Parkinson! — zawołali unisono Blaise i Draco.
— Zacznijmy od Pottera — odpowiedziała Pansy.
— A co, na Salazara, Potter ma z tym wspólnego?! — fuknął Draco.
— Chyba nie chcesz, żeby poślubił tę rudą wywłokę?
— Jakbyś miała coś przeciwko rudym… — mruknął pod nosem Blaise.
— Blaise! — warknął Draco. — Daj już spokój, bo naprawdę pomyślę, że chciałbyś przelecieć Pansy.
— Jestem oburzony twoim skandalicznym słownictwem — odgryzł się Blaise. — I niegodną insynuacją.
— A ja przedmiotowym potraktowaniem — dodała Pansy.
— Salazarze, ratuj mnie! — jęknął Draco. — Potrzebujemy planu. Solidnego planu.
— Zatem Operacja Efekt Motyla — rzuciła enigmatycznie Pansy.
Obaj chłopcy spojrzeli na nią pytająco.
— Po pierwsze Draco umówi się z Potterem.
Draco udał, że się krztusi.
— I ty pytałaś Blaise’a, czy się nie naćpał?!
— Mówię poważnie, Draco. To wszystko twoja wina.
— To nie ja mam te sny.
— To nie ty masz sny, ale to ty namieszałeś z Potterem.
— Ja namieszałem?! — zawołał Draco z niedowierzaniem.
— Nie ja całowałam się z nim na Balu Ministerstwa.
— Nie wiem, o czym mówisz — nadąsał się Draco.
— Blaise? — Pansy wezwała przyjaciela na pomoc.
Blaise westchnął ciężko.
— Draco, od dawna wszyscy wiedzą, że macie z Potterem obsesję na swoim punkcie tylko nie potraficie jej prawidłowo ukierunkować. I nawet jeśli rzeczywiście się nie całowaliście, to wtedy na tym tarasie wyglądaliście, jakbyście naprawdę zamierzali to zrobić. Może czas na bardziej rzeczywiste działania. Koniec chowania głowy w piasek.
— To może jednak otrujemy Greengrass? — zapytał z nadzieją Draco.
Pansy przewróciła oczami.
— Dojdziesz do porozumienia z Potterem — powiedziała z naciskiem. — A potem wszystko się ułoży.
— Niby jak? — Draco uniósł brew.
— To proste. Potter zajmie się tobą i nie ożeni się z rudą. To spowoduje przewartościowanie wszystkich innych błędnych relacji, które nawiązały się z powodu mylnych przesłanek, że wszystko powinno zostać takie samo jak przed wojną.
— Chcesz powiedzieć, że dzięki temu powstanie duża szansa, że Wiewiór zacznie przebywać w towarzystwie Ślizgonów i wreszcie dostrzeże, jakiż to błąd popełnił uganiając się za Granger, kiedy taki królewski klejnot jak ty jest gotowy oddać mu się w posiadanie.
— A wtedy ty, Blaise, będziesz mógł zabłysnąć przed Granger i zażyć jej erudycyjnego towarzystwa na bardzo głębokim poziomie.
Blaise spojrzał zszokowany na Pansy.
— Nie tylko ty znasz cudze sekrety, Zabini — oświadczyła z dumą i niebezpiecznym błyskiem w oku.
~*~
Harry nie mógł spać. Hogwart po wojnie nie był już tym samym miejscem, co kiedyś. Oni nie byli tacy jak kiedyś. Wszystko się zmieniło. Powinno być lepiej, ale Harry czuł się dziwnie. Jakby nagle zabrakło dla niego miejsca w tym nowym świecie, albo jakby musiał je od nowa znaleźć. Siedział w oknie w wieży Gryffindoru i z przyjemnością obserwował, jak śnieg otula parapet coraz grubszą warstwą, niczym magicznym, puchatym szalem. Mroźny świt właśnie rozpalał błonia blaskiem lodowych kryształków, odbijających światło wschodzącego słońca. — Nie mogłeś spać? — Usłyszał w pewnym momencie głos Rona tuż za sobą.
— Obudziłem się wcześnie — przyznał Harry, odwracając się w stronę przyjaciela. — Będziemy mieli dziś piękny, zimowy dzień.
— Byle niezbyt mroźny. — Ron zmarszczył brwi. — Mamy dziś trening.
— Jakoś damy radę. Od czego są czary rozgrzewające. — Harry zsunął się z parapetu. — Gotowy na śniadanie?
— Zawsze. — Ron wyszczerzył się w uśmiechu.
Korytarze zamku przywitały ich girlandami ostrokrzewu i magicznymi śnieżynkami migoczącymi gdzieniegdzie na ścianach, stwarzającymi wrażenie, jakby właśnie spadły prosto z nieba.
— Idą święta — zauważył Harry.
— Mhm. Myślisz, że skrzaty zaczęły już serwować świąteczny pudding? — zapytał z rozmarzeniem Ron.
— Chyba jeszcze za wcześnie, Weasley — dogonił ich nieco ironiczny dziewczęcy głos. — Zdaje się, że przygotowują go dopiero dwudziestego czwartego grudnia.
— No tak — westchnął Ron, nie przejmując się ironicznym tonem.
— Cześć — przywitał dziewczynę Harry, ze zdziwieniem rozpoznając w niej Pansy Parkinson. Przed wojną nigdy nie odezwałaby się do nich dobrowolnie bez jawnej wrogości. Czasy się zmieniały. Ludzie się zmieniali.
— Hej — odpowiedziała na pozdrowienie, ale całą swoją uwagę skupiła na Ronie. — Mogę cię na pocieszenie poczęstować białą czekoladową żabą. Właśnie odebrałam paczkę od rodziców. — Parkinson wyciągnęła w stronę Rona papierową torbę.
— To nowa linia! — zawołał z entuzjazmem Ron, wyciągając rękę po poczęstunek i wywołując rozbawienie u Harry’ego. — Dzięki.
— To ten pierwszy śnieg. Ludzie robią się dziwnie miękcy — burknęła Ślizgonka i przyśpieszyła kroku, zostawiając ich samych.
— Skąd ona dorwała świąteczną edycję, nawet jeszcze nie było premiery — mruknął Ron, odpakowując szeleszczący papierek.
Harry uśmiechnął się pod nosem i odprowadził wzrokiem Pansy. Definitywnie nadchodzą święta pomyślał, nagle bardzo podniesiony na duchu.
1 — Fragmenty epiogu by J.K.Rowling w tłumaczeniu A.Polkowskiego
A w następnym odcinku...